środa, 29 stycznia 2014

Rozdział III (seria II)

Łóżko, które zrobił dla niej Leo było naprawdę wygodne. Drewniane, z mięciutkim materacem i ciepłą pościelą, na tyle szerokie, aby Octopus również się w nim zmieścił. 
Jessica, gdy tylko położyła głowę na poduszce, od razu zasnęła.

Stała w sali tronowej na Olimpię, gdzie bogowie najwyraźniej o coś się kłócili. Westchnęła głęboko. Świetnie, a więc  to znowu TEN sen. 
- Cisza! - w sali rozległ się donośny głos Zeusa. - Afrodyto, uważam, że to, co zrobił twój syn jest absolutnie niedopuszczalne! Ale nic by się nie stało, gdyby nie ty i ta twoja córka, Artemido! Złamałaś własną przysięgę! 
- Taa, i mówi to człowiek, który na dwójkę dzieci z tą samą kobietą, a jedno z nich jest Grekiem a drugie Rzymianinem! - Artemida parsknęła, krzyżując ręce na piersi. Wyglądało to naprawdę komicznie, mała ruda dziewczynka z łukiem w dłoni, stojąca przed władcą nieba. - A, no właśnie, zapomniałam, Thalia pozdrawia - uśmiechnęła się drwiąco. 
- Nie zmieniaj tematu! - Zeus ryknął i walnął ręką w oparcie tronu. - To ty, a nie ja, miałaś nigdy nie mieć dzieci! 
- Nie, po drugiej wojnie światowej ty, Posejdon i Hades też mieliście nie mieć dzieci, a jak na razie tylko Hades nie złamał obietnicy - Artemida uśmiechnęła się bezczelnie. 
- Nieważne! - Zeus zrobił się cały czerwony na twarzy. - Teraz chodzi o Afrodytę i jej syna! Uważam, że jest niebezpieczny i odebrał nam ważnego sojusznika w bitwie o Olimp! Nie powinnaś dawać mu tej płynnej mgły! 
- Ależ Zeusie, jesteś taki niedojrzały - Afrodyta ziewnęła, wystudiowanym gestem zasłaniając sobie usta. - Przecież on zrobił to z miłości, chciał ją chronić, to nie jego wina. Poza tym prosił mnie o to, chociaż nie wiedział, że modli się właśnie do mnie, a jemu nie da się odmówić, jest tak czarujący jak jego ojciec. 
- Mimo wszystko uważam, że nie powinien tak robić, nawet, jeśli z miłości! - Artemida stanęła przed boginią miłości i spojrzała na nią ze złością, jednak Afrodyta ją zignorowała. 
- Wszystko zaczyna się od miłości, na przykład wojna trojańska... Och, Helena i Parys tworzyli taką piękną parę! 
- Tak, taką piękna parę, że zakończyło się to dziesięcioletnią wojną i tysiącami poległych - do rozmowy wtrąciła się Atena. - I przypominam ci, Afrodyto, że wojna z Kronosem również rozpoczęła się od twojej córki! 
- Och, no tak, Silena! - Afrodyta zaswiergotała radośnie. - Ona i Charlie byli razem tacy uroczy! Szkoda, że musiała zginąć. 
Nagle do sali wpadł zasapany Hades. 
- Sorki za spóźnienie, ale były straszne korki z podziemia - wysapał, opadając na własny tron. - Coś mnie ominęło? 
- Nie, nic ważnego cie nie ominęło, Hadesie - Atena westchnęła, jakby zastanawiała się, z kim ona musi współpracować. - Właśnie rozważaliśmy, czy na stałe usunąć pamięć niejakiej Jessice Torres, córce Artemidy. 
- Cooooo? - Hades aż szerzej otworzył oczy. - Chcecie usunąć pamięć mojej małej dziewczynce?! A niby jakim prawem?!
- Hadesie, uspokój się i myśl racjonalnie, to nie jest twoja mała dziewczynka, tylko córka Artemis i wogóle nie powinna się urodzić.
- Właśnie, Hadesie, nie przywłaszczaj sobie mojej córki!  - Artemida aż tupnęła nogą. - Jest moja, moja i tylko moja!
- Tak Artemido, to tylko twoja córka  - Atena mówiła głośno i wyraźnie, jak do niepełnosprawnego umysłowo. - Jest jednak niebezpieczna, nawet, jeśli niczego nie pamięta, może stanowić olbrzymie niebezpieczeństwo, jeśli dołączy do złej strony w wojnie z Gają. Moim zdaniem powinniśmy ją zabić. 
- Cooooo?! - Hades i Artemida aż podnieśli się z własnych tronów. - A gdyby tak chodziło o tą twoją Annabeth? 
- Annabeth jest w Tartarze, ale poświęciłabym ją, gdyby stanowiła zagrożenie. 
- Widzisz? - Artemida uśmiechnęła się triumfalnie. - A moja Jessica ma szansę uratować! 
- Artemido, jakbyś nie usłyszała, mogę poświecić Annabeth dla dobra sprawy. Więc głosujemy, kto jest za usmierceniem Jessici? - kilka rąk uniosło się w górę.
- Dosyć! - niespodziewanie głos zabrał Posejdon. - Pamiętam, jak sądziliśmy tak mojego syna, też byłaś za tym, aby go zabić, bo stanowi zagrożenie, a tymczasem to właśnie on uratował Olimp. On również jest w Tartarze, razem z twoją córką i wiem, że Jessica, jeśli tylko jej pozwolimy, zrobi wszystko aby go uratować. My z Artemidą, w przeciwieństwie do pozostałych, mamy tylko po jednym dziecku, ona Jessicę, a ja Perciego. Nie pozwolimy, aby zginęli, bo wy boicie się, że mogą przysporzyć wam jakiś kłopotów! Hades chyba się z nami zgodzi. 
- No dobrze, niech i tak będzie, dziewczyna może żyć - Zeus zabrał głos, jak sędzia oznajmiajacy wyrok, co w sumie było bliskie prawdy. - Ale niech wykręci choć jeden numer, to sam, własnoręcznie trzepnę ją moim piorunem piorunów, że ekspresową drogą trafi do podziemi, zabiarając przy okazji i waszych synów, Hadesie i Posejdonie! 

Dziewczyna obudziła się cała zlana potem. Ten sen ją prześladował od czasu, gdy tylko zaczęła sobie wszystko przypominać i przez to cholernie się bała. 
Ale nie bała się tego, że coś schrzani i przez to Zeus ją zabije, to mogłaby jeszcze przeżyć (chociaż raczej nie dosłownie). Najgorsze było to, że Nico i Percy również poniosą za to konsekwencje, dlatego, że ich ojcowie się za nią wstawili. 
Już kiedy była mała, nienawidziła, kiedy ktoś inny cierpiał na tym, że to ona zrobiła coś złego. Szczerze mówiąc, ogólnie nienawidziła, kiedy ktoś cierpiał. Zawsze wydawało jej się, że to ona jest powodem całego zła na świecie. Teraz już wiedziała, że wojna w Afganistanie ani głodujące dzieci w Afryce, to nie jej wina, dalej jednak nie mogła znieść cierpienia innych, szczególnie tych, których kochała. 
Zacisnęła powieki i policzyła do dziesięciu. Byle się nie rozpłakać, byle nie okazać słabości, niech inni przez nią nie cierpią. Ona może cierpieć, inni nie - to była jej filozofia.
Delikatnie otarła łzy wierzchem dłoni i otworzyła oczy, wyczuwając czyjąś obecność. W otwartych drzwiach stał Leo i patrzył na nią ze smutkiem. Kiedy zobaczył, że płacze podszedł do niej i usiadł obok niej na łóżku. 
