poniedziałek, 5 maja 2014

Epilog (seria II)

- Drodzy półbogowie, satyrowie, nimfy i łowczynie Artemidy, oraz, wyjątkowo obecni na tym zgromadzeniu, bogowie olimpijscy, zebraliśmy się tutaj aby, mówię to z naprawdę ciężkim sercem, spalić całun jednej z najdzielniejszych herosów obecnych czasów, Jessici Torres, córki Artemidy. 
- Yyyyyy, wybacz Chejronie, ale z tego co słyszałam, Jessica popełniła samobójstwo, co świadczy raczej o tchórzostwie niż odwadze, nieprawdaż? - Drew Tanaka, była grupowa domku Afrodyty usmiechnęła się niewinnie, okręcając na palcu kosmyk długich, czarnych włosow. 
- No trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! - Leo spojrzał na nią z mordem w oczach i wykonał gest, jakby chciał ją udusić. - Ona niby nie była herosem? Ty w życiu nie trzymałaś nawet w rękach broni! A ona wcale nie popełniła samobójstwa! Po prostu zginęła od ran, bo straciła zbyt dużo krwi! 
- Od ran, które sama sobie zadała - ciągnęła bezlitośnie Drew, nie zwracając uwagi na łzy, które już zbierały się w kącikach oczu chłopaka. 
Nagle tuż nad głową dziewczyny w drzewo przed którym stała wbił się rzucony z idealną precyzją sztylet Piper, przybijając przerażoną czarnowłosą do drzewa.
- Nie masz prawa tak na nią mowić! - wysyczała córką Afrodyty, ściskając ją mocno za ramiona. - To moja przyjaciółka i jeśli jeszcze raz tak o niej powiesz, obiecuję, że już nie będzie tak wysoło! 
- Ehm, Piper uważam, że niepotrzebnie się tak zachowujesz - Annabeth podeszła do dziewczyny i delikatnie położyła jej rękę na ramieniu. - Przykro mi, ale Jessica i tak już tego nie usłyszy... 
- Przykro ci tak? - Nico ze łzami w oczach podszedł do Annabeth i jednym sprawnym rucham przyłożył jej swój miecz ze stygijskiego żelaza do gardła. - Bo ty akurat wiesz, co to znaczy! Ciebie nawet tam nie było, nawet jej nie znałaś, jak może ci być przykro? 
- Ej, byłam jej przyjaciółką! - dziewczyna próbowała się bronić, jednak bez przekonania. Tak, nie była zbyt dobrą przyjaciółką dla Jessici, a teraz, gdy widziała ją przykrytą delikatnym srebrnym całunem, przedstawiającym księżyc w pełni i wyjącego białego wilka, bardzo tego żałowała. - Percy, proszę, powiedz mu coś! Przecież wiesz, że naprawdę bardzo mi przykro! - zawołała piskliwym głosem. 
Percy spojrzał na nią ze smutkiem i bólem w oczach. Widać było, że nawet on, chociaż bardzo ją kocha, nie wierzy w szczerość jej intencji. 
- Nico, puść ją, proszę - westchnął, ocierając cieknące mu po policzkach łzy wierzchem dłoni. - Ty przynajmniej możesz zejść do Hadesu i z nią porozmawiać, a my musimy tu stać, jak się pali. 
- Nie - szepnął Nico, jednak posłusznie schował miecz do pochwy. - Ona... Jessica już mnie nie pamięta... Ale przynajmniej jest teraz w Elizjum. Może tam jest szczęśliwa... Ma ktoś może chusteczkę? - dodał piskliwym głosem. 
Stojąca obok niego Artemida wyciągnęła z kieszeni opakowanie chusteczek i bez słowa mu je podała. Widać było, że nawet ona, chociaż była najtwardszą i najsilniejszą z bogów, ledwo powstrzymuje się od płaczu. 
Stojący obok niej Apollo delikatnie objął ją ramieniem. 
- Ej, Temi, nie przejmuj się, będziesz miała inne dzieci i szybko o niej zapomnisz - powiedział z przekonaniem, starając się ją pocieszyć. 
- Nie - bogini wyjęła chusteczkę chigieniczną z nowego opakowania i chałaśliwie wydmuchała nos. - Właśnie sobie przypomniałam, dlaczego wolałam nie mieć dzieci... 
- Więc żałujesz? - Percy podszedł do niej i spojrzał na nią z otwartymi ustami. - Żałujesz, że miałaś taką córkę jak Jess? 
- Nie - Artemida wytrzymała jego spojrzenie. - Żałuję w życiu wielu rzeczy, jednak na pewno nie tego. Hadesie... - zapłakana bogini spojrzała błagalnie na boga umarłych. 
- Tak, Artemis? - Hades spojrzał na nią z zaciekawieniem, szybko ocierając łzy wierzchem dłoni. - Co mogę dla ciebie zrobić? 
- Proszę... Jeśli ją kiedyś spotkasz, albo coś... Proszę, przekaż jej, że ją kochałam i że największym zaszczytem, jaki mnie kiedykolwiek spotkał, był zaszczyt bycia jej matką...
~~~~~
Oto, jakże smutny i dziwny, epilog tego opowiadania :( Czy tylko mi tak ciężko jest pożegnać się z Jessicą, Percym, Leonem i Nico, którzy byli głównymi bohaterami tego opowiadania? 
No dobra, nie będę się rozklejać, jest jeszcze drugi blog, ale to właśnie ten był tym pierwszym, który zaczęłam i dałam radę skończyć :') 
Bardzo dziękuję wam za wsparcie, którego mi udzielaliście, wchodząc tu i komentując :)
Łącznie weszliście tu 12 684 razy, zostawiając 573 komentarze, za co jestem wam bezgranicznie wdzięczna <3 
Mówię to już ostatni raz tutaj: 
LUDZIE, KOCHAM WAS <3 

Na zawsze wasza, pozytywnie jebnięta Starlette ;* 

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział IX (seria II) i Wyniki Konkursu

Od kiedy Leo zniknął, Jessica nie była sobą. Normalnie jadła, rozmawiała, śmiała się, jakby wszystko było w porządku, jednak było to wszystko tak nienaturalne, że nikt w to nie wierzył. Jej śmiech był pusty, wymuszony, jakby samo wydanie z siebie tego dźwięku sprawiało ból. Uśmiechała się, a jednak oczy nadal pozostawały pełne smutku. Już nie żyła, tylko egzystowała. 
Nico nie mógł patrzeć na nią w takim stanie. Za każdym razem, gdy widział jej smutne oczy, jego serce rozpadało się na kilkaset małych kawałeczków. 
Co do cholery stało się z tą nieustraszoną dziewczyną, która nie zawachałaby się przed niczym, aby uratować przyjaciół? Z tym kochanym nadpobudliwym rudzielcem, który tak bardzo przypominał mu Jacksona? Co z tą opiekuńczą i spokojną częścią jej osoby, która była dla niego tak bliska jak Bianca? 
Znikła, podpowiedział mu jakiś złośliwy głos w głowie, niepokojąco podobny do głosu Octaviana, augura obozu Jupiter. Tamtej Jessici już nie ma. Przestała istnieć. Pozostała tylko pusta skorupa, przez którą nie dało się przebić. Skorupa, która miała chronić pozostałych przed odkryciem jej prawdziwych uczuć. Jedynie to pozostało z dawnej Jessici - chęć ochrony przyjaciół mimo wszystko. 
Za każdym razem, gdy Nico rzucał jej ukradkowe spojrzenia, starając się dowiedzieć, czy wszystko a porządku, dziewczyna odwracała wzrok, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy i uśmiechając się, że niby wszystko okey. 
Chociaż cierpiała, chyba najbardziej z nich wszystkich, polityka jej działania się nie zmieniła  - ona może cierpieć, pozostali nie. Nadal robiła wszystko, by oni nie odczuwali bólu.

Nico z głośnym westchnieniem opadł na podłogę obok Jessici i mocno ścisnął jej rękę. Był chyba jedyną osobą, która naprawde wiedziała, jak dziewczyna się czuje, jednak on za wszelką cenę starał się tego nie okazywać. Już i tak wystarczyło, że Jason dowiedział się o jego odmienności. 
- Ej, księżniczko, będzie dobrze, nie martw się - uśmiechnął się lekko i przycisnął zimne wargi do jej czoła, starając się tym gestem dodać jej otuchy, wiedział jednak doskonale, że to nie poskutkuje. Było to po prostu zwykłe kłamstwo, w ktore dziewczyna i tak nie uwierzy. 
Jessica spojrzała mu prosto w oczy i tylko pokręciła głową. Nic nie będzie dobrze i ona doskonale o tym wiedziała. Nie wtedy, gdy Percy i Ann byli w Tartarze. Nie wtedy, gdy Leo zaginął. 
Delikatnie otarła łzy wierzchem dłoni, starając się, aby Nico tego nie zauważył. Chociaż powoli traciły chęci do życia, nie chciała, aby ktokolwiek to dostrzegł. Już dawno chciała się zabić, jednak wiedziała, że jeśli to zrobi, inni będą cierpieć. Nie mogła im tego zrobić, nie po tylu cierpieniach, które już przeżyli. 
Zacisnęła dłonie w pięści i przygryzła wargę tak mocno, że poczuła w ustach metaliczny smak krwi. Chociaż wywołało to u niej mdłości, wiedziała, że dokładnie tego potrzebuje. Bólu. Tylko ból pomagał jej jakoś przetrwać. 
Wcześniej używała do tego sztyletu, którym robiła delikatne nacięcia na wewnętrznej stronie nadgarstka. Teraz, gdy Nico, który chyba zaczął coś podejrzewać, pilnował jej i spędzał z nią każdą wolną chwilę, nie mogła tego robić. Musiała zadowalać się drobnymi czynnościami takimi jak przygryzanie warg, wewnętrznej strony policzka czy wbijaniem sobie paznokci w ręce. Gdy to nie wystarczało, bo jej ból był zbyt silny, tłukła jakieś szklane naczynie, niby przypadkiem, a ostre odłamki ściskała w dłoni. 
Choć ją to przerażało, z dziewczyny która marzyła o zostanie psychologiem przeistoczyła się w dziewczynę chorą psychicznie. 
Nico z czułością chwycił ją za rękę, jednak ona wyrwała się, bojąc się, że zobaczy jej blizny. Choć wcześniej nie był to dla niej problem, teraz żadna, nawet najmniejsza rana się nie goiła, a krew nie chciała krzepnąć, choć zjadała niewyobrażalne ilości ambrozji. Wraz z chęcią do życia zniknęły również wszystkie jej moce i talenty. 
Nie była już herosem. Nie mogła nazywać się nawet półbogiem. Była po prostu zwykłym, pogrążonym w depresji śmiertelnikiem. Bez przyjaciół, bez rodziny, bez psa. 
Krzyknęła i zacisnęła dłoń na ostrzu sztyletu, gdy to wspomnienie powróciło do niej z całą jego siłą. 
Octopusa już nie było. Umarł, razem z jej duszą. Umarł w straszliwych męczarniach. Umarł przez nią i jej samolubstwo. 
Gdyby sie nie załamała, przecież by żył, prawda?! 
Nagle poczuła, jak czyjaś drobna, zimna dłoń zdejmuje jej zakrwawioną rękę z ostrza sztyletu i owija miękkim bandażem. Spojrzała prosto z burzowe tęczówki Nico, który zabandażował również jej nadgarstek. W jego oczach był niewysłowiony ból i pytanie, które bał się zadać. Dlaczego? Dlaczego ona to robiła? 
- Nico... Jeśli Leo wróci... Proszę, przekaż mu, że go kocham, dobrze? - dziewczyna spojrzała na niego zamglonymi z bólu oczami. Jej głos był zachrypnięty, a z wielu niezasklepionych ran lała się krew, zabarwiając szkarłatem biały materiał bandaży. 
- Jess! Nie, Jess, proszę, nie rób mi tego! Jess! - Nico wziął ją w ramiona i mocno potrząsnął, przytulając do klatki piersiowej. Z jego oczu lały się łzy, a całe ciało drgało, zanosząc się spazmatycznym szlochem. - Jess, proszę, nie! Nie! Jess, nie! Nie ty! Niech umrze każdy inny, byle nie ty! Jessie, proszę! 
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, resztkami sił ściskając jego dłoń. 
- Nico... Ciebie też kocham... I Perciego i Ann i Piper... Jasona i Hazel też... Nawet Franka... Was wszystkich... Jesteście... Byliście dla mnie jak rodzina... 
- Jessico Diano Torres! Co ty do cholery robisz? - Nico spojrzał na nią ze złością, patrząc jej głęboko w oczy. Wcześniej był zły na Perciego, że nie mógł być chociaż przy śmierci siostry. Teraz cieszył się, że tam nie był. Widok umierającej Jessici sprawiał, że sam miał ochotę wbić sobie nóż w serce, już i tak popękane na miliony kawałków. - Co ty do cholery robisz? Czemu się ze mną żegnasz? Wyzdrowiejesz, rozumiesz? Wyzdrowiejesz! Więc czemu się z nami żegnasz? 
- Nie, Nico, dobrze wiesz, dlaczego się z tobą żegnam... Z wami wszystkimi. Ja umieram Nico. I już nic nie da się zrobić... 
~~~~~
Wiem, zabijecie mnie za zabicie Jess... I bardzo mi przykro, ale tym razem to już na amen ;< Nie zmartwychwstanie ani nic ;( 
Chociaż niektórzy tak jak na przykład Laciata nie za bardzo ją lubili, i tak wiem, że mnie zabijecie... Skąd ta pewność? A stąd, że bez Jess nie ma tego opowiadania :(
Tak, tak moi drodzy, dobrze myślicie, to juź koniec - ostatni rozdział tej historii ;c 
Nie będę sie tutaj rozpisywać, bo będzie jeszcze epilog, napisany w taki lekko dziwny sposób, ale nic nie będę zdradzać i to tam będzie to całe podsumowanie bloga i podziękowania, ale ja już teraz dziękuję :3 
Naprawde, kocham was wszystkich, którzy to czytacie i wspieracie mnie w tworzeniu tej dziwnej i pokręconej historii, pisanej bez żadnego ładu i składu, po prostu to, co mi wpadnie do głowy :') 
Więc jeszcze ostatni raz: DZIĘKUJĘ <3 

