poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział IX (seria II) i Wyniki Konkursu

Od kiedy Leo zniknął, Jessica nie była sobą. Normalnie jadła, rozmawiała, śmiała się, jakby wszystko było w porządku, jednak było to wszystko tak nienaturalne, że nikt w to nie wierzył. Jej śmiech był pusty, wymuszony, jakby samo wydanie z siebie tego dźwięku sprawiało ból. Uśmiechała się, a jednak oczy nadal pozostawały pełne smutku. Już nie żyła, tylko egzystowała. 
Nico nie mógł patrzeć na nią w takim stanie. Za każdym razem, gdy widział jej smutne oczy, jego serce rozpadało się na kilkaset małych kawałeczków. 
Co do cholery stało się z tą nieustraszoną dziewczyną, która nie zawachałaby się przed niczym, aby uratować przyjaciół? Z tym kochanym nadpobudliwym rudzielcem, który tak bardzo przypominał mu Jacksona? Co z tą opiekuńczą i spokojną częścią jej osoby, która była dla niego tak bliska jak Bianca? 
Znikła, podpowiedział mu jakiś złośliwy głos w głowie, niepokojąco podobny do głosu Octaviana, augura obozu Jupiter. Tamtej Jessici już nie ma. Przestała istnieć. Pozostała tylko pusta skorupa, przez którą nie dało się przebić. Skorupa, która miała chronić pozostałych przed odkryciem jej prawdziwych uczuć. Jedynie to pozostało z dawnej Jessici - chęć ochrony przyjaciół mimo wszystko. 
Za każdym razem, gdy Nico rzucał jej ukradkowe spojrzenia, starając się dowiedzieć, czy wszystko a porządku, dziewczyna odwracała wzrok, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy i uśmiechając się, że niby wszystko okey. 
Chociaż cierpiała, chyba najbardziej z nich wszystkich, polityka jej działania się nie zmieniła  - ona może cierpieć, pozostali nie. Nadal robiła wszystko, by oni nie odczuwali bólu.

Nico z głośnym westchnieniem opadł na podłogę obok Jessici i mocno ścisnął jej rękę. Był chyba jedyną osobą, która naprawde wiedziała, jak dziewczyna się czuje, jednak on za wszelką cenę starał się tego nie okazywać. Już i tak wystarczyło, że Jason dowiedział się o jego odmienności. 
- Ej, księżniczko, będzie dobrze, nie martw się - uśmiechnął się lekko i przycisnął zimne wargi do jej czoła, starając się tym gestem dodać jej otuchy, wiedział jednak doskonale, że to nie poskutkuje. Było to po prostu zwykłe kłamstwo, w ktore dziewczyna i tak nie uwierzy. 
Jessica spojrzała mu prosto w oczy i tylko pokręciła głową. Nic nie będzie dobrze i ona doskonale o tym wiedziała. Nie wtedy, gdy Percy i Ann byli w Tartarze. Nie wtedy, gdy Leo zaginął. 
Delikatnie otarła łzy wierzchem dłoni, starając się, aby Nico tego nie zauważył. Chociaż powoli traciły chęci do życia, nie chciała, aby ktokolwiek to dostrzegł. Już dawno chciała się zabić, jednak wiedziała, że jeśli to zrobi, inni będą cierpieć. Nie mogła im tego zrobić, nie po tylu cierpieniach, które już przeżyli. 
Zacisnęła dłonie w pięści i przygryzła wargę tak mocno, że poczuła w ustach metaliczny smak krwi. Chociaż wywołało to u niej mdłości, wiedziała, że dokładnie tego potrzebuje. Bólu. Tylko ból pomagał jej jakoś przetrwać. 
Wcześniej używała do tego sztyletu, którym robiła delikatne nacięcia na wewnętrznej stronie nadgarstka. Teraz, gdy Nico, który chyba zaczął coś podejrzewać, pilnował jej i spędzał z nią każdą wolną chwilę, nie mogła tego robić. Musiała zadowalać się drobnymi czynnościami takimi jak przygryzanie warg, wewnętrznej strony policzka czy wbijaniem sobie paznokci w ręce. Gdy to nie wystarczało, bo jej ból był zbyt silny, tłukła jakieś szklane naczynie, niby przypadkiem, a ostre odłamki ściskała w dłoni. 
Choć ją to przerażało, z dziewczyny która marzyła o zostanie psychologiem przeistoczyła się w dziewczynę chorą psychicznie. 