- Hej, wszystko będzie dobrze, nie płacz - delikatnie złapał ją za rękę. 
- Nie płaczę, po prostu mi się oczy pocą - dziewczyna burknęła, jednak nie cofnęła ręki, jego dotyk, jego obecność jakoś ją uspokajały. 
- Taa, jasne - Leo uśmiechnął się delikatnie. - Jestem zwykłym mechanikiem i nie za bardzo znam się na uczuciach, a już tym bardziej nie radzę sobie z organicznymi formami życia, ale przecież widzę, że jesteś smutna. Powiesz, o co chodzi? 
Dziewczyna delikatnie kiwnęła głową i zaczęła mówić. Opowiedziała mu swój sen, swoje życie, sprzed utraty pamięci i to, jak bardzo zagubiona się czuła. 
Wiedziała, że akurat jemu na pewno może zaufać. 
Leo milczał, cały czas ściskając jej dłoń. Kiedy skończyła, spojrzał na nią uważnie, z wymuszonym uśmiechem, jednak jego oczy pozostały poważne. 
- Więc twoją matką jest Artemida? - dziewczyna przytaknęła. - To by wyjaśniało tą dziwną wizję Piper... Tą, w której widać... - nerwowo przełknął ślinę. - No bo Piper ma taki magiczny sztylet, Zwierciadło, który miała również Helena trojańska no i ona widzi w nim różne rzeczy...
- No i co, widziała, jak pożera mnie jakiś potwór? - uśmiechnęła się lekko. 
- Widziała jak... - Leo westchnął ciężko. Widać było, nie ma zbyt wielkiej ochoty jej tego powiedzieć. - Widziała jakąś rudą dziewczynę, mierzącą do Gai z łuku. Pózniej... No tak jakby Gaja się śmieje, a ty zapadasz się w tą ziemię... 
- I to tyle? - Leo przytaknął nerwowo. - Czyli że umrę? Spoko - wzruszyła ramionami. 
- Spoko? - chłopak spojrzał na nią ze złością. - Uważasz, że to, że umrzesz jest spoko? Musisz na siebie bardziej uważać! 
-  To już nie pierwszy raz, kiedy umrę, jakoś przeżyję, chociaż raczej nie dosłownie. Jeśli przez to, że ja zginę, to wy przeżyjecie, to uważam, że warto. Nienawidzę, gdy ktoś inny cierpi. 
- A nie pomyślałaś o tym, że jeśli zginiesz, to inni będą cierpieć? - złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął. - Nie pomyślałaś o tym, co będzie czuł twój ojciec? Twoja matka, która naprawdę cię kocha i ma tylko ciebie? Percy, Annabeth, którzy są twoimi przyjaciółmi? Octopus, który jest twoim strażnikiem i ma cię chronić? Cris, Piper, Jason i inni? Co będę czuł ja? - dodał prawie niedosłyszalnie. 
- Pewnie będą trochę smutni, ale potem im przejdzie, zapomną. A ja będę do końca świata odgrywała Hadesa w karty - prawy kącik jej ust lekko drgnął. 
- Ej, ale serio, uważaj na siebie, dobrze? Jesteś ważna w tej misji, inaczej Posejdon i Hades by się za tobą nie wstawili, bez ciebie na pewno nie damy rady. Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać! 
- Dobrze, obiecuję - uśmiechnęła się lekko. - Ale ty też obiecaj, że nie pozwolisz im rozpaczać, kiedy umrę. 
- Nie umrzesz, rozumiesz?! Nie pozwolimy ci umrzeć! Wrócisz z tej misji cała i zdrowa! 
- Jasne, a ulubiony kolor Hadesa to słoneczny żółty - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Ale dobra, nie umrę, niech już ci będzie. Widziałeś gdzieś może Octo? 
- Stoi na dziobie statku i udaję, że to Tytanic - Leo również się uśmiechnął. - Jak jesteś głodna, to przyjdź zaraz na śniadanie, tylko może się najpierw ubierz, okey? - uniósł znacząco jedną brew. 
Jessica spojrzała w lustro i wybuchła śmiechem. Miała na sobie za dużą żółtą koszulkę z Batmanem i czarne leginsy do połowy łydki, a włosy, wcześniej zaplecione w luźny warkocz, teraz sterczały jej na wszystkie strony. 
- Wyglądam jak jakiś potwór, serio podziwiam cię, że jeszcze nie uciekłeś - ze śmiechem szturchnęła go w ramię. Leo  kolejny raz zauważył, że dziewczyna ma ogromny dystans do siebie, przez co wygląda totalnie naturalnie i uroczo. 
- No wiesz, miałem taki zamiar, ale stwierdziłem, że będę niezwykle odważny i zostanę - chłopak również  prawie tarzał się ze śmiechu. - No ale serio lepiej się ubierz, bo Jason chyba nie jest tak odważny. 
- No co ty, nie słyszałeś o akcji: Walcz z Gają w Piżamie? Ja tak zostaję! - dziewczyna, która już prawie się uspokajała, na powrót parsknęła śmiechem. 
- No to razem z Piper na pewno ją pokonacie, ona ma piżamkę z Power Rangersami - puścił jej oko i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - A tak serio to wyglądasz bardzo ładnie, jak zawsze z resztą. 
- VALDEZ! To nie są Power Rangersy tylko czirokeskie orły! - Piper, która właśnie weszła do pokoju, zmroziła go lodowatym spojrzeniem, godnym samej Chione. - Poza tym Hedge prosi cię do siebie, będziesz miał przypał, za zakłócanie ciszy nocnej! 
Leo z miną zbitego psa wyszedł z pokoju, na odchodnym rzucając Jess tęskne spojrzenie, a obydwie dziewczyny parsknęły niekontrolowanym śmiechem. 
- Serio będzie miał ten przypał? - Jessica spojrzała na Piper, odgarniając rude włosy z twarzy. 
- Jeśli teraz obudzi trenera to raczej tak - Piper puściła do niej oko. - Ale serio się ubierz, bo zaraz powinni być Nico, Hazel i Frank. Pożyczyć ci jakieś ubrania czy masz własne? 
- Mam własne, Cris mnie pakował, więc wziął chyba połowę mojej szafy! 
- O bogowie, czemu nie mogłam mieć jakiegoś normalnego brata! - Piper walnęła się ręką w czoło. - To zostawiam cię samą, za 15 minut bądź na pokładzie, bo będzie zebranie i pewnie będziesz musiała opowiedzieć jeszcze raz wszystko o sobie - dziewczyna spojrzała na nią współczująco. 
- Nie martw się, jakoś dam sobie radę - Jess uśmiechnęła się, jednak widać było, że jest przerażona. No ale kto by nie był, spotkać się z nowymi ludźmi, którzy pewnie uważają, że jest szpiegiem Gai i przekonać ich, że jest po ich stronie. 

Gdy Piper wyszła, szybko rozebrała się i wskoczyła pod prysznic, pozwalając, aby gorące strumienie wody zmyły z niej wszystkie troski. 
Po chwili, w lepszym już nastroju, wytarła się mięciutkim ręcznikiem i ubrała w przygotowane wcześniej obcisłe czarne dżinsy i białą bluzkę na długi rękaw w czarne paski. Do tego oczywiście ukochane bordowe trampki i obwiązała się w pasie czerwoną, lekko za dużą, rozpinaną bluzę z kapturem, która początkowo miała postać białej zamszowej kurtki.  Jessica dalej nie wiedziała, jak to się dzieje, (pewnie miało to jakiś związek z tym, że to prezent od matki), ale kurtka zawsze była idealnie dopasowana do pogody pasującej na zewnątrz i jej aktualnego stroju. 