A tu na poprawę humoru dwie prace konkursowe, nadesłane przez Krytyczkę i Alexandrę Everdeen (chociaż tą ostatnia musiałam do tego zmusić, bo sama nie chciała XD ) Dziewczyny, bardzo wam za to dziękuję <3 

PRACA KRYTYCZKI

Jessica siedziała na łóżku w domku numer osiem w Obozie Herosów. Do jej uszu dochodziły śmiechy i śpiewy pozostałych obozowiczów, którzy właśnie urządzali ognisko. Córka Artemidy nie miała ochoty się do nich dołączyć. Po jej głowie wciąż krążyły bolesne wspomnienia. Jego brązowe, kręcone włosy, czekoladowe oczy, najcudowniejszy uśmiech na świecie. To wszystko, co zniknęło, kiedy on odszedł. Jessica nie potrafiła sobie wybaczyć tego, że umarł. Chciała płakać, ale z jej oczu nie leciały łzy. Chciała krzyczeć, lecz z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Cierpiała w milczeniu, całymi dniami przesiadując na łóżku.
Chwyciła nóż leżący na stoliku nocnym i przeciągnęła ostrzem po gładkiej skórze przedramienia, zostawiając na niej kolejne nacięcie. Blizny po nich układały się w jedno słowo. Leo. Imię chłopaka, który nigdy nie odwzajemnił jej miłości. Mimo to Jessica nie mogła zapomnieć. Przycisnęła twarz do poduszki i po chwili zasnęła.
Stała na polanie. W swojej koszulce na krótki rękaw i getrach sięgających do kolan drżała z zimna. Wokół niej było ciemno i niebywale cicho. Jessica wielokrotnie w swoim życiu bywała w lesie. W lesie zielonym, wiecznie tętniącym życiem, rozbrzmiewającym wieloma odgłosami o każdej porze dnia i nocy. Z miejscem, w którym się teraz znalazła, było coś nie w porządku. Po chwili usłyszała pierwsze dźwięki. Był to delikatny szelest wiatru. Dziewczyna zaczęła się właśnie zastanawiać, jaka istota wydaje takie odgłosy, kiedy zobaczyła ducha. Potem zaczęły pojawiać się kolejne, aż w końcu otoczyły Jessicę. Nie miała żadnej drogi ucieczki.
- Wymiana – szeptały duchy. – Dusza za duszę.
Jessica chciała zapytać, o co chodzi, jednak z jej ust nie wydobył się żaden głos. A potem wszystkie duchy zniknęły w nagłym rozbłysku światła i w ich miejscu pojawiła się smukła, czarnowłosa kobieta. Przez ramię miała przewieszony łuk i kołczan pełen strzał. Emanowała dziwnym, srebrnym światłem, zupełnie jakby otaczała ją księżycowa poświata. Mimo że Jessica nigdy nie widziała swojej matki w tej formie, bez trudu domyśliła się, że stoi przed nią właśnie Artemida. Bogini przyłożyła rękę do policzka dziewczyny i wyszeptała:
- Nie poddawaj się. Jeśli bardzo chcesz, uda ci się.
Jessica obudziła się zlana potem. Krzyknęła, po czym wykonała kilka uspokajających oddechów. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech…  Znowu miała ten sam sen, co od tygodnia. Tylko że tym razem pojawiła się sama Artemida. Jessica wiedziała, że Zeus nie pochwalał kontaktów Olimpijczyków ze swoimi dziećmi, a więc sprawa musiała być naprawdę poważna, jeśli jej matka odważyła się nagiąć zasady. Dziewczyna nie miała pojęcia, o co chodziło z wymianą, o której mówiły jej duchy, chociaż miała pewne przypuszczenia. Mimo wszystko nie odważyła się podjąć żadnego działania, ponieważ obawiała się rozczarowania. Jednak Artemida najwyraźniej chciała zmotywować ją do dalszych prób. Jessica wzdrygnęła się na myśl, że miałaby po raz kolejny błagać Hadesa, żeby przywrócił Leona do życia. Ale jeśli istniał inny sposób, który mógłby zapewnić jej sukces… Jessica podjęła decyzję. Wstała z łóżka i wyszła ze swojego domku. Doskonale wiedziała, kto może udzielić jej wszystkich potrzebnych informacji.
***
- Nie – powiedział twardo Nico. – Nawet o tym nie myśl.
Jessica położyła dłonie na biodrach i zmierzyła syna Hadesa tak wściekłym spojrzeniem, że mogłoby ono przyprawić przeciętnego człowieka o zawał serca. Na Nico nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia.
- A więc istnieje sposób? – zapytała Jessica.
- Nic ci nie powiem – obstawiał przy swoim Nico.
Jessica złapała chłopaka za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Jednym sprawnym ruchem przyłożyła mu sztylet do szyi. W jej oczach tańczyły płomienie. Nico przełknął ślinę, z przerażeniem wpatrując się w twarz dziewczyny.
- Słuchaj, Nico – syknęła mu do ucha. – Kiedy potrzebowałeś wsparcia, byłam przy tobie. Teraz ja potrzebuję pomocy. Czy istnieje taki sposób?
Odepchnęła chłopaka od siebie i schowała sztylet. Nadal oszołomiony Nico patrzył na nią rozszerzonymi ze strachu oczami.
- Nie ma takiej możliwości – odezwał się po chwili. – Nie możesz jednocześnie przywrócić go do życia i nie umrzeć.
Jessica uniosła brew w pytającym geście.
- Co masz na myśli?
- Jedynym sposobem jest wymiana dusz – wyjaśnił Nico. – On powraca do świata żywych, ty trafiasz na sąd i już na zawsze pozostajesz w Podziemiu.
Spojrzał na Jessicę, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Jednak córka Artemidy pozostała niewzruszona.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytał ją wobec tego Nico.
Jessica wolno kiwnęła głową. Nie ufała własnemu głosowi. Wyciągnęła przed siebie rękę, a Nico za nią złapał.
Po chwili byli już w Podziemiu. Wszędzie wokół nich sunęły wolno dusze zmarłych. Nie wyglądały jednak na smutne – wręcz przeciwnie, większość z nich uśmiechała się. Jessica wywnioskowała z tego, że musieli być w Elizjum. Jednak nawet jeśli znajdowaliby się w dobrym miejscu, dziewczyna nie miałaby pojęcia, jakim cudem mieli choćby najmniejszą szansę na znalezienie Leona w tłumie umarłych.
Kieruj się swoim sercem.
Jessica odwróciła się, żeby zobaczyć mówiącego, ale nikogo nie dostrzegła. Dopiero po chwili zorientowała się, że głos zabrzmiał bezpośrednio w jej umyśle. Czyżby któryś z bogów zdecydował się jej pomóc? Jej matka? Afrodyta? Tego Jessica nie wiedziała, jednak jeśli miała jakąkolwiek radę, która mogłaby jej pomóc w poszukiwaniu Leona, postanowiła się jej trzymać. I tak nie miała lepszego pomysłu. Zamknęła oczy i skupiła się na obrazie chłopaka. Jego włosy, oczy, uśmiech. Po chwili wahania skręciła w prawo, przepychając się przez gromadę dusz. Nico bez słowa podążył za nią.
Szli przed siebie, uważnie rozglądając się na boki. Trwało to tak długo, że Jessica zaczynała powoli wątpić w słuszność dokonanego wyboru, kiedy nagle dostrzegła Leona. On też najwyraźniej ją zobaczył, ponieważ wyraz jego twarzy zmienił się na zdziwiony. Dziewczyna zastanawiała się, co powinna zrobić. Nagle przypomniała sobie o słowach bogini. Kieruj się sercem. Jessica nie do końca zdawała sobie sprawę, co robiła, kiedy pobiegła w stronę Leona. Zarzuciła chłopakowi ręce na szyję i złączyła ich usta w pocałunku. Nie widziała nic oprócz oczu chłopaka. Jej palce zaplątały się w jego kręconych włosach. Kiedy w końcu oderwali się od siebie, Jessica zauważyła, że wcześniej widmowa postać Leona staje się coraz wyraźniejsza. Syn  Hefajstosa złapał ją za rękę.
- Jessie, co ty zrobiłaś? – zapytał ją.
Jego głos był przepełniony troską i bólem. Jessica spojrzała na swoje ręce. Były już ledwo widoczne i z każdą chwilą stawały się coraz bardziej przezroczyste. Zmieniała się w ducha. Otworzyła usta, żeby wyjaśnić Leonowi, co zaszło, jednak nie mogła mówić. To i tak nie miało znaczenia. Wiedziała, że Nico wszystko mu wyjaśni. Zamiast tego Jessica podniosła dłoń chłopaka na wysokość jego oczu i używając alfabetu Morse’a, wystukała na niej wiadomość. Kocham cię. Słowa pożegnania. Puściła jego rękę. W oczach Leona lśniły łzy, a sama Jessica czuła, że też jest bliska płaczu. Skinęła głową na stojącego nieopodal Nico, który zrozumiał przekaz. Złapał Leona za ramię i po chwili obydwaj zniknęli.
Jessica odwróciła się w stronę stojącego na wysokim pagórku pałacu Hadesa. Tam miał odbyć się sąd. Zastanawiała, dokąd trafi. Miała cichą nadzieję, że Pan Umarłych pośle ją do Elizjum, jednak mimo to wiedziała, że nigdy nie będzie tam szczęśliwa. Nie bez Leona. Otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli i ruszyła w stronę zamku. Kiedy podeszła bliżej, uderzył ją brak jakichkolwiek istot. Nigdzie nie było widać strażników, Eryni albo jakichkolwiek innych potworów. Nikt nie zatrzymał, kiedy szła przez dziedziniec. Bez trudu dotarła do wielkich czarnych wrót, ozdobionych scenami przedstawiającymi najgorsze możliwe rodzaje śmierci. Starając się ignorować przerażające malowidła, Jessica popchnęła drzwi i weszła do wnętrza pałacu. Przed nią ciągnął się długi korytarz, na którego końcu znajdowały się drugie drzwi. Podeszła do nich, jednak zanim zdążyła nacisnąć klamkę, wrota otworzyły się od wewnątrz.
Dziewczyna bez trudu wywnioskowała, że znajduje się w sali sądowej. Naprzeciwko drzwi stał olbrzymi, czarny tron, na którym zasiadał sam Hades. Przy stołach obok niego zajmowały miejsca różne dusze, które – jak domyśliła się Jessica – stanowiły coś w rodzaju elity Podziemia. Jednak dziewczyna skierowała się prosto w stronę Hadesa i przyklękła przed nim. Wiedziała, że musiała zachowywać się jak najlepiej tylko mogła, żeby czasem nie rozjuszyć wrażliwego Pana Podziemi.
- Wstań – usłyszała po chwili jego głos.
Posłusznie wykonała polecenie.
- Jessico Diano Torres – odezwał się Hades. – To, co zrobiłaś, było naprawdę bardzo dzielne. Mało kto znajduje w sobie odwagę, żeby oddać swoje życie w zamian za życie kogoś innego. Cała Rada Olimpu jest pod wrażeniem twojego bohaterstwa. Dlatego też wspólnie postanowiliśmy, że dostaniesz drugą szanse. Możesz wrócić do swoich przyjaciół w Obozie Herosów. Potrzebujemy tak dzielnych herosów jak ty.
Kiedy Pan Podziemi skończył mówić, pstryknął palcami i Jessicę ogarnęła ciemność.
***
Gdy Jessica obudziła się, leżała pod sosną Thalii na Wzgórzu Herosów. Słońce powoli zaczynało chować się za horyzontem, oświetlając wszystko wokół pomarańczowym blaskiem. Pod nią rozciągał się obóz. Dziewczyna ostrożnie wstała. Z miejsca, w którym się znajdowała, rozciągał się doskonały widok na teren całego Obozu Herosów. Widziała arenę szermierczą, na której grupka półbogów ćwiczyła walkę na miecze oraz miejsce ogniskowe – o tej porze puste. Po chwili usłyszała wołanie. Odwróciła się i zobaczyła biegnącego w jej stronę Leona. Ona także ruszyła w jego kierunku, tak że spotkali się w połowie drogi w dół wzgórza. Leo przytulił ją tak mocno, że Jessica ledwo mogła oddychać.
- To, co zrobiłaś – wyszeptał jej do ucha. – Było odważne. Odważne, choć szalone.
A potem ją pocałował. Kiedy w końcu oderwali się od siebie, obydwoje mieli na twarzach szerokie uśmiechy. Bez słowa spletli swoje dłonie ze sobą i ruszyli prosto w zachodzące słonce. W stronę Obozu Herosów. W stronę ich wspólnego domu.