Nico z czułością chwycił ją za rękę, jednak ona wyrwała się, bojąc się, że zobaczy jej blizny. Choć wcześniej nie był to dla niej problem, teraz żadna, nawet najmniejsza rana się nie goiła, a krew nie chciała krzepnąć, choć zjadała niewyobrażalne ilości ambrozji. Wraz z chęcią do życia zniknęły również wszystkie jej moce i talenty. 
Nie była już herosem. Nie mogła nazywać się nawet półbogiem. Była po prostu zwykłym, pogrążonym w depresji śmiertelnikiem. Bez przyjaciół, bez rodziny, bez psa. 
Krzyknęła i zacisnęła dłoń na ostrzu sztyletu, gdy to wspomnienie powróciło do niej z całą jego siłą. 
Octopusa już nie było. Umarł, razem z jej duszą. Umarł w straszliwych męczarniach. Umarł przez nią i jej samolubstwo. 
Gdyby sie nie załamała, przecież by żył, prawda?! 
Nagle poczuła, jak czyjaś drobna, zimna dłoń zdejmuje jej zakrwawioną rękę z ostrza sztyletu i owija miękkim bandażem. Spojrzała prosto z burzowe tęczówki Nico, który zabandażował również jej nadgarstek. W jego oczach był niewysłowiony ból i pytanie, które bał się zadać. Dlaczego? Dlaczego ona to robiła? 
- Nico... Jeśli Leo wróci... Proszę, przekaż mu, że go kocham, dobrze? - dziewczyna spojrzała na niego zamglonymi z bólu oczami. Jej głos był zachrypnięty, a z wielu niezasklepionych ran lała się krew, zabarwiając szkarłatem biały materiał bandaży. 
- Jess! Nie, Jess, proszę, nie rób mi tego! Jess! - Nico wziął ją w ramiona i mocno potrząsnął, przytulając do klatki piersiowej. Z jego oczu lały się łzy, a całe ciało drgało, zanosząc się spazmatycznym szlochem. - Jess, proszę, nie! Nie! Jess, nie! Nie ty! Niech umrze każdy inny, byle nie ty! Jessie, proszę! 
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, resztkami sił ściskając jego dłoń. 
- Nico... Ciebie też kocham... I Perciego i Ann i Piper... Jasona i Hazel też... Nawet Franka... Was wszystkich... Jesteście... Byliście dla mnie jak rodzina... 
- Jessico Diano Torres! Co ty do cholery robisz? - Nico spojrzał na nią ze złością, patrząc jej głęboko w oczy. Wcześniej był zły na Perciego, że nie mógł być chociaż przy śmierci siostry. Teraz cieszył się, że tam nie był. Widok umierającej Jessici sprawiał, że sam miał ochotę wbić sobie nóż w serce, już i tak popękane na miliony kawałków. - Co ty do cholery robisz? Czemu się ze mną żegnasz? Wyzdrowiejesz, rozumiesz? Wyzdrowiejesz! Więc czemu się z nami żegnasz? 
- Nie, Nico, dobrze wiesz, dlaczego się z tobą żegnam... Z wami wszystkimi. Ja umieram Nico. I już nic nie da się zrobić... 
~~~~~
Wiem, zabijecie mnie za zabicie Jess... I bardzo mi przykro, ale tym razem to już na amen ;< Nie zmartwychwstanie ani nic ;( 
Chociaż niektórzy tak jak na przykład Laciata nie za bardzo ją lubili, i tak wiem, że mnie zabijecie... Skąd ta pewność? A stąd, że bez Jess nie ma tego opowiadania :(
Tak, tak moi drodzy, dobrze myślicie, to juź koniec - ostatni rozdział tej historii ;c 
Nie będę sie tutaj rozpisywać, bo będzie jeszcze epilog, napisany w taki lekko dziwny sposób, ale nic nie będę zdradzać i to tam będzie to całe podsumowanie bloga i podziękowania, ale ja już teraz dziękuję :3 
Naprawde, kocham was wszystkich, którzy to czytacie i wspieracie mnie w tworzeniu tej dziwnej i pokręconej historii, pisanej bez żadnego ładu i składu, po prostu to, co mi wpadnie do głowy :') 
Więc jeszcze ostatni raz: DZIĘKUJĘ <3 

A tu na poprawę humoru dwie prace konkursowe, nadesłane przez Krytyczkę i Alexandrę Everdeen (chociaż tą ostatnia musiałam do tego zmusić, bo sama nie chciała XD ) Dziewczyny, bardzo wam za to dziękuję <3 

PRACA KRYTYCZKI

Jessica siedziała na łóżku w domku numer osiem w Obozie Herosów. Do jej uszu dochodziły śmiechy i śpiewy pozostałych obozowiczów, którzy właśnie urządzali ognisko. Córka Artemidy nie miała ochoty się do nich dołączyć. Po jej głowie wciąż krążyły bolesne wspomnienia. Jego brązowe, kręcone włosy, czekoladowe oczy, najcudowniejszy uśmiech na świecie. To wszystko, co zniknęło, kiedy on odszedł. Jessica nie potrafiła sobie wybaczyć tego, że umarł. Chciała płakać, ale z jej oczu nie leciały łzy. Chciała krzyczeć, lecz z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Cierpiała w milczeniu, całymi dniami przesiadując na łóżku.