Wilgotne jeszcze po myciu włosy zaplotła w kłosa, którego przerzuciła przez prawe ramię (zajęło jej to niecałe 7 minut!), do kieszeni wepchnęła telefon, w rękę chwyciła łuk i była gotowa, aby pokazać się światu. 
Wybiegła na pokład w samą porę, aby zobaczyć, jak wysoki, dobrze zbudowany chłopak o dziecięcej twarzy, wogóle nie pasującej do jego muskularnych ramion celuje z łuku w Octopusa. 
Bez zastanowienia sama wypuściła strzałę, która trafiła dokładnie a strzałę chłopaka i roztrzaskała ją na drzazgi. Chłopak patrzył na to z szeroko otwartymi oczami. 
- Nie trafiłaś we mnie - zdołał tylko wyjąkać. 
- Nie taki miałam zamiar - Jessica posłała mu groźne spojrzenie. - Za to ty najwyraźniej chciałeś zastrzelić mojego wilka! 
- Warczał na Hazel! - pokazał ręką na  drobną dziewczynę o ciemniej karnacji, złotych oczach i twarzy okalanej gęstwą czekoladowych loków. Chciał chyba jeszcze coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, gdy nagle wilk szczeknął, Hazel krzyknęła, a Frank, jak domyśliła się Jessica, zaczął się przemieniać. Urósł, jego twarz wydłużyła się, tworząc pysk a ciało pokryło się brunatną sierścią. Już po chwili przed dziewczyną stał ogromny niedźwiedź grizli. 
Był wściekły, bo wilk tej dziwnej rudej dziewczyny krzywdził jego małą księżniczkę, a ona stała mu na drodze. Bez wahania odtracił ją łapą i, niezważając nawet na chrzęst łamanych kości, ruszył ku Hazel. 
Jessica, mimo okropnego bólu w piersiach, zdołała wstać, podtrzymując się barierki. Wiedziała, że wilk, wściekły, z powodu jej zranienia, już zaczął zmieniać rozmiar, a gdyby doszło do walki dwóch tak ogromnych i silnych zwierząt, konsekwencje mogłyby być niewyobrażalne. 
- Octo, leć, w górę, zostaw go i leć w górę! - wrzasnęła do wilka. Octo, choć niechętnie wykonał to polecenie i wzbił się w powietrze na kilkanaście metrów powyżej okrętu. Dziewczyna musiała cały czas utrzymywać z nim kontakt wzrokowy, aby przypadkiem nie zawrócił i nie zaatakował Franka, co było bardzo wyczerpujące. Już wiedziała, że długo tak nie wytrzyma. 
- Torres? - nagle tuż przed nią zmaterializował się Nico di Angelo. - Co ci się stało? 
- Di Angelo? Zapytaj się swojego niedźwiedziego kumpla - jęknęła, prawie osuwając mu się w ramiona. - Najprawdopodobniej połamał mi żebra.
- Czekaj chwilę, wytrzymaj, zaraz kogoś zawołam... - Nico zacisnął zęby, starając się utrzymać ją na nogach. - Hazel! Chodź, pomóż jakoś! 
Dziewczyna kiwnęła do niego głową, powiedziała coś do niedźwiedzia i już po chwili tuż obok niej stał Frank w swojej normalnej, ludzkiej postaci. Hazel powiedziała coś do niego i energicznym krokiem ruszyła w kierunku Nico. 
- Co się sta..? Och... - spojrzała ze współczuciem na Jessicę.  - To robota Franka? 
Nico kiwnął głową. 
- Musimy szybko zanieść ją do pokoju lekarskiego, mocno oberwała, nie wiemy, czy żadne żebro nie przebiło płuc. Ja wezmę ją za ramiona a ty za nogi - chwycił Jessicę i lekko uniósł ją do góry. Hazel zrobiła to samo. 
- A co z Octo? - Jess próbowała im się wyrwać, jednak bezskutecznie, była na to zbyt słaba. - On nie zrobił ci nic złego, prawda? On taki nie jest, Nico wie! 
Nico ułożył ją na łóżku i delikatnie pogłaskał po rudych włosach. 
- Ciii, spokojnie, nic mu się nie stanie, Hazel już rozmawiała o tym z Frankiem, wszystko będzie dobrze - zdobył się na wymuszony uśmiech i ścisnął dziewczynę za rękę. 
Hazel zdziwiło, że jego głos był bardzo łagodny, a w oczach widziała faktyczny ból. Gdyby nie wiedziała, że Bianca, siostra Nico zmarła, byłaby pewna, że to właśnie ona. 
Ale Bianca umarła, a Nico siedzi tu przy jakiejś dziewczynie i karmi ją ambrozją. 
Hazel przesunęła się do brata i spojrzała na niego z cwaniackim uśmiechem na twarzy. 
- Nico, kto to jest? 
- Jess, a co? - chłopak nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem, zbyt pochłonięty karmieniem dziewczyny. 
- To twoja dziewczyna? 
- Co? - odwrócił gwałtownie głowę do Hazel, przy okazji upuszczając na podłogę podłogę łyżeczkę z ambrozją. Było widać, że zbladł. - Nie, no co ty, to tylko przyjaciółka. Bliska przyjaciółka. No i jeszcze przy okazji nasza przybraną siostra, bo Hades, wbrew jej woli ją adoptował - uśmiechnął się lekko, schylając się, aby podnieść łyżeczkę. - A tak zmieniając temat, to co takiego chciał ci zrobić Octopus? 
- Kto? 
- Octopus, jej wilk, to takie wielkie białe coś, co było na pokładzie i co zaatakował Frank. Zrobił ci coś? 
- Nie, nic się nie stało. Po prostu podszedł i zaczął mnie obwąchiwać a potem jakoś tak szczeknął i trochę się przestraszyłam... 
- Następnym razem się go nie bój, on nie jest groźny, pewnie po prostu chciał oznajmić wszem i wobec, że pachniesz jak zwłoki - puścił jej oko. 
- Cooooo? Wcale nie pachnę jak zwłoki! - dziewczyna naburmuszyła się i skrzyżowała ręce na piersi. - Po prostu ten pies ma jakiś zepsuty zmysł węchu czy coś! 
- No okey, może wcale nie powiedział, że pachniesz zwłokami, tylko, na przykład truskawkami albo czymś takim, tylko Jess może to przetłumaczyć. Ale uważaj lepiej, żeby nie usłyszała, co mówisz o jej kochanym małym pieseczku, bo się trochę wkurzy, jest strasznie wyczulona na jego punkcie - uśmiechnął się i lekko szturchał siostrę ramieniem. - Ej, rozchmurz się! Co ci jest? 
Hazel nie zdążyła odpowiedzieć, bo nagle przez drzwi wpadł powarkujący Octopus a tuż za nim Leo, Jason i Piper. 
Wilk od razu wlazł na łóżko dziewczyny i skomląc, zaczął lizać ją po dłoni a Leo i Piper ścisnęli się na kawałku wolnego miejsca na łóżku, koło dziewczyny. Jedynie Jason pomyślał o tym, że to trochę za dużo osób jak na jedno małe pomieszczenie i stanął w drzwiach. 
- Co się stało? Bo byliśmy chwilowo na dole i usłyszeliśmy chałasy - wydyszała Piper na jednym oddechu, przy okazji ściskając dłoń przyjaciółki (tą, która wcześniej trzymał Nico a nie tą obślinioną. - To coś poważnego? 
Nico westchnął głęboko i, wspomagany przez Hazel, streścił im wydarzenia kilkunastu ostatnich minut. 
Kiedy skończył, milczący dotąd Leo wstał i zacisnął dłonie w pięści. 
- Więc to wina Franka, tak? Idę mu wpierdolić. 