PRACA ALEXANDRY EVERDEEN

Jessica przedzierała się przez ciemny podziemny tunel, co chwilę potykając się o nierówności podłoża i leżące luźno kamienie. Rude loki, wcześniej upięte w staranny kok - teraz brudne od ziemi i błota - opadały jej smętnie na oczy, zasłaniając widok. Dziewczyna co chwilę odgarniała je nerwowym ruchem za ucho, jednak to nie pomagało - w tunelu nadal panowały egipskie ciemności. Humoru nie poprawiały jej również obcierające nogi baleriny i podarta czarna tiulowa spódniczka, która co rusz zahaczała o wąskie ściany tunelu. Fuknęła, przeklinając się w duchu, za ubranie tych rzeczy. Przecież o wiele wygodniej byłoby jej w tradycyjnych dżinsach i trampkach! Niestety, zanim tu trafiła była pewna, że wybiera się na uroczystą kolację, przygotowaną specjalnie dla reprezentacji Hiszpani przez selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Egiptu.
- Zupełnie jak Alicja w Krainie Czarów - mruknęła sama do siebie, nerwowo zaciskając palce na zwisającym od paska spódnicy sztylecie. Chociaż w ciemnościach i tak nie mogła go użyć, czuła się pewniej, mając przy sobie broń. Była herosem i wszędzie nosiła ze sobą swój nóż.
- Tylko że Alicja wskoczyła do dołu w pogoni za białym królikiem w kamizelce i trafiła do wspaniałego baśniowego świata, a ja pobiegłam za ogromnym białym wilkiem, któremu zachciało się gonić zająca i teraz muszę się wlec po zimnych, zatęchłych, podziemnych korytarzach – dodała sobie w myślach.
Nagle zauważyła jasne światło parę metrów przed sobą. Zanim zdołała się zorientować w sytuacji, straciła przytomność.
Jessica otworzyła oczy. Zdezorientowana, rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Leżała na jakimś łóżku z dziwną i niewygodną poduszką. Biurko było zawalone rzeczami. Na otwartych drzwiach szafy wisiał plakat z… jakimś mężczyzną ubranym w spódniczkę i z głową szakala. Dziwny widok. Powoli wstała, chwiejąc się. Wiedziała, że coś jest nie w porządku. Nie znała tego miejsca. Skierowała się do drzwi i otworzyła je. Wychodząc z pokoju, potknęła się o coś. To coś było kotem. Małym, słodkim i niewinnym kotkiem. Uśmiechnęła się, lecz po chwili jej twarz skrzywiła się w grymasie. Przypomniała sobie, że… Tak, na pewno miała jakieś zwierzę, ale nie był nim kot. Co to, to nie. Chciała poszukać w pamięci więcej informacji, jednak ból głowy jej to uniemożliwił. Była pewna, że to było ważne, bardzo ważne. Wtedy uświadomiła sobie, że nic nie pamięta. Co się stało? Kim ona jest?
- Nazywam się Jessica… - zaczęła sobie mówić po cichu, ale zapomniała swojego nazwiska. – Jessica… Mam… Ile ja mam lat? Co ja tu robię?
Osunęła się na podłogę, a kot wdrapał się jej na kolana. Głaskając go, próbowała uporządkować myśli. Ktoś o nią musiał się bardzo martwić, ktoś dla niej ważny, ktoś o imieniu zaczynającym się na literę L… i na literę N.
- Nico… Nico! – zerwała się na równe nogi, zrzucając zwierzę.
Kot syknął i się najeżył.
- Leo… - przypomniała sobie, ale nie wiedziała kto to. Leo i Nico… Tylko kim oni są?
- Mogłabyś mieć trochę więcej szacunku dla kota! – usłyszała kobiecy głos.
Podniosła wzrok i ujrzała kobietę ubraną w kombinezon w lamparcie cętki. Kot uciekł w głąb korytarza.
- Co? Jak…? – pytała, nic nie rozumiejąc.
- Jestem Bastet – odpowiedziała krótko nieznajoma.
- Bastet? Trochę dziwne imię. Czy ty… Czy ty byłaś przed chwilą kotem?
- Nie. Tak. Czemu to imię ci się nie podoba? Jestem boginią miłości, radości… Zresztą nieważne. Tak, przed chwilą byłam kotem.
Mimowolnie jej usta się rozchyliły. Bastet zmarszczyła nos.
- Nie masz zapachu maga… Co robiłaś w pokoju Sadie, Jessico?
- W pokoju… Kogo? Sadie? Kim ona jest? O co chodzi z tym magiem? – dziewczyna miała coraz większy mętlik w głowie.
Bastet zmrużyła oczy.
- Skoro nie jesteś magiem, to co robisz w dwudziestym pierwszym nomie? Dziwnie mi tu pachniesz.
- Nie wiem o co… yyy… Pani?
- Mów do mnie Bastet – przerwała Jessice. – Czego nie wiesz?
- Nie wiem o co ci chodzi, Bastet. Nie wiem co to jest nom ani mag i chyba nie znam żadnej Sadie.
Bastet popatrzyła na nią podejrzliwie.
- W takim razie… Kim jesteś, Jessico?
- Właśnie w tym problem, że nie mam pojęcia – wyznała dziewczyna, chowając twarz w dłoniach.

poniedziałek, 31 marca 2014

Ogłoszenie

Hej, jak się pewnie domysliliście już z tytułu, jest to pewne ogłoszenie ;>
Dobra wiadomość jest taka, że spokojnie, nie przestaję pisać tego bloga, bo bym po prostu nie mogła, więc o to nie musicie się martwić ;) 
Zła wiadomość jest taka, że cierpię teraz na straszny brak weny i nie mogę nic napisać, a w najbliższych dniach to się raczej nie zmieni ;<
Poza tym jestem uzależniona od Teen Wolfa i w trzy dni (piątek, sobota, niedziela) obejrzałam cały pierwszy i pół drugiego sezonu, więc nie mogę teraz myślec o niczym innym ;c

No ale żeby was tak totalnie nie opuszczać, mogłabym wam dać do przeczytania mój "opis boru", który pózniej przekształcił się takie małe opowiadano, związane tematycznie z (no kto by zgadł?) Teen Wolfem ;* Ale spokojnie, tylko temat i bohaterowie są w miarę podobni (z czego główna bohaterka jest oczywiście w całości wymyślona przeze mnie ;> ), a oprócz tego wszystko zupełnie inne ;)
Więc jeśli chcielibyście przeczytać, to piszcie ;*

PS.: Jesli ktoś pisze jutro test szóstoklasisty, to życzę powodzenie i nie załamójcie się, jeśli wam źle pójdzie, bo ja miałam 29 punktów na 40 i jakoś dostałam się do gimnazjum ;P

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział VIII (seria II)