Chwyciła nóż leżący na stoliku nocnym i przeciągnęła ostrzem po gładkiej skórze przedramienia, zostawiając na niej kolejne nacięcie. Blizny po nich układały się w jedno słowo. Leo. Imię chłopaka, który nigdy nie odwzajemnił jej miłości. Mimo to Jessica nie mogła zapomnieć. Przycisnęła twarz do poduszki i po chwili zasnęła.
Stała na polanie. W swojej koszulce na krótki rękaw i getrach sięgających do kolan drżała z zimna. Wokół niej było ciemno i niebywale cicho. Jessica wielokrotnie w swoim życiu bywała w lesie. W lesie zielonym, wiecznie tętniącym życiem, rozbrzmiewającym wieloma odgłosami o każdej porze dnia i nocy. Z miejscem, w którym się teraz znalazła, było coś nie w porządku. Po chwili usłyszała pierwsze dźwięki. Był to delikatny szelest wiatru. Dziewczyna zaczęła się właśnie zastanawiać, jaka istota wydaje takie odgłosy, kiedy zobaczyła ducha. Potem zaczęły pojawiać się kolejne, aż w końcu otoczyły Jessicę. Nie miała żadnej drogi ucieczki.
- Wymiana – szeptały duchy. – Dusza za duszę.
Jessica chciała zapytać, o co chodzi, jednak z jej ust nie wydobył się żaden głos. A potem wszystkie duchy zniknęły w nagłym rozbłysku światła i w ich miejscu pojawiła się smukła, czarnowłosa kobieta. Przez ramię miała przewieszony łuk i kołczan pełen strzał. Emanowała dziwnym, srebrnym światłem, zupełnie jakby otaczała ją księżycowa poświata. Mimo że Jessica nigdy nie widziała swojej matki w tej formie, bez trudu domyśliła się, że stoi przed nią właśnie Artemida. Bogini przyłożyła rękę do policzka dziewczyny i wyszeptała:
- Nie poddawaj się. Jeśli bardzo chcesz, uda ci się.
Jessica obudziła się zlana potem. Krzyknęła, po czym wykonała kilka uspokajających oddechów. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech…  Znowu miała ten sam sen, co od tygodnia. Tylko że tym razem pojawiła się sama Artemida. Jessica wiedziała, że Zeus nie pochwalał kontaktów Olimpijczyków ze swoimi dziećmi, a więc sprawa musiała być naprawdę poważna, jeśli jej matka odważyła się nagiąć zasady. Dziewczyna nie miała pojęcia, o co chodziło z wymianą, o której mówiły jej duchy, chociaż miała pewne przypuszczenia. Mimo wszystko nie odważyła się podjąć żadnego działania, ponieważ obawiała się rozczarowania. Jednak Artemida najwyraźniej chciała zmotywować ją do dalszych prób. Jessica wzdrygnęła się na myśl, że miałaby po raz kolejny błagać Hadesa, żeby przywrócił Leona do życia. Ale jeśli istniał inny sposób, który mógłby zapewnić jej sukces… Jessica podjęła decyzję. Wstała z łóżka i wyszła ze swojego domku. Doskonale wiedziała, kto może udzielić jej wszystkich potrzebnych informacji.
***
- Nie – powiedział twardo Nico. – Nawet o tym nie myśl.
Jessica położyła dłonie na biodrach i zmierzyła syna Hadesa tak wściekłym spojrzeniem, że mogłoby ono przyprawić przeciętnego człowieka o zawał serca. Na Nico nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia.
- A więc istnieje sposób? – zapytała Jessica.
- Nic ci nie powiem – obstawiał przy swoim Nico.