- Ej, stary, chyba przeceniasz swoje możliwości! Mierz siły na zamiary i te sprawy! Frank jest od ciebie ze 2 albo 3 razy cięższy! - Jason próbował jakoś wyperswadować mu ten pomysł z głowy, jednak z marnym skutkiem. Leo był nieugięty. 
- A gdyby ktoś zrobił coś takiego Piper, to co, odpuścił byś?
- Co ty, poszedł bym tam i złamał mu kręgosłup a potem wrzucił to Tartaru, ale... - dopiero po chwili dotarło do niego co powiedział. - Uuuu, dobra, widzę, że to porządnie, ale wiesz, żeby to tobie coś się nie stało...
- Bo co, bo nie jestem tobą i sobie nie poradzę? A w dupie mam twoje zdanie, idę mu wpierdolić! - był już przy prawie na zewnątrz, gdy potknął się o jakiś krzaczek, którego jeszcze kilka sekund temu tam nie było i runął na podłogę. - Me cago en la tapa de organo y me revuelco encima de la mierda!*
- Valdez, ja cię bardzo proszę, ty weź  opanuj emocje i się nie wyrażaj - Jessica delikatnie otworzyła oczy i podciągnęła się na łóżku do pozycji siedzącej. Chociaż wciąż była blada, ale na jej twarzy tkwił promienny uśmiech. - Sama, jak tylko będę mogła wstać, oddam mu z nawiązką. A swoją drogą, to fajne te krzaczki, dzięki mamo - uśmiechnęła się jakby do własnych myśli. 
- To ten krzaczek to twoja wina? - jęknął Leo, rozcierając obolały łokieć. - Pozdrów swoją matkę ode mnie i przekaż jej, żeby już nie wysyłała ci takich fajnych mocy jak podrzucanie ludziom krzaczków pod nogi, bo jak się o taki potkniesz, to naprawde boli! 
- Oj już nie marudź, Valdez, to ja a nie ty mam połamane żebra - Jessica uśmiechnęła się krzywo.
- A nie możesz się uleczyć? No bo to tak jakby rana bitewna, no nie? Chyba możesz to zrobić? - chłopak usiadł koło niej i chwycił ją za rękę. 
- Nie wiem Leo, nie mam pojęcia... - dziewczyna westchnęła, ściskając rękę przyjaciela, co nie uszło uwadze pozostałych. - Ostatnio mi się nie udało, ale to było wtedy, kiedy jeszcze miałam zablokowane niektóre moce, ale mogę spróbować... Ale do tego potrzebuję się skupić, więc moglibyście wyjść? 
Nico przytaknął i, ciągnąc wyrywającego się Octopusa za obroże, wyszedł z pokoju. Hazel, Jason i Piper zaraz zrobili to samo. W końcu w pokoju został tylko Leo, nadal ściskając rękę Jess. 
- No dawaj skarbie, wierzę w ciebie - posłał jej w powietrzu buziaczka. 
- Valdez, to, że chce być sama, oznacza, że chcę być SAMA, a nie SAMA Z LEONEM VALDEZEM!!! - dziewczyna puściła jego rękę i  odepchnęła go lekko od siebie. - Przy tobie nie będę mogła się skupić! Znaczy... Yyyy... - dopiero po chwili dotarło do niej, jak to zabrzmiało. Schowała twarz w dłonie. - Cholera. 
- Naprawdę? - Leo wyszczerzył do niej zęby i wystudiowanym, lecz uroczym gestem odgarnął włosy z twarzy. - Jestem aż tak przystojny i atrakcyjny, że rozpraszam twoją uwagę?
- Chyba tak bardzo wkurzający - dziewczyna ze śmiechem rzuciła w niego trzymaną w rękach poduszką, jednak Leo zrobił sprytny unik.
- Przyznaj, się, podobam ci się - choć zdawało się to prawie niemożliwe, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. 
- Nie. 
- Tak! 
- Nie. 
- Tak! 
- Nie. 
- Taak! 
- A nawet jeśli tak, to co? Vaya al diablo, Valdez** - Jessica pokazała mu język. - Tam są drzwi, wynocha, i nie wchodź, chyba, że coś by mi się działo. 
Leo, który już wychodził, odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią z błyskiem w oku. 
- A skąd mam wiedzieć, że coś by ci się działo? 
- Zacznę krzyczeć - dziewczyna wzruszyła ramionami. - Obiecuję, że jeśli coś by się działo, dowiesz się jako pierwszy - posłała mu pokrzepiający uśmiech i zamknęła oczy. 
Myśl o Franku, o tym, jak bardzo chcesz mu oddać, a do tego musisz mieć zrośnięte żebra - rozkazała sobie w myślach, starając skupić się na na złości, skupionej w miejscu, które chciała uleczyć i przygotowując się na niewyobrażalny ból. 
Tak, moc uzdrawiania ran była fajna, ale dziewczyna jakoś nie lubiła jej używać. Za każdym razem, gdy chciała uleczyć jakąś ranę, wszystko jedno, czy czyjąś czy własną, zawsze czuła ból, jakby przyjmowała cios na siebie, na przykład, gdy chciała uleczyć połamane żebra, czuła się, jakby ktoś łamał jej je ponownie. Nie trzeba chyba mowić, że nie było to specjalnie przyjemne uczucie. 
Tym jednak razem nie czuła bólu. Może miało to jakiś związek z tym, że nie skupiła myśli na Franku i złości na niego, bo po prostu nie mogła. Tym razem myślenie o bólu i nienawiści nie dawało spodziewanych efektów. Może dlatego, że na Franka po prostu nie mogła być zła? Przecież działał w obronie własnej dziewczyny (Jessica wyczytała to z jego niedźwiedziej mimiki) i na pewno nie chciał umyślnie zrobić jej krzywdy? 
Zamiast tego pomyślała o Leonie. O jego cudownym uśmiechu, pięknych oczach, w których błyszczały wesołe ogniki i elfiej twarzy. O tym, jak śmiesznie wyglądał, gdy się złościł i jak uroczo hiszpańskie przekleństwa brzmiały w jego ustach. O sposobie w jaki wypowiadał jej imię, jakby z lekkim wachaniem, uroczo przeciągając samogłoski. I o tym, jak było jej przyjemnie, gdy siedział przy niej i trzymał ją za rękę. 
Nawet nie zauważyła, kiedy ból w piersiach zelżał, a wszystkie blizny, te drobne na dłoniach jak i te poważniejsze, jak ta na brzuchu, poznikały, pozostawiając tylko przyjemnie mrowienie. 
Sama nie miała pojęcia, jak to się stało, przecież było to zupełnie nierzeczywiste i irracjonalne, ale wiedziała jedno - jak tylko spotka Leona, mocno go uściska.
_________________________________
* Me cago en la tapa de organo y me revuelco encima de la mierda! - krótko mówiąc, k***a mać ;)
** Vaya al diablo, Valdez - idź do diabła, Valdez (chodzi tu o coś w stylu naszego spadaj)
~~~~~
Tak, wiem, że rozdział miał być dopiero w przyszły poniedziałek albo wtorek, ale jakoś tak mnie wena naszła i napisałam ;) 
Nie wiem, czy jest dobry czy nie, uważam, że kłótnia bogów wyszła mi dosyć słabo, ale pozostawiam to do waszej oceny ;_; 

I żeby nie było, ostatnio prawie wogóle nie było komentarzy (wiem, ze nie powinnam marudzić, bo 14, ale mam nadzieje na więcej) więc kolejny rozdział będzie dopiero jak będzie minimum 18 komentarzy!!!