- Puk puk? 
- Kto tam? 
- Jess, proszę, mogę wejść? 
- Nie? 
- Jessie, przepraszam! Ja cię naprawdę bardzo ładnie proszę, otwórz te drzwi, musimy pogadać! 
- Nie. 
Leo od kilku godzin bezskutecznie dobijał się do drzwi Jessici, jednak dziewczyna nie otwierała. W sumie rudno jej się dziwić, chłopak powiedział coś, co naprawdę głęboko ją zraniło, ale czuł, że gdy to mówił, nie był sobą. To prawda, to on zaczął ten temat, jednak słowa które pózniej wypowiedział definitywnie nie były jego. Znał przecież Jess na tyle długo, by przekonać się, że dziewczyna naprawdę nie umiała kłamać i była szczera do bólu. Jednak teraz, gdy siedziała w swoim pokoju cicho pochlipując, chłopak miał wrażenie, że coś w niej umarło. Ta nieustraszona, uparta i lekko przerażająca ruda dziewczyna, którą tak kochał, zniknęła. To on ją zabił. 
- Jessie, proszę, otwórz te cholerne drzwi! 
- Ani mi się śni - warknęła przez drzwi. Jej głos był teraz bliższy, a Leo czuł, że siedzi po turecku oparta o drzwi z drugiej strony, tak blisko niego, że czuł jej zapach - pomieszanie cytrusów, wanilii i czekolady. Gdyby nie ta drewniana przeszkoda, oddzielająca ich od siebie, stykaliby się plecami. 
Gdyby tylko otworzyła drzwi, mógłby jej to wszystko wyjaśnić, ona by mu wybaczyła i znowu wszystko byłoby dobrze,  jednak ten cholerny upór jej na to nie pozwalał. Sukces, że wogóle powiedziała do niego więcej niż jedno słowo, jak to czyniła przez ostatnie kilka godzin! 
Zaśmiał się cicho. 
Niby powinien być zły, że dziewczyna jest tak uparta, jednak z drugiej strony cieszyło go to. W końcu ten upór to znak, że pozostało jeszcze coś z dawnej Jessici, że nie udało mu się złamać jej całkowicie.
- Ej no, Jess, ja się tak nie bawię! Serio, wpuść mnie i to już! 
- Nie. 
- Proszę, chociaż to przemyśl! 
- Okey, moge przemyśleć - dziewczyna westchnęła głęboko. Chociaż Leo nie widział jej teraz, był pewien, że dziewczyna wymownie przewróciła oczami. - Przemyślałam to. Odpowiedź dalej brzmi: NIE. 
- Obiecuję, że nie ruszę się stąd, dopóki mnie nie wpuścisz! A jeśli będę siedzieć tu za długo, mogę umrzeć z głodu i pragnienia! Chcesz mieć na sumieniu moją dziwną, pokręconą osobę? Przecież w końcu tak czy siak będziesz musiała otworzyć te drzwi, żeby pójść, dajmy na to, do kibelka! 
- A siedź tu sobie ile chcesz. Do kibelka nie pójdę, bo mało piję, poza tym umiem wytrzymać. 
- A coś zjeść? 
- Mam w torbie zapas żelków. Całkiem spory zapas żelków.
Leo przeczesał sobie włosy ręką. Właśnie wykorzystał swój ostatni sensowny argument i już nie wiedział, co ma dalej robić.  
No cóż, może pózniej coś się wymyśli, na razie musi zająć się czymś innym, co mógł robić siedząc tutaj. Bo ruszać się stąd raczej nie miał zamiaru. 
Jessica chyba musiała to zrozumieć, bo po około pół godzinie, gdy Leo właśnie kończył konstruować maleńkiego robocika, mającego za zadanie uczyć ludzi tańczyć makarenę, delikatnie uchyliła drzwi i spojrzała na niego z wyrzutem. 
- Jeszcze tu jesteś? - spytała. 
- Wiedziałam, że zatęsknisz, księżniczko - Leo z szerokim uśmiechem poderwał się z ziemi i zmierzył ją wzrokiem. 
Miała na sobie czysty pomarańczowy podkoszulek z Obozu Herosów i krótkie dżinsowe szorty, w pasie przewiązała się swoją  magiczną bluzą, tym razem w kolorze niebieskim, a na nogach białe japonki. Jej długie, rude włosy, jeszcze wilgotne po prysznicu, opadały jej łagodną kaskadą na jedno ramię, a oczy dosłownie miotały gromy. Chłopak stwierdził, że byłaby piękna jak nigdy, gdyby właśnie nie wyglądała, jakby próbowała oskalpować go żywcem. 
- Dobra idioto, wchodź - warknęła. - Ale nie myśl, że ci wybaczyłam, nadal jestem zła. 
- Więc skąd mam ten zaszczyt, że pozwalasz mi wejść do pokoju? 
- Gadałam z Nico przez Iryfon. Powiedział, że będą mieli drobne opóźnienie i kazał mi się tobą zająć, bo jeszcze wykrwawisz się na śmierć - skrzywiła się, jakby nie za bardzo podobał jej się ten pomysł. 
- O, czyli jednak się mną przejęłaś? - Leo uśmiechnął się jeszcze szerzej, chodź zdawało się to prawie niemożliwe i znacząco poruszył brwiami. - To miła niespodzianka. 
- Nie przejęłam - dziewczyna wzruszyła ramionami siląc się na obojętny ton, chłopak mógł by jednak przysiądz, że na jej twarz na kilka sekund wkradł się delikatny rumieniec. 
- No to czemu mnie wpuściłaś? 
- Nie chciałam, aby wycieraczka przed drzwiami do końca życia cuchnęła ropą, a z twojej rany ciagle cieknie. A teraz możesz łaskawie ruszyć dupę i usiąść na swoich szanownych czterech literach na łóżku, żebym mogła ci to opatrzyć? 
Leo niezauważalnie kiwnął głową, nerwowo przełknął ślinę i z miną zbitego psa przycupnął na brzegu łóżka. Trochę obawiał się leczenia przez Jessicę, która raczej nie odziedziczyła talentu leczniczego po wójku Apollinie, z drugiej jednak strony była to jedyna okazja, aby móc pogadać z dziewczyną i wszystko jej wyjaśnić, zanim z powrotem wywali go z pokoju i zabarykaduje się w środku. 
Westchnął głęboko, modląc się do wszystkich znanych sobie bogów, aby Jessica nie zabiła go, zanim skończy mowić.
- No więc to było tak, że ja wcale nie chciałem tego powiedzieć, tylko... - zaczął, jednak dziewczyna drastycznie mu przerwała. 
- Możemy pogadać o tym później? Dziewczyna nerwowym ruchem odgarnęła włosy za ucho i obrzuciła go niechętnym spojrzeniem. - Ściągnij koszulkę. 
- Co? - Leo prawie zakrztusił się własną śliną. No tego to się nie spodziewał. 
- O bogowie, na sprawy leczenia - wymownie przewróciła oczami, jednak na jej twarz wkradł się delikatny rumieniec. - Jestem córką Artemidy, moja matka jest boginią dziewicą, serio nie intetesują mnie takie rzeczy! 
- Taa, a tego żywy przykład stoi właśnie przede mną - chłopak uśmiechnął się złośliwie, za co oberwał od dziewczyny pięścią w zdrowe ramię, więc posłusznie zdjął koszulkę, mamrocząc coś o agresywności kobiet, jednak Jessica na szczęście to zignorowała. 
Delikatnie zdjęła mu bandaż i aż krzyknęła - na jego ramieniu, od łokcia po bark znajdowało się głębokie do kości, ropiejące cięcie. 
- Jak to się stało? Wygląda naprawdę okropnie - przygryzła dolną wargę, starając się powstrzymać mdłości. Wyglądało to jeszcze gorzej niż jej oparzenie na nodze. 
- Dostałem od Crisa mieczem, gdy nie patrzyłem. Kiedy on trafił w ciebie moją kulą ognia, oboje straciliśmy konentrację. On odrzucając miecz trafił niechcący w moje ramię, a ja odruchowo posłałem ogień w jego kierunku i trochę go poparzyłem, ale wyjdzie z tego - wzruszył ramionami, za wszelką cenę próbując się nie skrzywić. - A moja rana to nic takiego, bywałem już w gorszych opałach. 
- Ale ta jest naprawdę poważna... - dziewczyna z troską przyłożyła dłoń, a pózniej usta do jego czoła. - Masz lekko podwyższoną temperaturę ciała, ale u ciebie to chyba normalne.  Jeśli miałbyś gorączkę albo coś, to powiedz, coś wykombinujemy. Mam chyba jakieś tabletki albo coś takiego... A na razie postaraj się nie ruszać, bo muszę to opatrzyć. 
Cały czas śmiesznie marszcząc brwi  delikatnie przelała ranę ambrozją i owinęła czystym bandażem. Potem usiadła obok niego, dotknęła ręka jego rany i z zamkniętymi oczami wymamrotała coś po starogrecku. Zachwiała się i przez chwilę wygladała tak, jakby zaraz miała zwymiotować, zemdleć i zabić kogoś w tym samym momencie, pózniej jednak wyprostowała się, uśmiechnęła triumfalnie i zdjęła jego bandaż. Po ranie nie została nawet najmniejsza blizna. 
- Wow! A więc to tak działa ta twoja super moc! Ale jazda! A możesz tak wyleczyć każdą ranę? - spytał Leo, śmiesznie przekrzywiając głowę. Widać było, że korci go, aby ją uściskać, jednak powstrzymuje sie ze względu na jej wybuchowy charakter i możliwość zepchnięcia z łóżka.
Dziewczyna na widok jego miny uśmiechnęła się lekko i sama położyła mu głowę na ramieniu, delikatnie ściskając jego dłoń. Już dawno mu wybaczyła. Może i była dosyć wybuchowa, ale nigdy nie umiała długo chować urazy. Chociaż nie była dzieckiem Hadesa, wiedziała, że jest to dla niej naprawde niebezpieczne.
Przez chwilę siedzieli obydwoje w ciszy, wsłuchując się w miarowy odgłos fal uderzających o burtę, każde pogrążone we własnych myślach, pózniej obydwoje zaczęli mówić w tym samym momencie. 
- Jess, muszę ci coś... 
- Leo, bo ja... 
Spojrzeli na siebie i jednocześnie parsknęli śmiechem. 
- To ty zaczynaj - zaproponowała dziewczyna, szczerząc zęby w uśmiechu. 
- Yyyyy... No dobra... - Leo zamrugał nerwowo oczami i przygryzł dolną wargę. Raczej nie tak wyobrażał sobie tą chwilę, ale jeśli nie powie jej tego teraz, może umrzeć ze świadomością, że stracił swoją chwilę. Wziął głęboki oddech. - Chciałem ci to powiedzieć wcześniej, ale na początku nie było okazji i jeszcze się tak do końca nie znaliśmy, a pózniej byłaś na mnie zła i gdybym ci to powiedział, pewnie byś mnie udusiła, ale teraz jak już mi tak w miarę wybaczyłaś, to chciałem ci powiedzieć, że nie powiedziałem tego specjalnie, tylko Gaja zawładnęła moim ciałem i kazała mi to mowić! Ja nigdy bym czegoś takiego nie powiedział, bo cię ko... O najświętszy Hefajstosie, co ci się stało w nogę? 
- To stara blizna. Mam ją od kiedy w wieku pięciu lat wskoczyłam do ogniska, nic takiego - wzruszyła ramionami, a uśmiech, który wcześniej widniał na twarzy dziewczyny, pozostał już tylko wspomnieniem.
Spuściła wzrok, udając, że nagle niezwykle zainteresowały ją zawieszki przy branzoletce i delikatnie odsunęła się od niego. Siedziała teraz na poduszce u wezgłowia łóżka, dokładnie naprzeciwko skrępowanego chłopaka, który dziwnie jej się przyglądał. 
No pewnie, miał prawo dziwnie się jej przyglądać, bo pewnie wyglądała jak po przejściu huraganu, ale w chwili obecnej mało ją to obchodziło. Była na niego jednocześnie zła i zasmucona jego słowami. Chłopak pewnie chciał po prostu jeszcze raz ją przeprosić, a ona sobie pewnie tylko wmówiła, że chce jej wyznać miłość albo coś. 
Parsknęła i wymownie przewróciła oczami. Taa, bo akurat jakiś chłopak na pewno by się w niej zakochał. 
To prawda, że w Londynie wielu chłopców oglądało się za nią, miało to jednak związek tylko i wyłącznie z jej urodą. Żaden nigdy nie podszedł do niej i nie zagadał o czymś sensownym. Zawsze były tylko te durnowate teksty na podryw, w stylu "hej, masz może słownik? Bo przy tobie brakuje mi słów" i tym podobne. 
Wartościowi i naprawdę interesujący chłopcy zakochiwali się w dziewczynach takik jak na przykład Annabeth, która była nie tylko ładna, ale też bardzo mądra i definitywnie przeżyła stereotypowi głupiej blondynki. Czy Piper, z jej doskonałą niedoskonałością, sposobem, w jaki starała się ukryć swoją niespotykaną urodę. Albo choćby Hazel, mała, słodka i urocza, ale walczyć potrafi całkiem nieźle. 
To takie dziewczyny były powrzechnie lubiane, nie ona. Ona była nikim.
Leo cały czas przyglądał jej sie z lekkim uśmiechem na ustach, cały czas wystukując coś palcami na swoim pasie na narzędzia. Nie wiedział, o co chodzi dziewczynie i czemu się odsunęła, ale w chwili obecnej myślał raczej o czymś innym. Gdzie on schował ten naszyjnik dla Jess? 
W końcu dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego dziwnie. 
- Wystukujesz coś w alfabecie Morse'a? 
- Yyy, tak, a co? - spytał dziwnie czerwony Leo, wsuwając ręce do kieszeni, gdzie wyczuł coś zimnego. Łańcuszek z niebiańskiego spiżu. - Znasz? 
- Trochę, uczyłam się na wycieczce szkolnej, ale teraz nie słuchałam, udało mi się wychwycić tylko "cię". Komunikowałeś się z Festusem? 
- Nie, po prostu jakoś tak odruchowo... - odetchnął z ulgą. A więc jeszcze się nie zdradził. - Kiedy byłem mały a mama pracowała w warsztacie zwykle tak się porozumiewałem się z mamą. 
- A teraz myślałeś o mamie i odruchowo wystukiwałeś "kocham cię", tak? - domyśliła się dziewczyna. 
- Nooo - chłopak uśmiechnął się smutno. - Pewnie teraz by mi coś doradziła, ale... No a sama wiesz, ja jakoś nie za bardzo radzę sobię z organicznymi formami życia. 
Chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nagle na pokładzie rozległ się jakiś huk, a dookoła rozeszło się zimno. 
Obydwoje poderwali się na nogi. 
- Pójdę lepiej sprawdzić co to, a ty się stąd nie ruszaj, zaraz wrócę - powiedział Leo uśmiechając się blado. Nie uśmiechało mu się, żeby tam iść, ale  nie chciał narażać dziewczyny. Poza tym podejrzewał, kto mógł ich zaatakować.
- No chwila, a niby czemu to ty masz iść? - dziewczyna spojrzała na niego buntowniczo. To ona zawsze pakowała się we wszystkie kłopoty i jakoś dawała radę ujść z życiem, czemu więc teraz ma tu zostać i czekać spokojnie na rozwój wydarzeń? 
- Jessie, proszę, nie kłóć się i pozwól mi to zrobić - w oczach Leona było tyle bólu i tłumionej złości, że dziewczyna delikatnie skinęła głową. Chłopak odetchnął z ulgą. - To Chione, śniegowa bogini, jej nie powstrzymasz strzelając z łuku. 