Jessica złapała chłopaka za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Jednym sprawnym ruchem przyłożyła mu sztylet do szyi. W jej oczach tańczyły płomienie. Nico przełknął ślinę, z przerażeniem wpatrując się w twarz dziewczyny.
- Słuchaj, Nico – syknęła mu do ucha. – Kiedy potrzebowałeś wsparcia, byłam przy tobie. Teraz ja potrzebuję pomocy. Czy istnieje taki sposób?
Odepchnęła chłopaka od siebie i schowała sztylet. Nadal oszołomiony Nico patrzył na nią rozszerzonymi ze strachu oczami.
- Nie ma takiej możliwości – odezwał się po chwili. – Nie możesz jednocześnie przywrócić go do życia i nie umrzeć.
Jessica uniosła brew w pytającym geście.
- Co masz na myśli?
- Jedynym sposobem jest wymiana dusz – wyjaśnił Nico. – On powraca do świata żywych, ty trafiasz na sąd i już na zawsze pozostajesz w Podziemiu.
Spojrzał na Jessicę, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Jednak córka Artemidy pozostała niewzruszona.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytał ją wobec tego Nico.
Jessica wolno kiwnęła głową. Nie ufała własnemu głosowi. Wyciągnęła przed siebie rękę, a Nico za nią złapał.
Po chwili byli już w Podziemiu. Wszędzie wokół nich sunęły wolno dusze zmarłych. Nie wyglądały jednak na smutne – wręcz przeciwnie, większość z nich uśmiechała się. Jessica wywnioskowała z tego, że musieli być w Elizjum. Jednak nawet jeśli znajdowaliby się w dobrym miejscu, dziewczyna nie miałaby pojęcia, jakim cudem mieli choćby najmniejszą szansę na znalezienie Leona w tłumie umarłych.
Kieruj się swoim sercem.
Jessica odwróciła się, żeby zobaczyć mówiącego, ale nikogo nie dostrzegła. Dopiero po chwili zorientowała się, że głos zabrzmiał bezpośrednio w jej umyśle. Czyżby któryś z bogów zdecydował się jej pomóc? Jej matka? Afrodyta? Tego Jessica nie wiedziała, jednak jeśli miała jakąkolwiek radę, która mogłaby jej pomóc w poszukiwaniu Leona, postanowiła się jej trzymać. I tak nie miała lepszego pomysłu. Zamknęła oczy i skupiła się na obrazie chłopaka. Jego włosy, oczy, uśmiech. Po chwili wahania skręciła w prawo, przepychając się przez gromadę dusz. Nico bez słowa podążył za nią.
Szli przed siebie, uważnie rozglądając się na boki. Trwało to tak długo, że Jessica zaczynała powoli wątpić w słuszność dokonanego wyboru, kiedy nagle dostrzegła Leona. On też najwyraźniej ją zobaczył, ponieważ wyraz jego twarzy zmienił się na zdziwiony. Dziewczyna zastanawiała się, co powinna zrobić. Nagle przypomniała sobie o słowach bogini. Kieruj się sercem. Jessica nie do końca zdawała sobie sprawę, co robiła, kiedy pobiegła w stronę Leona. Zarzuciła chłopakowi ręce na szyję i złączyła ich usta w pocałunku. Nie widziała nic oprócz oczu chłopaka. Jej palce zaplątały się w jego kręconych włosach. Kiedy w końcu oderwali się od siebie, Jessica zauważyła, że wcześniej widmowa postać Leona staje się coraz wyraźniejsza. Syn  Hefajstosa złapał ją za rękę.
- Jessie, co ty zrobiłaś? – zapytał ją.
Jego głos był przepełniony troską i bólem. Jessica spojrzała na swoje ręce. Były już ledwo widoczne i z każdą chwilą stawały się coraz bardziej przezroczyste. Zmieniała się w ducha. Otworzyła usta, żeby wyjaśnić Leonowi, co zaszło, jednak nie mogła mówić. To i tak nie miało znaczenia. Wiedziała, że Nico wszystko mu wyjaśni. Zamiast tego Jessica podniosła dłoń chłopaka na wysokość jego oczu i używając alfabetu Morse’a, wystukała na niej wiadomość. Kocham cię. Słowa pożegnania. Puściła jego rękę. W oczach Leona lśniły łzy, a sama Jessica czuła, że też jest bliska płaczu. Skinęła głową na stojącego nieopodal Nico, który zrozumiał przekaz. Złapał Leona za ramię i po chwili obydwaj zniknęli.