Wierze w was, wiem, że dacie radę ;* 

I tak ogólnie, to stworzyłam własny filmik na YouTube, piosenka It's Tims - Imagine Dragons ze zdjęciami Nico i Leosia, mam nadzieje, że komuś będzie chciało sie obejrzeć ;> 
http://youtu.be/uxulBVkCJd4

Przypominam, że 

CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!!

No i jeszcze jedno, czytał/oglądał ktoś może Igrzyska Śmierci? Czy tylko mnie to zdjęcie rozwala? XD 


PS.: Jak podoba się playlista? Działa wszystko? Mam nadzieje, że tak, jeśli macie jeszcze jakieś inne piosenki, które uważacie, ze będą pasowały, to piszcie, postaram się dodać ;*

sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział II (seria II)

Jessica już w chwili, kiedy zostawiła chłopców samych na pokładzie, była pewna, że to zły pomysł. Jej obawy potwierdziły się w chwili, kiedy usłyszała ich podniesione głosy. 
Westchnęła głośno i wybiegła na pokład, trzymając już w rękach łuk gotowy do strzału. To, co tam zastała, przyprawiło ją o mały zawał serca - Leo tonący w morzu i Cris stojący przy burcie, z miną, jakby nie wiedział, co się dzieje. Szybko rzuciła łuk na podłogę, ściągnęła bluzę, i, przy okazji mierząc Crisa złym spojrzeniem, dała nurka do wody. 
- Chłopak patrzył na nią ze zdziwieniem, dopiero, gdy wrzasnęła do niego, że ma sprowadzić pomoc, ruszył się z pokładu. 
Dziewczyna już po chwili dostrzegła opadające na dno ciało Leona. Podpłynęła do niego, wyciągając go na powierzchnie i mocno potrząsnęła nim za ramiona. 
- Hej, Leo, wstawaj, obudź się, będzie dobrze, tylko się obudź! - próbowała już wszystkiego, a chłopak ani drgnął. - Me cago en la tapa de organo y me revuelco encima de la mierda!* 
Nagle tuż nad nią, jak Superman, znalazł się rozbawiony chłopak. 
- Hej, jestem Jason - uśmiechnął. Uśmiech miał miły, ale widać było, że czuje się lekko przytłoczony. 
- Fajnie, a ja Jessica, ale mógłbyś tu nie unosić się w powietrzu, tylko jakoś nam pomóc?! 
- Spoko - Jeden kącik ust Jason lekko uniósł się do góry. - To co mam robić? 
- Jak dasz radę, to złap go za ramiona i unieś na okręt. 
- Jak śmiesz sądzić, że nie dam rady - mocno chwycił Leona, a jego prawa brew lekko uniosła się do góry. - Nie takie już ciężary nosiłem. Ty też się mnie jakoś złapiesz, czy poczekasz tutaj, aż po ciebie wrócę? 
- Mogę się ciebie złapać, chociaż... Na gacie Hadesa, jaka ja głupia jestem! - walnęła się ręką w czoło. - Octo, chodź tutaj! 
Nagle z nieba zleciał Octopus, cicho powarkując. 
Jessica ze złością przewróciła oczami. 
- Tak, wiem, że ta woda wydaje ci sie jakaś dziwna, ale nie wiem, czy mama byłaby zadowolona, gdym się tutaj utopiła! - wilk zawarczał. - No przecież wiem, że umiem pływać, ale tem tutaj jest nieprzytomny i na pewno by się utopił! - Jasonowi wydało się, że dziewczyna również na niego warknęła. - A moja matka chyba nie ma nic do tego, to moje życie i mogę ratować kogo tylko chcę! - Octo spojrzał na nią groźnie i lekko tracił ją łapą. Dziewczyna ze śmiechem oddała mu łokciem pod żebra. - Głupi jesteś ale też cię kocham! 
Jason chyba dopiero po chwili zrozumiał, że ta dwójka najwyraźniej ze sobą rozmawia. Uśmiechnął się i, lekko skrępowany, zerknął na Jessicę. 
- Czyli, mam posadzić Leona na jego grzbiecie, tak? I ciebie też podrzucić? 
- No dobrze by było, bo on raczej nie zbliży się do wody - ze śmiechem wskazała na Octopusa, który zrobił wielce urażoną minę. Jason miał lekkie obawy co do tego, że wilk pozwoli mu się zbliżyć, jednak wszystko poszło gładko - wilk unosił się nad nimi nieruchomo, lekko tylko poruszając ogromnymi skrzydłami. Po chwili wszyscy troje siedzieli już ma grzbiecie zwierzęcia (Jason był już lekko zmęczony po wyciąganiu z wody dwójki mokrych półbogów) i powoli zbliżali się do szubującego nad nimi statku. 
Na pokładzie stała śliczna dziewczyna o lekko indiańskiej urodzie i niezwykłych oczach, których kolor zmieniał się jak w kalejdoskopie. Ubrana była w zwykłe, przetarte dżinsy i pomarańczowy podkoszulek obozu herosów, a w brązowe, nierówno przycięte włosy, miała wplecione orle pióra. Kiedy tylko zobaczyła Jasona, wydała z siebie westchnienie ulgi. 
- Jason, mówiłam ci, żebyś nigdy tak nie znikał! - podeszła do chłopaka i walnęła go pięścią w ramię. - Byłeś na pokładzie a już po chwili cie nie było! A w dodatku zamiast ciebie był tam ten dziwny gostek! - wskazała z pretensją na Crisa. 
Jason lekko objął ją ramieniem. 
- Ej, Piper, wszystko jest okey.  Nigdzie nie zniknąłem i nie mam zamiaru znikać - delikatnie pocałował dziewczynę w czubek głowy. - Ale wydaje mi się, że jeśli nic nie zrobimy, Leo może zniknąć i to już na zawsze... No i Jessice chyba też przydałby się jakiś ręcznik  - zmarszczył brwi. 
Piper gwałtownie zbladła i zasłoniła sobie usta ręką, aby nie krzyknąć. Podeszła do dziewczyny, która nadal podtrzymywała nieprzytomnego Leona na grzbiecie Octopusa i podała jej rękę, pomagając zejść. Jessica delikatnie zeskoczyła z grzbietu wilka. Po jej minie można było poznać, że z ich przyjacielem raczej nie jest dobrze. 
- Ma pełno wody w płucach, pod wodą pewnie odruchowo chciał wziąć oddech. Gdyby dało się tą wodę jakoś wyciągnąć, pewnie byłoby dobrze. Mogę jakoś spróbować, chociaż to raczej nie zalicza się jako rana bitewna... - położyła dłoń na jego piersi i zamknęła oczy, odmawiając w myślach modlitwę do Apollina. Bez skutku. 
Prychnęła ze złością. No świetnie, cudowny wujek tyle razy podsyłał jej pomysły na głupie wierszyki w najmniej odpowiednich momentach, a teraz nie może jej jakoś pomóc, kiedy naprawde jest w potrzebie? 
Piper spojrzała na nią z nadzieją. 
- I co..?
- Raczej nie... - przez jedną krótką chwilę chciało jej się płakać. Zaraz jednak się otrząsnęła. Była w końcu Jessicą Torres, nie będzie płakać, tylko działać! No dobra, jak to nie działa, trzeba spróbować tradycyjną metodą. Mokre włosy związała w wysoki kucyk, podwinęła rękawy i zaczęła szukać czegoś w kieszeniach plecaka. Gdzie mógł być ten okropny syrop, po którym zawsze miała odruch wymiotny? 
Jest! Kochany tatuś oczywiście musiał jej go jakoś zapakować, mimo wyraźnego sprzeciwu. Tak właściwie, to chyba nikt nie wiedział, na co ten syrop jest, chyba miał uzupełniać jakieś brakujące minerały czy coś takiego, ale w tej chwili raczej nie miała zamiaru się nad tym zastanawiać. 