-  A ty niby czemu możesz tam iść? 
- Bo mnie nie zamrozi - uśmiechnął się lekko i już chciał wyjść, gdy nagle sobie o czymś przypomniał. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej malutki spiżowy łańcuszek z zawieszką w kształcie koniczynki, który następnie rzucił w kierunku dziewczyny. - Łap, to tak na wypadek, gdybym nie wrócił - posłał jej buziaka w powietrzu. 
- Bardzo śmieszne Valdez, naprawde - dziewczyna wymownie przewróciła oczami, jednak chwyciła w łańcuszek w dłonie i zawiesiła go sobie na szyi. - Ale uważaj na siebie, bo jak coś ci się stanie... 
- Tak, tak, wiem księżniczko, pamiętam, będę na siebie uważać - uśmiechnął się do niej i wyszedł z pokoju, zatrzaskujac za sobą drzwi. 
Gdy tylko dziewczyna została sama, dokładniej przyjrzała się prezenterowi od Leo. Na jednym z płatków koniczynki zobaczyła maleńki napis - Te Amo*. Uśmiechnęła się delikatnie, mocniej ściskając naszyjnik w dłoniach. A więc jednak sobie tego nie wymyśliła! Leo naprawde ją kocha! 
Z uśmiechem na twarzy włożyła sobie słuchawki do uszu i puściła ulubioną piosenkę. Wreszcie czuła się szczęśliwa. 
Nie nacieszyła się tym szczęściem zbyt długo - kilka sekund pózniej cały statek pokryła warstwa lodu. 
~~~~~
Oddaję w wasze ręce kolejny rozdział, do którego mam dosyć mieszane uczucia ;/ Początek mi się w mierę podoba, ale wydaje mi się, że koniec totalnie schrzaniłam >.< 
No ale pozostawiam do waszej oceny :3
A tutaj 61 faktów o mnie, których pewnie i tak nie będzie wam się chciało czytać, ale obiecałam, więc są ;*

1. Mam na imię Jagoda, mam 15 lat i chodzę do klasy II gimnazjum

2. Kocham piłkę nożną, chociaż nie za bardzo umiem w nią grać, a moje dwa ulubione kluby to FC Barcelona i Chelsea FC <3

3. Słucham 1D i Imagine Dragons, ostatnio też Black Veil Brides (zaraziłam się od Laciatej XD) i generalnie wszystkiego, co wpadnie mi w ręce i fajnie, oprócz Biebera, Kwiatkowskiego innych tego typu :)

4. Jestem Forever Alone i Forever Hungry i nic nie mogę na to poradzić ;c

5. Uważam, że wszędzie są przystojni chłopcy tylko nie w mojej szkole, a ideały istnieją tylko w książkach ;_;

6. Mam kilkunastu książkowych mężów i około 30 mężów-piłkarzy, z których większość ma już żony i dzieci :(

7. Nie mam nic do gejów, ale uważam, że lesbijki są trochę dziwne (czyli inaczej niż 90% społeczeństwa -,-)

8. Jestem po ciemnej stronie fandomu, bo moim ukochanym parringiem w jest Percico ;P

9. Uwielbiam YAOI, chociaż takie bardziej uczuciowe, a nie erotyczne ;3

10. Bardzo kocham moją klasę, chociaż jest mega dziwna XD

11. Czasem, kiedy jestem sama w domu, to gadam do moich plakatów, chociaż gdyby ktoś się o tym dowiedział, pewnie wysłałbym mnie do psychologa XD 

12. Jak już wciągnę się w jakąś książkę to nie da się mnie od niej oderwać, a po przeczytaniu cierpię na poksiążkowego kaca :(

13. Największe odpały mam zawsze na matematyce i po żelkach nieźle mi odwala XD

14. Moja obecność na lekcji fizyki spełnia jedynie funcję dekoracyjną, bo absolutnie nic nie rozumiem x_x

15. Nie umiem śpiewać, ale założyłam z przyjaciółkami zespół muzyczny :)

16. Nienawidzę grać w siatkówkę -,- 

17. Nie znoszę, gdy ocenia się ludzi po tym, jak się ubierają, jakiej muzyki słuchają i jakiej są orientacji czy religii lub koloru skory ;/ 

18. Wkurza mnie, gdy ktoś znęca się nad słabszymi, bo chce sie dowartościować >:(

19. W wakacje pofarbuję (a przynajmniej mam taki zamiar) sobie włosy na niebiesko ;*

20. Moi olimpijscy rodzice to Posejdon i Artemida, co robi ze mnie drobną boginię czekolady i słodyczy :D 

21. Jestem ulubioną bratanicą Hadesa ;P

22. Kocham pić herbatę z mlekiem :)

23. W przyszłości chcę zostać psychologiem (najlepiej sportowym) i pisać książki :3

24. Gdy będę dorosła zamieszkam w Londynie, Barcelonie albo Nowym Yorku :) 

25. Jestem Trybutem, Czarodziejem, Herosem, Wilkenem, Nocnym Łowcą i ogolnie należę do każdego możliwego fandomu XD 

26. Mam cholernie trudny charakter ;P 

27. Umrę w samotności, bo nikt nigdy mnie nie pokocha ;c

28. W szkole z zachowania mam ocenę bdb, chociaż nie mam pojęcia czemu, szczególnie, że na lekcjach pyskuję nauczycielom ;D

29. Mam dwie najlepsze przyjaciółki Dominikę i Olę :)

30. Zuzia (Alexandra Everdeen) jest dla mnie jak siostra <3 

31. Jestem trochę (bardzo) zboczona, co raczej nie jest powodem do chwalenia się ;> 

32. Moja polonista mnie nienawidzi i postawiła mi z polskiego 4, chociaż mam same 5 i jedną 3 -,-

33. Biologii uczy mnie kobieta, która ma zarośniętą brew i jest dosyć mocno przerażająca, więc podejrzewam, że jest sługą Gai ;o

34. Jestem uzależniona od czekolady i żelków ;3

35. Moją ulubioną częścią z serii PJO jest Ostatni Olimpijczyk a HOO Zagubiony Heros i Syn Neptuna :)

36. W PJO kochałam Percabeth,(bo zanim byli parą tak cudownie uroczo sie ze sobą droczyli ^^) a w HOO już ich nie trawie ;<

37. Jeśli w BoO ktoś musi umrzeć, to chcę, żeby była to Annabeth, a żeby Percy i Nico żyli długo i szczęśliwie :*

38. Moja nauczycielka chemi jest Erynią, od wosu charpią a gostek od informatyki cyklopem ;(

39. Chciałabym, żeby Leo nie wrócił po Calypso na wyspę, ale z drugiej strony, nie chcę, żeby umarł, bo przysiągł na Styks ;c 

40. Jeśli Wójek Rick zabije Nico w BoO, pojadę do Ameryki, jakoś odnajdę jego dom i urwę mu głowę >:(

41. Na przyszłe Halloween przebieram się właśnie za Nico :)

42. Mój ranking postaci: 
I - Nico
II - Leo
III - Percy

43. Uważam, że to, że Nico jest gejem i to ukrywa jest totalnie urocze :3 

44. Absolutnie nie umiem tańczyć XD 

45. Jestem cholernie niefotogeniczna ;_;

46. Kocham bajki Disneya <3 Moje ulubione to Balto, Król Lew i Mustang z Dzikiej Doliny :)

47. Mam młodszą o 9 lat siostrę, która wogóle nie jest do mnie podobna, ani z wyglądu ani z harakteru ;/

48. Wogóle się nie uczę, a oceny mam w miarę w porządku (3 z matmy, fizyki i geografii, z pozostałych przedmiotów 4 i 5) Jestem tak zwanym "zdolnym leniem" XD

49. Zawsze piszę na komputerze albo na telefonie, bo moje pismo przypomina starożytne egipskie hieroglify ;/

50. Obgryzam paznokcie i nie mogę się tego oduczyć ;/

51. Największej weny dostaję zwykle około 1 w nocy, a wtedy nie mogę pisać, bo następnego dnia trzeba iść do szkoły >:(

52. W III podstawówki popłakałam się, gdy z opowiadania z polskiego dostałam 5- a nie 6 jak zwykle ;c

53. Mdleję na widok wypchanych zwierząt ;<

54. Nie mam nic do oglądania krwi na filmach, jednak strasznie mi słabo, gdy ktoś mówi coś o żyłach, krwawienie wewnętrznym i te sprawy :o

55. Mam żółwia greckiego o imieniu Omi i kota o imieniu Śnieżka, który się do mnie przyplątał i został ;)

56. Miałam dostać na urodziny czarnego labradora, ale rodzice stwierdzili, że jestem za mało odpowiedzialna i jednak go nie dostałam :'(

57. Moje ulubione zwierzę to wilk i zawsze ich bronię, gdy ktoś uważa, że są złe i atakują ludzi :)

58. Kocham książki Jamesa Olivera Curwooda i Jacka Londona <3

59. Pisać zaczęłam w wieku 7 lat, gdy poszłam do I klasy podstawówki i poznałam literki :)

60. Jestem raczej realistką, choć od czasu do czasu mam takie napady optymizmu ;)

61. Strasznie wkurza mnie ta cała afera z filmem Kamienie Na Szaniec, szczególnie, że większość osób, ktore tak się tym jarają nawet nie przeczytało książki >.<

piątek, 14 marca 2014

Rozdział VII (seria II)

Jessica śniła, że lata. Na białych anielskich skrzydłach unosiła się na wietrze, przelatywała przez chmury, szykowała w powietrzu. Leciała wciąż wyżej i wyżej, ponad niebo, ponad chmury. Prześcignęła w locie stado dzikich gęsi, prześcignęła orła, stanęła w zawodach z wiatrem. Z tym ostatnim oczywiście przegrała, ale to sprawa drugorzędna - i tak bawiła się wspaniale. 
Nagle poprzez chmury zobaczyła Argo II i Leona, który spadał w dół, rozpaczliwie wymachując rękami i nogami. Krzyczał coś do niej, jednak nie rozumiała z tego ani słowa. Wiedziała jedno - musi podlecieć do niego i go złapać, a jednak nie mogła się ruszyć. Była jak sparaliżowana, a kto jak kto, ale ona aż za dobrze znała to uczucie. 
- I co, skarbeńku, to nadal takie przyjemne, móc latać? - w głowie słyszała szyderczy śmiech Gai. -  Wiedz, że mam nad tobą całkowitą kontrolę. Mogę cię zabić, lub, jeśli mi pomożesz, mogę pozostawić przy życiu i dać coś, o czym zawsze marzyłaś. Mogę dać ci skrzydła, Jessico Torres. Dzięki mnie będziesz mogła latać. 
Umieć latać - to było zawsze jej największe marzenie, o którym myślała zawsze podczas zdmuchiwania świeczek na torcie urodzinowym. Szkoda tylko, że marzyła o tym dlatego, że nie mogła chodzić... 
Nie powiedziała o tym nikomu, nawet Crisowi, który był przecież jej najlepszym przyjacielem i znał jej wszystkie sekrety. Nawet Nico, który powierzył jej swój, najbardziej skrywany sekret. Chociaż chciała, nie mogła tego powiedzieć, było to po prostu zbyt bolesne. Wiedziała o tym tylko ona, Olalla, Sergio i jej ojciec. 
Otóż Jessica urodziła się ze sparaliżowanymi dolnymi kończynami. Ona, córka piłkarza i jedynej bogini, która zamiast siedzieć bezczynnie na Olimpie woli pobiegać po lasach, urodziła się bez czucia w nogach. 
Sergio opowiadał wiele razy, jak Artemida z płaczem zjawiła się na progu domu jej ojca, przyciskając do piersi drobne, pachnące lasem dzieciątko, owinięte w srebrny kocyk. Nie mogła pogodzić się z tym, że jej jedyna córka, która miała stać się oficerem jej Łowczyń, do końca życia nie będzie mogła chodzić. Po prostu wręczyła ją ojcu, ze słowami "Błagam, zrób coś!" i zniknęła, pozostawiając po sobie tylko zapach lasu. 
Jej ojciec oczywiście się nie poddał, czepiał się każdej możliwej szansy, aby przywrócić córce sprawność, jednak bez skutku. Minęło pięć lat, a dziewczynka dalej była sparaliżowana. Nagle pewnego słonecznego dnia na progu ich domu pojawił się pewien niezwykle przystojny blondyn, jak się pózniej okazało, syn Apolla i zaproponował, że może przeprowadzić operację, która może przywrócić jej sprawność. Miało to jednak też swoją drugą stronę - jeśli operacja się nie powiedzie, dziewczynka może umrzeć. 
Było to ogromne ryzyko, jednak Fernando, patrząc na swoją cierpiąca córeczkę postanowił zaryzykować. 
Na szczęście operacja się udała, a Jessica odzyskała czucie. Od tego momentu każdą wolną chwilę spędzała aktywnie. Nikt, kto ją teraz zobaczył, nie uwierzył by, że to ta sama drobna osóbka, która wcześniej bała się wyjść na światło dzienne. Biegała, skakała, grała w piłkę i biegała szybko jak wiatr, gdyż moce Artemidy powoli zaczęły się w niej uaktywniać. Była wtedy naprawdę szczęśliwa. 
Jednak nic co dobre nie trwa wiecznie. Gdy miała siedem lat, pojawiły się utrudnienia. Nie mogła już biegać, a czucie w nogach powoli zanikało. Konieczna była kolejna operacja. 
Tym razem nie powiodła się. Dziewczynka zapadła w śpiączkę. 
Spała przez trzy lata i przez cały ten czas śniła właśnie o lataniu. Ale prędzej czy pózniej, trzeba się obudzić. 
Przez kilka pierwszych dni nic się nie działo - dziewczyna siedziała na łóżku i płakała, odmawiając jedzenia i picia, a z jej zdrowiem psychicznym było coraz gorzej. Jessica zaczynała powoli tracić rozum. 
Pózniej jednak wydarzył się cud - krew nieśmiertelnik bogini ożyła w jej żyłach, a ona sama odzyskała władzę w nogach. 
Leo nadal coś krzyczał, jednak ona już go nie słuchała, zbyt przerażona, aby cokolwiek zrobić, 
Teraz, gdy Gaja pokazała jej te wspomnienia, to wszystko powróciło. Ten strach, ten ból, gdy odebrano jej coś, co kochała. Nie chciała utracić tego ponownie, nawet, jeśli był to tylko sen, a ona nie latała naprawdę. Czy można odczuwać ból po stracie czegoś, czego nigdy nie miała? Czy jeśli pomoże Gai, naprawde będzie mogła latać? 
- Tak skarbie, naprawde będziesz mogła latać - Gaja roześmiała się ochryple. - A więc naprawdę rozważasz moją propozycję?
Nagle przez chmury przebił się głos Leona, tak mocny, jakby chłopak stał tuż obok. 
- Jess, błagam! Błagam, zrobię dla ciebie własne skrzydła, zrobię co tylko zechcesz, przyniosę ci nawet gwiazdkę z nieba, tylko jej nie słuchaj! Ona tylko tobą manipuluje! Uważasz, że naprawdę dotrzyma obietnicy? Jess, ona zabiła moją matkę, tylko dlatego, że fata powiedziały, że w przyszłości będę jej zagrażał, a ona chciała mnie złamać! Może to właśnie ona odebrała ci czucie w nogach, bo stanowisz dla niej zagrożenie! Może ciebie też chciała złamać! 
- Nie! - dziewczyna zatkała sobie uszy rękami. - Nic już nie mów! Nie chcę tego słuchać! Po prostu się zamknij!
- Brawo dziewczyno, brawo, wiedziałam, że ten argument ostatecznie cię przekona - Gaja ponownie się zaśmiała, tym razem jednak już bez przekonania. 