Jessica odwróciła się w stronę stojącego na wysokim pagórku pałacu Hadesa. Tam miał odbyć się sąd. Zastanawiała, dokąd trafi. Miała cichą nadzieję, że Pan Umarłych pośle ją do Elizjum, jednak mimo to wiedziała, że nigdy nie będzie tam szczęśliwa. Nie bez Leona. Otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli i ruszyła w stronę zamku. Kiedy podeszła bliżej, uderzył ją brak jakichkolwiek istot. Nigdzie nie było widać strażników, Eryni albo jakichkolwiek innych potworów. Nikt nie zatrzymał, kiedy szła przez dziedziniec. Bez trudu dotarła do wielkich czarnych wrót, ozdobionych scenami przedstawiającymi najgorsze możliwe rodzaje śmierci. Starając się ignorować przerażające malowidła, Jessica popchnęła drzwi i weszła do wnętrza pałacu. Przed nią ciągnął się długi korytarz, na którego końcu znajdowały się drugie drzwi. Podeszła do nich, jednak zanim zdążyła nacisnąć klamkę, wrota otworzyły się od wewnątrz.
Dziewczyna bez trudu wywnioskowała, że znajduje się w sali sądowej. Naprzeciwko drzwi stał olbrzymi, czarny tron, na którym zasiadał sam Hades. Przy stołach obok niego zajmowały miejsca różne dusze, które – jak domyśliła się Jessica – stanowiły coś w rodzaju elity Podziemia. Jednak dziewczyna skierowała się prosto w stronę Hadesa i przyklękła przed nim. Wiedziała, że musiała zachowywać się jak najlepiej tylko mogła, żeby czasem nie rozjuszyć wrażliwego Pana Podziemi.
- Wstań – usłyszała po chwili jego głos.
Posłusznie wykonała polecenie.
- Jessico Diano Torres – odezwał się Hades. – To, co zrobiłaś, było naprawdę bardzo dzielne. Mało kto znajduje w sobie odwagę, żeby oddać swoje życie w zamian za życie kogoś innego. Cała Rada Olimpu jest pod wrażeniem twojego bohaterstwa. Dlatego też wspólnie postanowiliśmy, że dostaniesz drugą szanse. Możesz wrócić do swoich przyjaciół w Obozie Herosów. Potrzebujemy tak dzielnych herosów jak ty.
Kiedy Pan Podziemi skończył mówić, pstryknął palcami i Jessicę ogarnęła ciemność.
***
Gdy Jessica obudziła się, leżała pod sosną Thalii na Wzgórzu Herosów. Słońce powoli zaczynało chować się za horyzontem, oświetlając wszystko wokół pomarańczowym blaskiem. Pod nią rozciągał się obóz. Dziewczyna ostrożnie wstała. Z miejsca, w którym się znajdowała, rozciągał się doskonały widok na teren całego Obozu Herosów. Widziała arenę szermierczą, na której grupka półbogów ćwiczyła walkę na miecze oraz miejsce ogniskowe – o tej porze puste. Po chwili usłyszała wołanie. Odwróciła się i zobaczyła biegnącego w jej stronę Leona. Ona także ruszyła w jego kierunku, tak że spotkali się w połowie drogi w dół wzgórza. Leo przytulił ją tak mocno, że Jessica ledwo mogła oddychać.
- To, co zrobiłaś – wyszeptał jej do ucha. – Było odważne. Odważne, choć szalone.
A potem ją pocałował. Kiedy w końcu oderwali się od siebie, obydwoje mieli na twarzach szerokie uśmiechy. Bez słowa spletli swoje dłonie ze sobą i ruszyli prosto w zachodzące słonce. W stronę Obozu Herosów. W stronę ich wspólnego domu.

PRACA ALEXANDRY EVERDEEN

Jessica przedzierała się przez ciemny podziemny tunel, co chwilę potykając się o nierówności podłoża i leżące luźno kamienie. Rude loki, wcześniej upięte w staranny kok - teraz brudne od ziemi i błota - opadały jej smętnie na oczy, zasłaniając widok. Dziewczyna co chwilę odgarniała je nerwowym ruchem za ucho, jednak to nie pomagało - w tunelu nadal panowały egipskie ciemności. Humoru nie poprawiały jej również obcierające nogi baleriny i podarta czarna tiulowa spódniczka, która co rusz zahaczała o wąskie ściany tunelu. Fuknęła, przeklinając się w duchu, za ubranie tych rzeczy. Przecież o wiele wygodniej byłoby jej w tradycyjnych dżinsach i trampkach! Niestety, zanim tu trafiła była pewna, że wybiera się na uroczystą kolację, przygotowaną specjalnie dla reprezentacji Hiszpani przez selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Egiptu.