Sprawdziła czynności życiowe - nie oddychał, ale serce jeszcze biło, choć tętno było bardzo słabe. Trzeba działać szybko. 
Ułożyła go w pozycji bocznej bezpiecznej. 
- Piper, przygotuj jakąś łyżkę, okey? A ty, Jason, jakbyś mógł, to jakieś ręczniki, bo jak się obudzi, na pewno  będzie mu zimno. A Cris... Do jasnej cholery, gdzie jest Cris? No dobra, nieważne, jak go znajdziecie, to powiedzcie, że ma ze mną pogadać. 
Przyjaciele bez szemrania wykonali jej polecenia. Po pierwsze, bardzo zależało im na zdrowiu Leona, a po drugie, byli pewni, że dziewczyna wie co robi. 
Po kilku, pełnych niepokoju, minutach, Leo delikatnie otworzył oczy i zwrócił całą połkniętą wcześniej wodę. 
- O najświętszy Hefajstosie, nie mam pojęcia, co się stało, ale czuję się, jakbym wypił wiadro gorącego oleju z sosem Tabasco - jęknął, z wdzięcznością chwytając w dłonie szklankę wody, którą wręczyła mu Piper i uśmiechnął się do Jessici. - Dzięki za uratowanie mi życia. Kto jest twoim rodzicem? 
- Fernando Torres - dziewczyna ze śmiechem rzuciła mu suchy ręcznik i usadowiła się na prawej burcie, sama również owijając się cieplutkim ręczniczkiem. Leo, szczerząc zęby w uroczym uśmiechu, zaraz usiadł obok niej. 
- A tak serio? Bo gdybym miał zgadywać, to pewnie Apollo, ale on chyba odpada, bo masz ojca a nie matkę... Może Atena lub Ares? Albo Hestia? - spojrzał na nią i lekko się uśmiechnął. 
- Ares też nie, bo w końcu jest facetem, a na dziecko Ateny jestem definitywnie za głupia. A już zupełnie nie wiem, skąd ci tu się wzięła Hestia, która jest boginią dziewicą  - uśmiechnęła się krzywo. Przecież sama była dzieckiem bogini dziewicy, wogóle nie powinna się urodzić. 
Leo chyba to wyczuł, bo położył jej dłoń na ramieniu. 
- Ej, wszystko jest w porządku? Jeśli powiedziałem coś nie tak... 
- Nie, wszystko jest okey, po prostu pomyślałam o matce... Czy teraz jeszcze o mnie pamięta... - odgarnęła włosy z oczu i zamrugała, starając się ukryć zbierające się w jej oczach łzy. Zacisnęła palce na obroży Octopusa, który złożył swój wielki łeb na jej kolanach (powrócił już do normalnych rozmiarów, ale nadal ważył ponad 80 kilogramów). Obecność wilka dodała jej otuchy. Nie, przecież nie będzie płakać, nie tutaj, nie przy Leonie. Wogóle już nie będzie płakać. Musi być silna i niezależna. Musi sprawić, by matka była z niej dumna. 
Potrząsnęła głowa, chcąc odgonić niepotrzebne myśli.
- No dobra, to zgaduj, kim może być moja kochana mamusia - zdobyła się na lekki uśmiech. 
- Aha! Czyli już wiem, że to na pewno matka! Czyli Hades też odpada, Zeus i Posejdon też... - zaczął mruczeć coś do siebie po hiszpańsku. 
- Jeśli już, to chyba Hades najbliżej, bo chciał mnie adoptować, ale radzę szukać raczej w boginiach, a nie bogach - Jessica ze śmiechem szturchnęła go w ramię. 
- No chwila, myślę... Demeter nie, bo zupełnie nie pasujesz, Afrodyta też raczej nie... Znaczy... - jego twarz stała się nagle cała czerwona. - Nie chodzi o to, że nie jesteś ładna, czy coś, bo jesteś ładna, ale nie widziałem w życiu żadnej córki Afrodyty, która nie bałaby się ubrudzić i ogólnie... Oczywiście Piper jest wyjątkiem, ale chyba wiesz o co mi chodzi, no nie? - spojrzał na nią uważnie. 
- No jasne, że wiem, gdybym ja miała być córką Afrodyty... O matko, to byłaby jakaś totalna masakra - parsknęła śmiechem, a Leo po chwili do niej dołączył. - Cris jest dzieckiem Afrodyty, w życiu nie chciałabym być jego siostrą, już bez tego za dużo go w moim życiu - uśmiechnęła się krzywo. 
- No ale dobra, więc kto jest twoją matką? Z bogiń zostały jeszcze tylko Hera, Artemida i Persefona, ale one chyba nie mają dzieci... No powiedz, proszę! Jakaś drobna podpowiedź! - wyszczerzył zęby w uśmiechu. 
- No dobra, jakaś drobna podpowiedź... Najbliżej byłeś chyba Apolla, ale to i tak daleko - zeskoczyła na pokład i krzywiąc się lekko, wycisnęła sobie wodę z włosów. - A mogłam się jednak Crisa posłuchać i wziąć tą suszarkę, strasznie tu zimno - zmarszczyła nos, oparła się o barierkę i szczelniej owinęła się ręcznikiem. 
Dopiero teraz Leo zauważył, jak bardzo jest mokra. Z włosów, które wystawały spod kaptura stosunkowo suchej bluzy kapała woda, a dżinsy i trampki były całkowicie przemoczone. On pewnie wyglądał tak samo, ale jemu nie było zimno, bo miał swój ogień. 
- Nie będziesz chora? Może pójdź się przebrać albo coś? 
- Nie, wszystko w porządku, to, że jestem mokra, to w tej chwili mój najmniejszy problem - uśmiechnęła się lekko. - A co do mojej matki to nieważne, i tak nie zgadniesz... 
- Zgadnę. Jestem niezwykle inteligentny i błyskotliwy, choć nie wyglądam - wyszczerzył zęby w uśmiechu. 
- Taa, a do tego skromny - dziewczyna ze śmiechem dźgnęła go palcem w żebra.
- Osz ty! - Leo aż zgiął się wpół, jednak nie pozostał jej dłużny. Już po chwili rozpętała się prawdziwa wojna, która trwałaby na pewno jeszcze długo, gdyby nie wejście Piper.
- Hej, jestem Piper McLean, córka Afrodyty - uśmiechnęła się lekko.
- Jessica Torres, córka Art... - zmieszała się lekko. - No nieważne, kogo córka. Ja cię chyba skądś kojarzę, jesteś córką tego aktora, Tristana McLean? Byłaś chyba na jednej gali, prawda? 
- Nie wiem, o czym ty mówisz... Chociaż... Chwila, też cię pamiętam! Twój ojciec jest piłkarzem, tak? Przyszłaś na tą galę w sukience i trampkach! - jej oczy aż rozszerzyły się ze zdumienia. Właśnie poznała dziewczynę, do której chciała zagadać 3 lata temu, na tej gali, jednak się nie odważyła. 
Jessica odpowiedziała jej szerokim uśmiechem. 
- Taa, dostałam wtedy niezły ochrzan od Olalli, mojej macochy, ale uważam, że było warto. 
- Dziewczyno, to było obłędne! - Piper rzuciła się jej na szyję i mocno ją uściskała. 
Leo za bardzo nie wiedział, co one tak właściwie robią, ale wolał nie wnikać. Wiedział już z własnego doświadczenia, że dziewczyn nie da się zrozumieć. 