- A jednak, Jess! To dlatego po operacji ponownie pojawiły się trudności! Ale ty to przezwyciężyłaś! Mimo wszystko, chociaż nikt nie sadził, że to wogóle możliwe, tobie udało się odzyskać czucię w nogach! I ty chcesz, żeby jakaś durna bogini ziemi i psich kup dała ci skrzydła? 
- Nie. Nie, nie chcę tego! A weź se wsadź w dupę, jeśli ją masz, te swoje durne skrzydła! Wolę już spaść w dół, umrzeć razem z przyjaciółmi, niż wziąc coś od ciebie! 
- Och, a myślałam, że już zmądrzałaś, ale jeśli nie - Gaja ziewnęła. - Dobrze, skoro tak bardzo tego chcesz, to spadnij i zabij się ze swoimi przyjaciółmi. Wielka szkoda, bo obiecałam twojemu chłoptasiowi, że jeśli będzie mi pomagał, to cię ocalę. No cóż, mówi się trudno, miejmy nadzieję, że do tego czasu znajdzie sobie bardziej wdzięczny obiekt uczuć, bo widać, że ty nie doceniasz tego, co on dla ciebie robi. Miłej podróży, córko Artemidy, bogini wiecznych łowów. 
Po tych słowach piękne skrzydła zniknęły, a ona sama z wrzaskiem zaczęła spadać w dół. 

Zorientowała się, że naprawde wrzeszczy dopiero w chwili, gdy ktoś zaczął energicznie nią potrząsać. A więc to tylko sen. Z westchnieniem ulgi otworzyła oczy i spojrzała w twarz przerażonego Franka, który zaraz się odsunął i spojrzał na nią z zakłopotaniem. 
- No bo ty... Yyyyy... No ten tego... Przepraszam, że tobą potrząsnąłem, ale Hazel wysłała mnie, żebym sprawdził, co z tobą, bo strasznie wrzeszczałaś i baliśmy się, że coś się stało - opuścił wzrok i położył sobie dłoń na karku. Jessica nie siedziała, czy jej się zdaje, czy chłopak rzeczywiście się zaczerwienił. - Ale wszystko w porządku, tak? 
- Tak, wszystko okey, po prostu miałam zły sen - uśmiechnęła się lekko i podniosła się z łóżka. - Wiesz może, jak się tu znalazłam? Bo z tego co pamiętam, to chyba dostałam kulą ognia od chłopaków i musiałam się mocno walnąć w głowę, bo potem film mi się urwał...
- No bo ja... - teraz twarz Franka definitywnie była w odcieniu dojrzałego pomidora. - Uhm, dziewczyny kazały mi cię tu przynieść. Powiedziały, że musisz wypocząć, a ty akurat żadnych porządnych obrażeń nie odniosłaś. 
- O, fajnie, dzięki - uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, zaraz jednak uświadomiła sobie coś ważnego. Skoro akurat ona nie poniosła żadnych poważniejszych obrażeń, to co z chłopcami? 
- Oni są... No bo oni są... - spojrzał z przestrachem na Jess. - Oni...
- No przestań się jąkać, do cholery! Nie zachowuj się jak małe dziecko! Jesteś w końcu facet, czy nie? 
- No tak, ale... 
- Bez żadnego ale! Wyglądasz jak facet, to się też tak, kurde, zachowuj!  Chyba, że wolisz dalej udawać, że jesteś małym dzieciakiem, którego mama zginęła na wojnie! - wywrzeszczała, trzymając ręce na biodrach i patrząc na niego gniewnie, a w jej oczach płonął najprawdziwszy ogień. Chyba właśnie sobie przypomniała, dlaczego tak go nie lubi. 
Frank zatoczył się do tyłu, jakby Jessica wymierzyła do niego z pistoletu. Definitywnie dotknęła czułego punktu, temat jego mamy był tematem tabu, ale chłopak musiał przyznać, że miała trochę racji. Użalając się nad sobą nie sprawi, że jego matka wróci.
Wyprostował się i odważnie spojrzał Rudej prosto w oczy. 
- Obydwoje nieźle dostali i teraz przebywają w mesie, dziewczyny się nimi zajmują, a twój pies chyba gdzieś zniknął. Jeśli chcesz, mogę cię tam zanieść, bo chyba nie czujesz się jeszcze na siłach, aby... 
- Dzięki, ale nie, sama sobie poradzę - dziewczyna autentycznie na niego warknęła. - Dam chyba radę przejść z pokoju do pokoju, nie uważasz? A poza tym, Octo jest wilkiem, nie psem, synu Marsa i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, gdzie jest - wstała i obrzucając go złowrogim spojrzeniem, demonstracyjnie wskazała mu drzwi. 
Gdy tylko Frank wyszedł, a ona  zatrzasnęła za nim drzwi, usiadła na łóżku i delikatnie podwinęła nogawkę spodni. To, co tam zobaczyła, sprawiło, że aż zakręciło jej się w głowie. Na wewnętrznej stronie prawej łydki widniało rozległe oparzenie. 
Zacisnęła mocno zęby i starając się na to nie patrzeć, przelała ranę nektarem i z powodu braku bandaża owinęła starą, znalezioną w szafie bandaną. Ból ani trochę się nie zelżał, ale w tej chwili ani myślała się tym przejmować. Chłopcy byli przecież o wiele ważniejsi. 
Podtrzymując się mebli i ścian jakoś udało jej się dokuśtykać do mesy. To co tam zastała, sprawiło, że w oczach zakręciły jej się łzy ulgi, które od razu otarła wierzchem dłoni. Chłopcy na szczęście żyli i z tego co widziała, udało im się nie spowodować jakiś trwałych obrażeń. 
Leo, z ramieniem od łokcia po bark owiniętym zakrwawionym bandażem, siedział na fotelu i z konsernacją przyglądał się Piper i Hazel, które pochylały się nad nieruchomym Crisem. Gdy tylko zobaczył dziewczynę, uśmiechnął się lekko i poklepał miejsce obok siebie, pokazując, że ma tam usiąść. 
- Cris żyje, tylko jest trochę poparzony i stracił przytomność. Przejdzie mu, dziewczyny już nakarmiły go ambrozją i nektarem - odpowiedział na jej nieme pytanie.
- Bogom niech będą dzięki - dziewczyna z głośnym westchnieniem opadła na fotel obok. - Tego chłopaka to tylko na chwilę z oczu spóścić... A ty? Co ci jest? - delikatnie dotknęła jego ramienia. 
- To? To nic takiego, naprawdę, niedługo powinno się zagoić, zwykłe cięcie mieczem - w jego głosie słychać było, że ze wszystkich sił stara się nie skrzywić. - Piper obiecała, że pózniej się mną zajmie, ale rany Crisa są poważniejsze, więc to on jest na pierwszym miejscu. 
- Pokaż - dziewczyna wyciągnęła rękę w jego kierunku, jednak chłopak się odsunął. - Daj, muszę to zobaczyć. Jeśli to coś poważnego... 
- Nie, to nic poważnego, zwykłe cięcie mieczem, powinienem z tego wyjść, nie ma powodu, żebyś się zamartwiała. 
- Skoro tak, to czemu nie chcesz mi tego pokazać? Przecież ja też mogę ci pomóc! 
- Moja mała, kochana, jakże głupiutka księżniczko - Leo westchnął teatralnie, wymownie przewracając oczami. - Ja, w przeciwieństwie do niektórych tutaj obecnych, jestem prawdziwym facetem i takie małe rozcięcie to dla mnie naprawdę nie problem. Jak to mówią, do wesela, o ile do niego dożyję i ktoś będzie chciał się ze mną ożenić, się zagoi, więc nie ma najmniejszego problemu, abyś musiała się fatygować i mi pomagać. 
- Mój głupi, głupi i bardzo, ale to bardzo głupi kretynie o imieniu Leo - tym razem to Jessica westchnęła teatralnie. - Ja naprawde nie jestem głupia i widzę, że cię boli, ale nie chcesz tego po sobie pokazać. A po cholerę to robisz, skoro i tak nikt nie patrzy? Możesz wreszcie przestać udawać i pokazać mi tą ranę, zamiast bez sensu cierpieć? Przecież wiesz, że chcę ci pomóc! 
Cały czas patrząc mu głęboko w oczy, zaczęła przybliżać się do niego. Gdy ich twarze dzieliły już tylko centymetry, a Leo zamknął oczy, przygotowując się na pierwszy w życiu pocałunek, dziewczyna wybuchła niespodziewanie wybuchła perlistym śmiechem. 
- Co? - wyjąkał Leo, przerażony tym, że jakoś ją odstraszył. Może ma nieświeży oddech? Co takiego ostatnio jadł? Może avokado? Albo ten pieczony kurczak był zepsuty? Masło orzechowe? Nie słyszał, żeby Jessica miała uczulenie na orzechy, ale chyba jakoś specjalnie za nimi nie przepadała... A może po prostu z podniecenia zaczęło mu dymić z uszu, albo włosy mu się zapaliły? Jeśli tak, chyba spaliłby się ze wstydu...
- Leo, jesteś idiotą - dziewczyna ze śmiechem poczochrała go po włosach (co na szczęście wykluczało opcję samozapłonu z podniecenia). - Jeśli o to ci chodzi, to mogę powiedzieć chłopakom, że przez cały czas dzielnie się trzymałeś, chociaż rana była okropna i te sprawy. 
- Aaaa, więc to o to ci... - chłopak odetchnął z ulgą. Wcześniej nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że wstrzymuje oddech. Zdobył się na lekki uśmiech. - Nieno, aż tak to nie musisz, pewnie nikt i tak by nie uwierzył, ale wiesz, nie chciałem wyjść na mazgaja przed Crisem. On jest taki... Sam nie wiem... Strasznie się rządzi, traktuje ludzi z wyższoscią, zachowuje się jak taki macho, jakbyś była jego własnością... Jakoś nie umiem go polubić - skrzywił się. - Ciebie to nie wkurza? 
- Uwierz mi, że wkurza - dziewczyna westchnęła głośno. - Jego ojciec to typ gwiazdora, matka Afrodyta... Wyszła z tego niezwykle wkurzająca ale też przystojna mieszanka. Ale jest moim przyjacielem od kiedy skończyłam 5 lat i pomagał mi uczyć się chodzić, więc nie umiem tak po prostu... 
- Chwila - Leo jej przerwał. - Jak to pomagał ci uczyć się chodzić? Miałaś jakiś wypadek, czy... 
- Proszę, nie pytaj się, nie umiem o tym mówić... - Jessica otarła łzę wierzchem dłoni. Jej głos drżał z nadmiaru emocji. Z jednej strony chciała się tym z kimś podzielić, a Leo na pewno by ją zrozumiał. Z drugiej, po prostu nie była w stanie o tym mówić. 
- Okey, do niczego cię nie zmuszam, twój wybór, skoro nie chcesz mi zaufać na tyle, by mi o tym powiedzieć, a temu twojemu chłoptasiowi powiedziałaś to w wieku 5 lat... - uniósł ręce w geście poddania się. Nie chciał, żeby tak to zabrzmiało, ale był zły, że dziewczyna powiedziała o tym temu dziwnemu, zadufanemu w sobie bufonowi, a jemu to już nie. I choć nie chciał tego przyznać nawet przed samym sobą, cholernie zazdrosny. 
- Leo, to nie tak...
- Jasne, bo przecież wcaaaale go o tym nie poinformowałaś! Sam się o tym dowiedział, a ty nie miałaś z tym nic wspólnego, tak? Wcale nie było żadnego  "Kochany Crisie, chociaż mamy dopiero po 5 lat, chcę ci powiedzieć coś, o czym nie powiem nikomu innemu, bo wiem, że mogę ci zaufać, bardziej niż komukolwiek innemu, kogo poznam w przyszłości, bo przecież kocham cię najbardziej na świecie!", co? - spojrzał na Jessicę, która z każdym kolejnym słowem robiła się coraz bledsza, jednak teraz, gdy już zaczął, nie mógł skończyć. Musiał wyrzucić z siebie to wszystko, sprawić aby ona choć przez chwilę poczuła się tak, jak on się czuł. Albo inaczej - on chciał, jednak coś, co siedziało w jego głowie nie pozwalało mu na to. Na nowo czuł się jak wtedy nad obozem rzymian, gdy miał pokazać Octavianowi Argo II, a przez przypadek odpalił z balisty, rozwalając przy okazji niezły kawał Nowego Rzymu. - Może Nico, który nie ma siostry i ślepo ci ufa wierzy w takie bujdy, ale ja na pewno nie i wiem, że teraz kłamiesz! 
- Ty... - Jessica sprawiała wrażenie, jakby zabrakło jej powietrza. Nie była już blada. Teraz była biała jak trup, którego obtoczyli w mące. O dwie sekundy za późno Leo zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo. Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby zamierzała pociachać go na kawałki. 
- Ej, Jessie, przepraszam, trochę za bardzo mnie poniosło... Mogę jakoś...
- Nie! Nie możesz ani mi pomóc, ani mnie przeprosić ani nic! I nie mieszaj do tego Nico, bo on nie ma z tym nic wspólnego! 
- No dobrze, już dobrze, uspokój się, proszę!
- Nie, nie uspokoję się, dopóki ci tego nie powiem! Bo jeśli się jeszcze nie zorientowałeś, mieszkając ze mną przez te kilka dni, to ja nie umiem kłamać! Kiedy byłam mała, urodziłam się ze sparaliżowanymi nogami, dopiero w wieku pięciu lat miałam operację, która pozwoliła mi normalnie chodzić! Właśnie wtedy poznałam Crisa, leżeliśmy na tej samej sali w szpitalu, bo on miał mieć operację migdałków! Dowiedział się o tym, bo słyszał jak pielęgniarka gada z lekarzem! Ja mu o tym nie powiedziałam! A pózniej, gdy miałam 7 lat nastąpił nawrót! O tym nie wiedział nawet Cris, bo nie chciałam o tym komukolwiek mowić! Proszę, teraz wiesz już wszystko i z łaski swojej, jodete* ode mnie, Leonie Valdezie! Nie chcę cię już nigdy widzieć na oczy! Wogóle żałuje, że kiedykolwiek cię poznałam! A ja myślałam, że ty jesteś inny! Ale nie jesteś inny, jesteś taki sam jak wszyscy! Cholerny egoista, myślący tylko sobie! 
Ze łzami w oczach wybiegła z mesy, trzaskając drzwiami i pozostawiając osłupiałego Leona samemu sobie. 
- Och, mój drogi chłopcze, było między wami tak dobrze, że już chciałam wkroczyć i to zepsuć, ale widzę, że sam doskonale sobie z tym poradziłeś - w głowie usłyszał szyderczy śmiech Gai. 
- O czym ty mówisz? Niby jak było między nami dobrze? Przecież ona kocha Crisa, nie mnie! 
- Och, mój drogi chłopcze, jaki ty jesteś naiwny. Ona cię kochała, była w tobie apsolutnie zakochana, ale ty właśnie rozbiłeś jej serce na miliony kawałeczków. Bardzo ci dziękuje, Leonie Valdezie, zaoszczędziłeś mi mnóstwo pracy. 
- Nie! Nie, to nie może być prawda! Nie może! Przecież... Przecież to niemożliwe! 
- A jednak mój drogi chłopcze, to prawda. Mogło być tak pięknie, a jednak ty to wszystko zepsułeś. Pamietaj, Leonie Valdezie, zawsze będziesz siódmym kołem... Zawsze... Zawsze... Zawsze...
_________________________________
jodete [od czasownika joder] - pieprz się (hiszpańskie fuck you)
~~~~~
Witam was z tym oto tutaj nowym rozdziałem :) Nie mam pojęcia, co o nim sądzić, więc pozostawiam do waszej oceny :3 