- Zupełnie jak Alicja w Krainie Czarów - mruknęła sama do siebie, nerwowo zaciskając palce na zwisającym od paska spódnicy sztylecie. Chociaż w ciemnościach i tak nie mogła go użyć, czuła się pewniej, mając przy sobie broń. Była herosem i wszędzie nosiła ze sobą swój nóż.
- Tylko że Alicja wskoczyła do dołu w pogoni za białym królikiem w kamizelce i trafiła do wspaniałego baśniowego świata, a ja pobiegłam za ogromnym białym wilkiem, któremu zachciało się gonić zająca i teraz muszę się wlec po zimnych, zatęchłych, podziemnych korytarzach – dodała sobie w myślach.
Nagle zauważyła jasne światło parę metrów przed sobą. Zanim zdołała się zorientować w sytuacji, straciła przytomność.
Jessica otworzyła oczy. Zdezorientowana, rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Leżała na jakimś łóżku z dziwną i niewygodną poduszką. Biurko było zawalone rzeczami. Na otwartych drzwiach szafy wisiał plakat z… jakimś mężczyzną ubranym w spódniczkę i z głową szakala. Dziwny widok. Powoli wstała, chwiejąc się. Wiedziała, że coś jest nie w porządku. Nie znała tego miejsca. Skierowała się do drzwi i otworzyła je. Wychodząc z pokoju, potknęła się o coś. To coś było kotem. Małym, słodkim i niewinnym kotkiem. Uśmiechnęła się, lecz po chwili jej twarz skrzywiła się w grymasie. Przypomniała sobie, że… Tak, na pewno miała jakieś zwierzę, ale nie był nim kot. Co to, to nie. Chciała poszukać w pamięci więcej informacji, jednak ból głowy jej to uniemożliwił. Była pewna, że to było ważne, bardzo ważne. Wtedy uświadomiła sobie, że nic nie pamięta. Co się stało? Kim ona jest?
- Nazywam się Jessica… - zaczęła sobie mówić po cichu, ale zapomniała swojego nazwiska. – Jessica… Mam… Ile ja mam lat? Co ja tu robię?
Osunęła się na podłogę, a kot wdrapał się jej na kolana. Głaskając go, próbowała uporządkować myśli. Ktoś o nią musiał się bardzo martwić, ktoś dla niej ważny, ktoś o imieniu zaczynającym się na literę L… i na literę N.
- Nico… Nico! – zerwała się na równe nogi, zrzucając zwierzę.
Kot syknął i się najeżył.
- Leo… - przypomniała sobie, ale nie wiedziała kto to. Leo i Nico… Tylko kim oni są?
- Mogłabyś mieć trochę więcej szacunku dla kota! – usłyszała kobiecy głos.
Podniosła wzrok i ujrzała kobietę ubraną w kombinezon w lamparcie cętki. Kot uciekł w głąb korytarza.
- Co? Jak…? – pytała, nic nie rozumiejąc.
- Jestem Bastet – odpowiedziała krótko nieznajoma.
- Bastet? Trochę dziwne imię. Czy ty… Czy ty byłaś przed chwilą kotem?
- Nie. Tak. Czemu to imię ci się nie podoba? Jestem boginią miłości, radości… Zresztą nieważne. Tak, przed chwilą byłam kotem.
Mimowolnie jej usta się rozchyliły. Bastet zmarszczyła nos.
- Nie masz zapachu maga… Co robiłaś w pokoju Sadie, Jessico?
- W pokoju… Kogo? Sadie? Kim ona jest? O co chodzi z tym magiem? – dziewczyna miała coraz większy mętlik w głowie.
Bastet zmrużyła oczy.
- Skoro nie jesteś magiem, to co robisz w dwudziestym pierwszym nomie? Dziwnie mi tu pachniesz.
- Nie wiem o co… yyy… Pani?
- Mów do mnie Bastet – przerwała Jessice. – Czego nie wiesz?
- Nie wiem o co ci chodzi, Bastet. Nie wiem co to jest nom ani mag i chyba nie znam żadnej Sadie.
Bastet popatrzyła na nią podejrzliwie.
- W takim razie… Kim jesteś, Jessico?
- Właśnie w tym problem, że nie mam pojęcia – wyznała dziewczyna, chowając twarz w dłoniach.