- Posłuchaj, nie mamy już wolnych kajut, ale może chciałabyś spać ze mną? Leo szybko dorobi jakieś łóżko i będzie nam w miarę wygodnie. A na razie możesz położyć się w moim, bo przecież widzę, że jesteś strasznie zmęczona - Piper uśmiechnęła się przyjaźnie, widząc, że Jessica stara się stłumić potężne ziewnięcie.
- Dzięki, ratujesz mi życie, byćmoże w dosłownym tego słowa znaczeniu - dziewczyna odpowiedziała jej takim samym uśmiechem. - Lecieliśmy przez  około 24 godziny, przez które nie mogłam się ani przez chwilę przespać, bo musiałam trzymać nieprzytomnego Crisa. 
- O bogowie, on jest okropny! - Piper skrzywiła się. - Zamieniłam z nim w sumie chyba z jedno zdanie i już wiem, że raczej się nie zaprzyjaźnimy. Na twoim miejscu już dawno wywaliłabym go do morza! 
- Och uwierz mi, chciałam to zrobić, tak mnie wkurzał - Jessica lekko zmarszczyła nos. - Ale on nie jest aż taki zły, jest tylko trochę... inny. Po prostu jest przyzwyczajony do tego, że wszyscy traktują go jak niewiadomo kogo, dlatego, bo jego ojciec to wielki CR7! - prychnęła, najwyraźniej zupełnie nie rozumiejąc zachowania przyjaciela. 
- CR7 czyli Cristano Ronaldo, ten piłkarz? - Leo przekrzywił lekko głowę, uważnie przysługując się ich rozmowie. - Wolę Messiego - wyszczerzył zęby w uśmiechu i puścił oko do Jess, która parsknęła śmiechem. 
- Już cię lubię, Valdez. 
- Ja ciebie też, Torres - Leo nadal się uśmiechał. Tego uśmiechu nie dało się nie odwzajemnić. Wyglądał trochę jak elf z orszaku latynoskiego Świętego Mikołaja. Miał ciemną karnacje, kręcone, czarne włosy, które trochę przypominały ptasie gniazdo, lekko szpiczaste uszy i urokliwą, lekko dziecinną twarz. Duże, brązowe oczy, wyglądające jakby ich właściciel przed chwilą wypił beczkę kofeiny, błądziły od jednej dziewczyny do drugiej, a ręce wciąż składały i rozkładały coś, co trochę przypominało jakąś. Na upartego można by powiedzieć, że jest całkiem przystojny. 
- No to... Ja idę robić to łóżko dla ciebie - uśmiechnął się lekko i zszedł na dół, pod pokład. 
Po chwili jednak był już z powrotem, niosąc coś w ręce. 
- Yyyyy, masz to dla ciebie, a dokładniej dla twojego wilka - wcisnął Jess do ręki nową obrożę, zrobioną z nitek z niebiańskiego spiżu, z małą zieloną zawieszką w kształcie koniczynki. - Zauważyłem, że jego obroża jest już trochę zniszczona, a ta powinna być bardziej praktyczna. Jest zaprojektowana w ten sposób, aby mogła się spokojnie kurczyć i rozkurczać, kiedy on zmienia rozmiar. Poza tym jest wyposażona w specjalny nadajnik, tak na wszelki wypadek, gdyby się zgubił i jeszcze kilka innych dodatkowych funkcji. Jak będę miał chwilkę czasu, to zrobię jeszcze taki naszyjnik dla ciebie, żebyście mogli się komunikować i te sprawy - powiedział to wszystko na jednym wydechu, uparcie przyglądając się własnym butom. Jego twarz zrobiła się cała czerwona. 
- Ojej, Leo, ale to piękne, dziękuję! - dziewczyna mocno go uścisnęła i dała mu buziaka w policzek, co sprawiło, że stał się jeszcze bardziej czerwony, choć zdawało się to niemożliwe. 
- E tam, nie ma problemu - burknął, ze spojrzeniem wciąż wbitym we własne sznurowadła. - No to... To łóżko to jakie ma być? 
- Wszystko jedno, jakie ci będzie najłatwiej zrobić, tylko, żeby dało się na nim spać i nie było różowe - uśmiechnęła się, a w jej oczach błyszczały maleńkie iskierki, jak zawsze, gdy była wesoła lub podekscytowana. Piper była zdania, że wygląda to naprawdę uroczo. Ciągle wydawało jej się, że dziewczyna kogoś jej przypomina, jednak nie mogła sobie przypomnieć, kogo takiego. Coś było w jej sposobie poruszania się, mowie, że po prostu emanowała siłą i pewnością siebie, a również jakimś niezwykłym pięknem i dumą. Dokładnie coś takiego miały w sobie łowczynie Artemidy, jednak Torres definitywnie nie mogła być jedną z nich. Nie unikała chłopaków, nie była taka chamska i wywyższająca się jak większość z nich, nie miała na sobie stroju typowego dla łowczyń, a towarzyszący jej wilk na pewno był wilkiem a nie wilczycą. 
Choć Piper początkowo wydawało się to niemożliwe, teraz nabrała podejrzeń, co do tego, kto może być matką Jessici. A jeśli okazałoby się, że to prawda... Wtedy wizje, które widziała na swoim sztylecie, mogą nabrać nowego, o wiele bardziej niebezpiecznego znaczenia.
~~~~~
Rozdział miał być dopiero w poniedziałek, ale nie chciało mi się uczyć, więc już dzisiaj napisałam i wstawiłam, żeby go potem jakoś niechcący nie usunąć XD Skromnie powiem, że akurat ten rozdział strasznie mi się podoba i uważam, ze wyszedł naprawde dobrze, ale pozostawiam go do waszej oceny ;) 
A teraz mój obiecany obrazek speszjal dla Krytyczki ;3 
Ten naszyjnik, który Jess ma na szyi, to właśnie ten, który dostała (dostanie w przyszłości od Leosia ;> ) 
Tak, to miała być Jess, ale moja cudowna siostrzyczka dokleiła kwiatek i teraz to raczej nie wyglada jak ona ;/ Ale i tak wyjątkowo mi się podoba, bo normalnie maluje na poziomie pięciolatka XD Czy tylko mi się wydaje, że wygląda jak Voldemort, bo nie widać jej nosa? O.o


No i jeszcze oczywiście przypominam, że 

CZYTASZ = KOMENTUJESZ! 

Bo ostatnio komentarzy było strasznie mało, w porównaniu z tym, co było wcześniej :c 

wtorek, 21 stycznia 2014

Rozdział I (seria II)

Leo stał na pokładzie Argo II, szukając nowych funkcji w kuli Arhimedesa. Hazel, Frank i Nico poszli oddać tą tajemniczą księgę, Jason i Piper spali (mieli nocną zmianę) a trener Hedge był zajęty oglądaniem jakiegoś skrzyżowania karate i kick-boxingu. No trudno, teraz ma przynajmniej czas dla siebie i tego wspaniałego wynalazku. Jedna przekładnnia, druga, trzecia...
Był tak zafascynowany kulą, że nie zauważył nawet, jak Festus, głowa spiżowego smoka przytwierdzona do dziobu statku, zaczęła ziać ogniem i wystukiwać coś do niego w alfabecie Morse'a. 
Zauważył to dopiero, gdy było już za późno na jakąkolwiek interwencję z jego strony - dwójka ludzi na ogromnym, białym, skrzydlatym storzeniu wielkości konia przygotowywała się do lądowania na pokładzie Argo II. Ruda dziewczyna, siedząca z przodu pomachała mu białą flagą i wyszczerzyła zęby w uśmiechu. 
- Hej, przybywamy w pokoju, nie zestrzelcie nas przypadkiem! 
Leo nadal był w szoku, jednak kiwnął jej głową, aby spokojnie wylądowała. Był zbyt zdezorientowany, aby chociaż spróbować ich zestrzelić. Jakim cudem udało im się podlecieć tak blisko bez namierzenia przez radary? 