PS.: Chcieliście moje zdjęcie, ale jakoś tak akurat miałam kilka fajnych (dawałam na stronę szkolną), to mogę je dać ;) 
Uwaga! Za popękane monitory i nieodwracalny wstrząs psychiczny spowodowany moją brzydotą autor nie odpowiada ;P


Na początek taki głupi obrazek znaleziony na bestach, który po prostu musiałam dodac, bo idealnie ukazuje to, co ze mnie wyrosło XD


W autokarze na wycieczce szkolnej z moim kochanym cyganerią Dominiką ^^


Takie strasznie stare, na którym wyglądam beznadziejnie, ale mam z nim fajne wspomnienia, bo z Popcią :)


Z tych wakacji z Alexandrą Everdeen (błagam, nie zabijaj!) i jej bratem - miszcz drugiego planu XD 


I na koniec chyba najładniejsze, z moich urodzin :)

Jeśli będziecie chcieli jeszcze czegoś się o mnie dowiedzieć, pod następnym postem mogę dodac tyle ciekawostek o mnie, ile komentarzy będzie pod tym ;>

sobota, 8 marca 2014

Rozdział VI (seria II)

- Cisza! - Jason walnął ręką w stół, starając się wszystkich uspokoić, jednak na próżno. Frank zamienił się w kurczaka i skakał po stole, starając się rozśmieszyć cierpiącą na chorobę morską Hazel, Piper i Jessica gadały o zaletach walki sztyletem, żywo przy tym gestykulując, Leo kłócił się z Crisem, Octopus stał między nimi warcząc, szczękając i zawzięcie merdając ogonem, a Nico wpatrywał się w zdjęcie szczęśliwych Perciego i Annabeh w Paryżu, na tle wieży Eiffla. Syn Jupitera uznał, że to trochę dziwne, ale nie miał czasu, aby się nad tym głębiej zastanawiać. - Możecie się trochę ogarnąć? Musimy zdobyć to berło Dioklecjana, a żeby to zrobić, musimy ustalić najpierw jakiś plan działania! 
- A po co ten plan działania, skoro i tak nic nigdy nie idzie według planu? - Nico uśmiechnął się drwiąco, starannie składając fotografię i chowając ją do kieszeni. - Idzie Jason, bo to był jego pomysł i ja, bo tylko ja mam władzę nad duchami, chyba, że ktoś ma coś przeciwko temu - wzruszył ramionami, jakby było mu wszystko jedno. - Na wymyślanie planu i tak nie ma czasu, zaraz powinniśmy być na miejscu. 
- Dobrze, w takim razie zebranie uważam za zakończone, możecie się rozejść - Jason przejechał sobie ręką po twarzy. Nie znosił pełnić roli przywódcy, ale teraz, gdy Percy i Annabeth byli w Tartarze, wszyscy jednogłośnie uznali, że to on powinien im przewodzić. Piper i Leo byli jego przyjaciółmi, ufali mu, Hazel i Frank darzyli go szacunkiem, bo w Nowym Rzymie był pretorem, Nico stwierdził, że mu to obojętnie a Jessica i Cris nie mieli zdania w tej sprawie.
- Jason, a mogę mieć takie jedno pytanko? - Jessica przesunęła się do niego i, uśmiechając się uroczo i trzepocąc rzęsami, patrzyła mu prosto w oczy. - No bo skoro wy dwoje tam idziecie, a my zostajemy na pokładzie i nie mamy co robić, to może ja pouczę trochę Crisa posługiwania się bronią? 
- Yyyyy, Jess, nie sądzę, aby to był dobry pomysł - blondyn położył sobie dłoń na karku, spoglądając błagalnie na śmiejącą się Piper. Chociaż Jessica nie umiała posługiwać się czaromową, w jej sposobie zachowania było coś takiego, że nie dało się jej odmówić. - Jesteś jeszcze osłabiona, jakby coś ci się stało... 
- Oj, no weź, przecież wiesz, że nic mi się nie stanie! - dziewczyna ze złością tupnęła nogą. - Mam Octopusa i swoją bluzę, a poza tym potrafię walczyć najlepiej z was wszystkich!
- Wiesz, nie byłbym bym tego taki pewien... - Jason zmarszczył brwi, zaciskając dłoń na rękojeści swojego gladiusa. Uważał, że walczy naprawde nieźle, w końcu zabił trojańskiego potwora morskiego, zwalił czarny tron Kronosa i udusił tytana Kriosa gołymi rękami! 
- Grace, ty akurat lepiej z nią nie dyskutuj - Nico niby od niechcenia wyjął z pochwy swój stygijski miecz i zaczął się nim bawić, obracając rękojeść w dłoniach. - Siedzisz obok dziewczyny, która posługuje się bezbłędnie każdym możliwym rodzajem broni, nawet, jeśli widzi ją pierwszy raz na oczy. Poza tym trafiła do podziemia, zaprzyjaźniła się z Cerberem, kilkanaście razy wygrała z Hadesem w karty, wyleczyła jego ulubionego piekielnego ogara i powróciła do życia. Uważam, że próba nauczenia Cristiano władania mieczem nie będzie dla niej jakimś wielkim wysiłkiem - uśmiechnął się drwiąco. 
- Okey... - Jason nerwowo przełknął ślinę, patrząc z przestrachem na Jessicę, która z uśmiechem na twarzy obracała w palcach sztylet. Chłopak nie wiedział, czy mu się wydawało, czy dziewczyna naprawdę piłuje sobie paznokcie. Natychmiast odwrócił wzrok. - Di Angelo, bądź gotowy, zaraz schodzimy na ląd. 
- Dzięki, Supermanie, jesteś świetny! - Ruda spojrzała na niego z uśmiechem na twarzy i cmoknęła go w policzek. - Obiecuję, że kiedy wrócicie statek dalej będzie w całości! 

- Nie, nie tak! Jeszcze raz. Krok do przodu, pchniecie, zablokuj cios! Nie rób ciągle uników, bo w końcu opadniesz z sił i przeciwnik cię trafi - Jessica po raz któryś z kolei wytrąciła mu miecz z ręki. Od kilku godzin próbowała nauczyć Crisa posługiwać się bronią. Niestety, z marnym skutkiem. 
Na walkę sztyletem chłopak był zbyt rozkojarzony i powolny, strzelanie z łuku też nie wychodziło mu tak jak powinno, a włócznią było jeszcze gorzej. Jedynie miecz był czymś, co chłopak wogóle był w stanie utrzymać w rękach. 
Niestety, dzieci Afrodyty raczej nie mają tworzonego talentu do walki. 
Dziewczyna westchnęła głośno i z cichym pacnięcien opadła na siano, chowając twarz w dłoniach. Cris po chwili usiadł obok niej. 
- Jessie? 
- Hmm? 
- Przepraszam... Ja się staram, naprawdę! Tylko... 
- Nie przepraszaj, po prostu ten świat nie jest stworzony dla ciebie, cała ta mitologia, greccy bogowie, herosi, potwory... - spuściła wzrok, bezwiednie bawiąc łukiem na swojej branzoletce. - Albo to ja po prostu przeceniłam własne możliwości i po prostu nie umiem cię nauczyć... 
- Właśnie nie! Jesteś świetnym nauczycielem! Po prostu to ja jestem beznadziejny - wymamrotał, przeczesując sobie włosy dłonią. Chciał się nauczyć walczyć, naprawdę! Chciał być księciem na białym koniu, rycerzem w lśniącej zbroi, walczącym ze smokami i ratującym księżniczki z opresji. Taa, szkoda tylko, że to właśnie jego księżniczka musiała go bronić, bo on sam nie potrafił nawet zadać najprostszego ciosu mieczem. 
Nagle drzwi sali się otworzyły, a do środka wparował uśmiechnięty Leo Valdez z tacą pęłną kanapek. 
- Czy ktoś tu zamawiał room service? -  puścił oko Jessice i pokłonił się tak nisko, że kanapki prawie pospadały z tacy. 
- Leo? - dziewczyna gwałtownie poderwała się z miejsca. - Co ty, do cholery, tu robisz? Przestraszyłeś mnie! 
- To już nie moge przynieść kanapeczek mojej pięknej pani? - chłopak wzruszył ramionami, cały czas się uśmiechając. - Twoje ulubione, panini z pomidorami i mozzarellą.
- O matko, Leo, dziękuje, jesteś skarbem! - dziewczyna podbiegła do niego i mocno go uścisnęła, prawie ponownie wytrącając mu tacę z rąk. 
- Wiem, ale nie martw się, dla ciebie wszystko, księżniczko - uśmiechnął się uroczo. - A dla szanownego pana Crisa są z grillowanym kurczakiem i avokado. 
- Ej, to było chamskie! - Cris również podniósł się z miejsca i zmroził Leona lodowatym spojrzeniem. - Wiesz przecież, że mam uczulenie na avokado! 
- Naprawdę? - Valdez spojrzał na niego spod uniesionych brwi. - Wybacz, musiałem zapomnieć. Ale, wracając do tematu, przyniosłem wam jedzenie, bo ćwiczycie tu już ciężko od kilku godzin i pewnie już jesteście głodni - obrzucił Crisa sarkastycznym spojrzeniem. - Chociaż tak naprawde, to Jess pracuje, a ty się obijasz. 
- Ej, koleś uważaj, na słowa - Ronaldo zrobił krok kierunku Leona, spojrzał na niego z góry i prychnął. - Z tego, co widziałem, ty też nie radzisz sobie za dobrze z mieczem..
- Nie trzeba walczyć mieczem, aby mieć całkiem niezłe wyniki z potworami - Leo wytrzymał jego spojrzenie, cały czas uśmiechając się ironicznie. - Ja akurat mam nieco inny sposób walki. 
Z jego dłoni wystrzeliły kulka ognia i poszybowały w kierunku Crisa, który w ostatniej chwili odruchowo odbił ją mieczem. Nie zdążył nawet spokojnie odetchnąć, gdy 3 kolejne kule ognia, tym razem o wiele większe od poprzedniej, nieomal go trafiły. 
- Leo, ogarnij się! - Jessica chcąc jakoś to przerwać, złapała go za koszulkę, jednak chłopak wyrwał się i odruchowo posłał kulę ognia w jej kierunku. Dziewczyna w ostatnim momencie zdążyła uskoczyć, jednak pocisk zdążył osmalić jej ubranie. - Valdez, to serio nie jest śmieszne! Chciałeś mnie zabić? 
- Wybacz, księżniczko, nie chciałem - Leo nawet na nią nie spojrzał, zbyt zajęty walką z Crisem. - To było odruchowo, ale nie powinnaś się zbliżać, to zbyt niebezpieczne. 
- Właśnie Jessie, lepiej się odsuń, bo coś ci się stanię - wykrztusił Cris, przez zaciśnięte zęby, cały czas odbijając mieczem kule ognia. Jego czoło było mokre od potu, a dłonie drżały, jednak radził sobie całkiem nieźle. - To poważna sprawa, a nie zabawa dla małych dziewczynek. 
- Cris! A kto przed chwilą uczył cię podstaw, takich jak na przykład prawidłowa postawa i sposób trzymania miecza?! - dziewczyna była tak zła, że włosy zaczęły jej dymić, a palce zaciśnięte na rękojeści sztyletu zbierały. Jak ten niewdzięczny bachor śmie tak o niej mowić! A ona była gotowa oddać mu część swoich kanapek od Leona! - Nie umiesz jeszcze nawet dobrze walczyć! A teraz po prostu masz szczęście! Gdyby to był prawdziwy ziejący ogniem potwór, a nie ten gamoń Valdez, bojący się uszkodzić swój ukochany statek, już dawno zostałaby z ciebie kupka popiołu!
- Jessie, kochanie, o mnie się nie martw, radzę sobie naprawdę dobrze! Ty lepiej uciekaj, ratuj siebie, ja postaram się jakoś odciągnąć tego potwora! 
- Sam se jesteś potworem, Pedaldo! - Leo prychnął, wyraźnie urażony. - To, że jestem tragicznie zabawny i przystojny, a ty mi tego bardzo ale to bardzo zazdrościsz, nie znaczy jeszcze, że nie jestem człowiekiem! 
- Ty niby jesteś przystojny, taniocho jedna? Patrz na te mięśnie! Biceps, triceps, wspaniałe mięśnie ud i pośladków, nie mówiąc już o moim sexownym sześciopaku! Wszystkie laski na plaży się za mną oglądają! 
- A co, chodzisz na plażę z papierową torbą na głowie? 
Jessica prychnęła i przewróciła oczami. No tak, chłopcy znowu trochę za bardzo wczuli się w rolę. Ale ich zabawa powoli zaczynała robić się niebezpieczna - Cris opadał z sił, więc kule ognia coraz częściej mijały go o włos, za to Leo chyba tracił kontrolę nad ogniem. Musi ich rozdzielić, zanim się pozabijają!
Dziewczyna przeklęła się w duchu, za swój beznadziejny pomysł. Przecież to było oczywiste, że coś pójdzie nie tak! Z jej pechem? Chyba nawet Tyche nie dałaby rady jakoś pomóc, a przecież jest boginią szczęścia! No ale miała być z Octo, więc powinna być bezpieczna! 
Octo! Dziewczyna walnęła się ręką w czoło. Jak mogła o nim zapomnieć?! Przecież on może ich rozdzielić! 
Zawołała wilka telepatycznie. 
Zero reakcji.
Spróbowała jeszcze raz. 
Nic. 
Ponownie walnęła się w czoło, przy okazji obrzucając wszystkimi możliwymi hiszpańskimi przekleństwami jakie znała, a było tego naprawdę dużo. No tak, jak mogła o tym zapomnieć! Przecież w ostatniej chwili powiedziała mu, żeby poszedł z Nico i Jasonem, żeby w razie czego ich osłaniać! 
Cholera jasna! I co ona teraz ma zrobić?! 
Nic. Nie mogła już nic zrobić. Mogła tylko modlić się do wszystkich znanych sobie bogów i mieć nadzieje, że nikomu nic się nie stanie. 
Po raz pierwszy w życiu czuła się tak bezsilna.
- Leo, Cris, ja was... bardzo proszę - jej głos się załamał. - Błagam, weźcie się ogarnijcie! 
A pózniej prosto w nią trafiła odbita przez Crisa kula ognia. 
~~~~~ 
Wiem, przepraszam, jestem beznadziejna i nic mnie nie usprawiedliwia do zwlekania z tym rozdziałem, ale naprawde nie miałam weny ;c W sumie to nadal jej nie mam, Apollo się fochnął, zabrał i nie chce oddać, dlatego ten rozdział to takie trochę chińskie badziewie o niczym, ale naprawde nie miałam pomysłu ;/
PS.: Wszystkiego naj z okazji dnia kobiet ;* 
PPS.: Chcecie moje zdjęcie? Mam wyjątkowo ładne teraz (jak na mnie jest ładne, chociaż i tak wiem, że wyglądam jak jakiś menel) i mogę dać, bo ktoś chyba kiedyś chciał (chociaż nie wiem, czy to na tym blogu) 

sobota, 1 marca 2014

SPECJALNY DODATEK URODZINOWY ★彡

1 marca jest 60 (w latach przestępnych 61) dniem w kalendarzu gregoriańskim. Do końca roku pozostaje 305 dni. 

W starożytnym Rzymie był to pierwszy dzień w roku.

Imieniny tego dnia obchodzą:
- Albin
- Aldona 
- Antoni
- Budzisław
- Dawid
- Eudokia
- Eudoksja
- Feliks
- Herakles (OMG, mitologia, wszędzie mitologia ;o)
- Herkulan
- Herkules (To był ten rzymski, prawda?)
- Joanna
- Józef
- Leon (sto lat Leośku ;>)
- Leona
- Radosław 
- Switbert

Tego dnia urodzili się między innymi:
- Justin Bieber 
- Fryderyk Chopin 
- Kesha 
- Jensen Ackles
- Ja ;3 
- I jeszcze z 50 innych, znanych osób ;)


No to tutaj taki dodatek, dodany specjalnie z okazji 15 urodzin pewnej dziwnej, pokręconej i, jak to określili moi wspaniali koledzy z klasy, pozytywnie jebniętej osoby ;*
Mam nadzieje, że się podobał i będzie dużo komentarzy, tak jak pod poprzednim postem, pod którym było aż *famfary* 36 komentarzy!!! Kocham was normalnie!!!

A teraz, po tym długim i nie koniecznie ciekawym wstępie, przechodzimy do opowiadania ^^

Jest to taki mały spojler i chodzi tu generalnie o to, jak Leo wrócił z wyspy Calypso i jest w niej zupełnie zakochany a Jessie cierpi z tego powodu ;< Jest też ukazana jej przyjaźń z Nico, no i są, oczywiście, elementy Percico, które oczywiście kocham i shippuję, nawet bardziej niż Percabeth, chociaż takie bez Perciego ;*

Spokojnie, nie jest YAOI i nie niszczy psychiki więc każdy, nawet ten, kto ich jakoś specjalnie nie lubi też może przeczytać ;) 

Chciałabym w ten sposób jakoś wynagrodzić wam to, że byłam chyba jedynym blogiem, na którym nie pojawił się specjalny dodatek świąteczny (jeeeeeej, niech żyją logicznie zbudowane zdania -,-) i dlatego daję ten specjalny urodzinowy :) 
Mam nadzieję, że wam się spodoba i liczę na szczere opinię ;*

★彡     ★彡     ★彡

- Nico, boję się! Już nie wiem co robić! Gdyby Percy tu był... On by znalazł jakieś rozwiązanie - dziewczyna załkała i mocniej wtuliła się w jego pierś, mocząc łzami jego koszulkę. 
Siedzieli na noku rei na szczycie przedniego masztu, skąd mieli doskonały widok. Nico lubił tam przesiadywać, bo tylko tam mógł być samotny, a Jessica lubiła dotrzymywać mu towarzystwa. Była chyba jedyną osobą, której obecność mu nie przeszkadzała. 
Objął ją ramieniem i delikatnie pogładził po plecach, chowając twarz w jej rudych włosach. 
Ona jedna wiedziała, ona jedna go rozumiała. I co najważniejsze, nie widziała w tym nic dziwnego. Akceptowała go takiego, jakim jest. 
Wcześniej ona starała się choć po części zastąpić mu siostrę. Teraz to on musi spróbować zastąpić jej utraconego, być może na zawsze, brata. 
Tak, dla niej Percy Jackson był jak brat. Kochała go, chociaż w inny sposób. Był dla niej kimś, do kogo zawsze może zwrócić się o pomoc, kogoś, kto zawsze coś wymyśli, zawsze jej jakoś pomoże, sprawi, że będzie lepiej, nawet, gdyby był to problem nie do rozwiązania...
O ironio, ma jej spróbować zastąpić osobę, której jemu samemu też cholernie brakuje. 
Osobę, którą kocha. 
Czemu akurat on, czemu nie mógł to być nikt inny? 
Czemu musiało to się stać akurat jemu? I do tego z NIĄ? 
Kurwa mać! 
Czemu to tak cholernie boli?! 
Nico nigdy nie przepadał za Annabeth. Zawsze wydawała mu się zbyt idealna, zbyt nierzeczywista, jakby tak naprawdę nie istniała...
A Percy... Percy nigdy nie widział poza nią świata. 
Spojrzał na płaczącą Jessicę. Teraz, gdy Leo wrócił, cały i zdrowy, ale ze złamanym sercem... 
A ona to widziała. Widziała, jak osoba, którą kocha z dnia na dzień zupełnie się od niej odsunęła, stała się jej zupełnie obca, bo poznała kogoś zupełnie innego, z kim ona nie może się nawet równać. Widziała, jak chodzi smutny, mamrocząc coś o naprawieniu Festusa i powrocie na Ogygię, i za każdym razem jej serce rozpadało się na miliony kawałków. 
Chciała go jakoś pocieszyć, przytulić, poczuć jego zapach. Chociaż złapać go za rękę i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że są razem... 
Szkoda tylko, że chociaż wcześniej byli sobie tak bliscy, teraz dzieliła ich ogromna przepaść...
Nico doskonale umiał odczytywać odczucia innych ludzi, wiedział więc doskonale, co czuje dziewczyna. A pokrywało się to idealnie z tym, co on sam odczuwał... 
On, Nico di Angelo, syn Hadesa, który wogóle nie powinien żyć, przynajmniej w tych czasach, zakochał się w kimś, kogo powinien nienawidzić. Zakochał się w chłopaku, który wyrządził mu tyle krzywd, przez którego tyle wycierpiał. Przez którego zginęła jego siostra...
Tak, chociaż nie chciał się do tego przyznać, kochał Perciego Jacksona. 
Dziewczyna podniosła na niego wzrok. W jej oczach, niemal identycznych jak oczy Bianci, nadal lśniły łzy.
- Nico... Myślisz o Percym, prawda? 
- Tak... - chłopak odwrócił wzrok. - Tak, myślę o Percym. 
- Ja też... - dziewczyna spuściła głowę, wpatrując się w krzątającego się po pokładzie Leona. - Tęsknię za nim... Za Percym... Ciągle wydaje mi się, że gdyby on tu był, wszystko byłoby inaczej... 
- Może i tak... - Nico również spojrzał w dół. - Może i byłoby inaczej, lepiej... Ale jest tak jak jest i nie możesz się za to obwiniać... A jeśli chodzi o Leona... Percy pewnie by mu po prostu przywalił - na jego twarzy na kilka sekund zabłąkał się uśmiech, zaraz jednak zniknął, zastąpiony przez maskę, którą chłopak zawsze zakładał, gdy nie chciał pokazać swoich uczuć. - On zawsze chce ratować świat, żeby ocalić przyjaciół zrobi wszystko. Nienawidzi, gdy ktoś ich rani... - skrzywił się, dodając w myślach, że, choć o tym nie wie, to właśnie jego rani najbardziej. 
- Nico, przecież wiesz, że on nie robi tego specjalnie - dziewczyna położyła głowę na jego barku i uśmiechnęła się smutno, jakby czytała mu w myślach. - On po prostu o tym nie wie, nie zdaje sobie z tego sprawy... Może gdybyś mu powiedział... 
- Tylko by się zamartwiał - chłopak prychnął, jednak nie odsunął się, jakby to zrobił, gdyby zaproponował mu to ktoś inny. 
Lubił obecność Torresowej, przypominała mu Biancę, choć tak naprawdę bardzo się różniły. W sumie była kolejną osobą, którą powinien nienawidzić, bo to przez jej matkę zginęła jego siostra, a jednak nie umiał. Zawsze była mu bliska a teraz, kiedy znała jego sekret, stała się bliższa nawet niż Hazel, która była przecież jego siostrą. Nico nie chciał się do tego przyznać, ale chyba lubił ją też dlatego, że z charakteru była bardzo podobna do Jacksona... 
Przeciągnął się i z sarkastycznym uśmiechem szturchnął dziewczynę w ramię. 
- Chodź, zjedzmy coś, pewnie jesteś głodna - zero reakcji. - Jess, wszystko okey? 
Dziewczyna siedziała z podciągniętymi pod samą brodę nogami i bezwiednie obracała w palcach naszyjnik z koniczynką. Była pogrążona w myślach a Nico wiedział, że myśli o Valdezie. 
- Ej, Jessie, nie zadręczaj się tym, wszystko będzie dobrze, obiecuję - objął ją ramieniem i delikatnie pocałował w czoło, patrząc ze złością na stojącego przy kole sterowym chłopaka, wpatrującego się w nich ze zdziwieniem.
Wcześniej wydawało mu się, że syn Hefajstosa jest nawet w porządku, teraz jednak nie umiał nawet na niego spojrzeć, bez powstrzymywania się, aby trzasnąć go w twarz i ekspresową drogą zesłać do Hadesu. 
Za każdym razem, gdy patrzył na ból w ciemnych oczach Jessici, złość na Valdeza wzbierała w nim coraz bardziej. 
Nie rozumiał, jak można było dać komuś nadzieję, a potem tak po prostu ją odebrać. 
Dziewczyna spojrzała na niego smutnymi oczami, jednak zdobyła się na lekki uśmiech. 
- Nie obiecuj, synu Hadesa, skoro nie dasz rady dotrzymać obietnicy. Sam przecież wiesz, że nic nie będzie dobrze. Percy i Annabeth są w Tartarze, obóz Jupiter przygotowuje się do ataku na obóz Herosów, a my sami zmierzamy do Grecji, na całkowitą zagładę świata, jaki znamy. 
- Jak to dobrze, że jesteś optymistką, Torres - Nico z czułością roztrzepał jej włosy. - A teraz już się nie martw i chodź coś zjeść, kto ostatni w mesie ten gazy łasicy - puścił jej oko i przeteleportował się z miejsca gdzie przed chwilą stał prosto na pokład. Jessica szybko otarła oczy wierzchem dłoni, a na jej twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech. 
- Pfff! Pokłoń się przed mistrzem, di Angelo - parsknęła. Wstała, przeciągnęła się, cały czas patrząc triumfalnie na syna Hadesa, zeskoczyła z 15 metrów, robiąc przy okazji salto w powietrzu i lekko jak piórko wylądowała na pokładzie tuż obok uśmiechającego się chłopaka.  
- No, muszę przyznać, że całkiem nieźle, Torres. Ale bardzo mi przykro, cały wyścig jeszcze się nie skończył  - gwizdnął przez zęby, uśmiechając się wrednie i już po chwili ponownie rozpłynął się w cieniu. 
Jessica prychnęła i ze śmiechem przewróciła oczami. Takie wyścigi nie należały do rzadkości. Nico zawsze starał się w ten sposób poprawić jej humor, co, trzeba przyznać, nawet się sprawdzało. 
Zrobiła gwiazdę i ruszyła do zejścia pod pokład, aby jeszcze jakoś dogonić chłopaka, gdy drogę zagrodził jej Leo. 
- Eeeee, Jessie, możemy pogadać? 
- A mamy o czym? - uśmiech momentalnie znikł z twarzy dziewczyny, zastąpiony przez maskę obojętności. Nauczyła się tego od Nico, nie pokazywać po sobie żadnych uczuć. Tak jest łatwiej, bezpieczniej...
- Eeee, bo bo chciałem się ciebie zapytać... - chłopak był wyraźnie zbity z tropu. - Wiesz może, czemu Nico tak mnie nienawidzi? Od czasu mojego powrotu z wyspy Calypso ciągle tylko na mnie warczy, a ja nie wiem, co mu takiego zrobiłem... 
Dziewczynę łzy zapiekły pod powiekami. No tak, Calypso, ukochana nowa dziewczyna Leona, która była taka cudowna, taka wspaniała, taka mądra i taka piękna. Prychnęła. 
- To chyba sprawa między wami, Leonie Valdezie, czyż nie? Nie mieszaj mnie do tego. 
- To niby tak, ale... - chłopak położył sobie dłoń na karku, wyraźnie zdezorientowany. - To zaczęło się, gdy ty zaczęłaś tak strasznie mnie unikać, nie wiem czemu... Wydawało mi się, że byliśmy przyjaciółmi... - spojrzał na nią z nadzieją w oczach. - Nie może tak być dalej? 
- Nie, Leo, nie może być tak dalej - jej głos był zimny, choć słychać było, że jego właścicielka z trudem powstrzymuje się od płaczu. Wyminęła zdezorientowanego chłopaka i zasłaniając sobie twarz włosami ruszyła do drzwi. 
- Jess, poczekaj! Dlaczego? - Leo w ostatniej chwili chwycił ją za rękę. Ten dotyk przypomniał jej wszystko, ich wspólne chwile, które teraz kojarzyły jej się tylko z czymś odległym, co tak naprawdę się nie wydarzyło. Tego było już dziewczynie za wiele - odwróciła się gwałtownie, tak, że patrzyła mu teraz prosto w oczy. Łzom zbierającym się już od jakiegoś czasu w końcikach oczu pozwoliła teraz spokojnie popłynąć. 
- Dlaczego? - powtórzyła jak echo. Jej głos był zachrypnięty a po policzkach spływały małe strumyki łez. - Dlatego, bo cię kocham, Leonie Valdezie, największy ślepy idioto wszechczasów! - wyrwała mu się i zbiegła na dół, pod pokład, chowając twarz w dłoniach. 
Nico, który nagle pojawił się niewiadomo skąd, spojrzał na niego ze złością, mieszaną ze współczuciem. 
Leo spuścił głowę i zacisnął dłonie w pięści.
- Wiedziałeś, prawda? - Nico przytaknął. Słyszałeś wszystko? 
- Może nie wszystko, ale większość... Wystarczająco dużo. 
- I co..? 
- A co może być? Masz przerąbane, stary - chłopak położył mu dłoń na ramieniu a w jego oczach malowała się autentyczne współczuciem. - A teraz pozwól, że jako zastępczy starszy brat, rozgniotę na miazgę gościa, który zranił moją małą siostrzyczkę - uśmiechnął się sarkastycznie, chwytając w dłoń swój stygijski miecz.