Stworzenie, które okazało się ogromnym białym wilkiem, delikatnie opadło na drewnianą podłogę. Dziewczyna równie bezszelestnie zeskoczyła z jego grzbietu i obdarzyła Leona promiennym uśmiechem. 
Była szczupła i średniego wzrostu. Jej długie, lekko falowane rude włosy powiewały na wietrze a w czekoladowych oczach o migdałowym kształcie czaiły się wesołe iskierki. Była taka piękna i delikatna, a jednak promieniowała od niej jakaś siła. Chłopak stwierdził, że w życiu nie widział tak niezwykłej istoty i zaczął się poważnie zastanawiać, czy coś takiego ma prawo być istotą śmiertelną, czy nie jest po prostu jakimś idealnym robotem.
"Istota śmiertelna" odgarnęła rude włosy z oczu i z zachwytem rozejrzała się po okręcie. Leo z radością zauważył, że największe wrażenie zrobił na niej Festus. Uśmiechnął się i nerwowo przeczesał ręką włosy. 
- Jest zrobiony ze spiżu, ale to niestety nie moja robota, ja tylko dorobiłem mu skrzydła. Wcześniej to był cały smok, tylko został pocięty na kawałki przez lasery w pałacu Midasa, kiedy razem z Jasonem i Piper lecieliśmy na misję uwolnienia Hery z rąk gigantów - dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak głupio i pyszałkowato musiało to zabrzmieć. Spuścił wzrok, a na jego twarzy wykwitły rumieńce. - A tak ogólnie to jestem Leo. 
- Jessica - dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie i podała mu rękę. - Mógłbyś mi jakoś pomóc dobudzić przyjaciela? Trochę źle znosi latanie... - wskazała na grzbiet wilka, gdzie znajdował się zielony na twarzy chłopak. 
Leo tylko przytaknął głową. No jasne, zawsze to jego parszywe szczęście! Już mu się wydawało, że znalazł sobie idealną dziewczynę, a tu okazuje się, że ,oczywiście, ma już chłopaka! Czy naprawde był aż tak brzydki, czy po prostu miał pecha? Jego pierwsza miłość okazała się pragnącą go zabić lodową księżniczką. Potem była Thalia Grace - siostra Jasona i łowczyni. No a potem Hazel... Nie miał pojęcia, co go z nią łączyło, oprócz tego, że jego pradziadek był jej pierwszą miłością. A poza tym była już dziewczyną Franka - jest absolutnie nietykalna. 
Zaczął grzebać w swoim pasie na narzędzia, starając się ukryć smutek na twarzy. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie wie, czego ma szukać. Odchrząknął. 
- No to... Yyyy... Co mu tak właściwie jest? 
- A bo ja wiem? - dziewczyna ze śmiechem wzruszyła ramionami. - Chyba mu po prostu niedobrze, ale nie wiem, nie znam się uzdrawianiu, tylko rany bitewne. Co się tak patrzysz? - lekko trąciła Leona w ramię, ale gdy nie doczekała się reakcji, również odwróciła głowę, aby spojrzeć tam gdzie on. 
Znudzony już staniem bez ruchu wilk  strząsnął z siebie nieprzytomnego chłopaka i zwinął się w kłębek, chowając pysk między łapami. Leo mógłby przysiądz, że lekko się przy tym uśmiechnął, na swój psi sposób. 
Jessica próbowała spojrzeć na niego z dezaprobatą, jednak chyba jej to nie wyszło, bo pies wesoło zamerdał ogonem. Zdawał się mówić: wiem, że zrobiłem źle, ale ty i tak mnie kochasz. 
Dziewczyna walnęła się ręką w czoło, ale podeszła do niego i podrapała go za lewym uchem. Wilk usiadł i szturchnął ją nosem w ramię, tak, że aż się przewróciła. Leo już chciał zainterweniować, kiedy zorientował się, że ta dwójka po prostu bawi się w najlepsze. Po cichu zazdrościł dziewczynie przyjaciela, on miał tylko wypasiony stolik o imieniu Buford, a ona wielkiego żywego wilka, mającego na pewno wiele różnych funkcji. 
Nagle leżący na podłodze obok nich chłopak stęknął i otworzył oczy. Próbował oprzeć się na rękach i wstać, był jednak na to za słaby. 
- Jess, pomożesz? Niedobrze mi... - złapał się ręką za brzuch, starając się powstrzymać mdłości. Jego głos się załamał. Leo od razu poczuł, że z tym gościem raczej nie uda mu się dogadać. 
- Stary, to po prostu choroba morska, chce ci się rzygać, to rzygaj, byle za burtę. No i radzę na zawietrzną, chyba, że chcesz mieć resztę śniadania na twarzy - uśmiechnął się złośliwie. Był absolutnie pewny, że chłopak nie odróżnia zawietrznej od nawietrznej. 
- Żeby zwymiotować, trzeba najpierw mieć coś w żołądku, a ja nie jadłem od 24 godzin - warknął, patrząc ze złością na Leona. On też raczej nie miał ochoty się z nim zaprzyjaźnić. - Jessie, masz coś do żarcia? - spojrzał błagalnie na dziewczynę, która stała koło niego z rękami założonymi na piersi. 
- Sorki, proponowałam ci, abyś coś zjadł średnio co pół godziny. Jeśli uważasz, że jesteś zbyt wspaniały, aby zjeść zwykłe tosty z serem i szynką, to sam sobie jakoś radź! - tupnęła nogą i spojrzała na niego ze złością. Jej złość jednak minęła, kiedy zobaczyła jego miną - wyglądał jak smutne małe dziecko, któremu odebrano zabawkę. Podeszła do niego i ze śmiechem podała mu rękę, ponagając wstać. Chyba nie zauważyła triumfalnego spojrzenia, które chłopak posłał Leonowi. 
Teraz, kiedy stał, było widać, jak bardzo jest przystojny - stanowczo zbyt przystojny, przynajmniej zdaniem Leona. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał ciemną karnację, idealnie ułożone jasnobrązowe włosy i oczy w kolorze płynnego karmelu, nie był to jednak ciepły, przyjazny kolor, raczej zimne, pełne wyższości spojrzenie. Spojrzenie człowieka, który zdaje sobie sprawę ze swojej atrakcyjności i był cholernie pewny siebie. 
Leo odwrócił się i zacisnął dłonie w pięści. Nie chciał, aby ten gostek pomyślał, że coś do niego ma, ani, jeszcze gorzej, że mu zazdrości. 
Jessica podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu.  Jej spojrzenie zdawało się mowić: proszę, postarajcie się chociaż zaprzyjaźnić.
Wzruszył ramionami i z cichym westchnięciem wyciągnął do chłopaka rękę. 
- Siema, jestem Leo Valdez i jako kapitan tego statku mam zaszczyt powitać was na Argo II. 
- TY jesteś kapitanem? - chłopak zignorował jego wyciągniętą rękę i wymówienie przewrócił oczami. - No to już wiemy, dlaczego nie było żadnych zabezpieczeń. Gdybym ja był tu kapitanem... 
- To nie byłoby żadnego statku, bo nawet gdyby ktoś ci go dał, to już na samym początku skończylibyśmy jak Tytanik! - Jessica spojrzała na niego wrogo. - Cris, powinieneś być choć trochę milszy! Jestem pewna, że jakieś zabezpieczenia na pewno są, tylko Leo specjalnie nie chciał nas zestrzelić! 
- Taaaa, z pewnością... 
- CRISTIANO RONALDO JUNIORZE, OBIECUJĘ CI, JESZCZE JEDNO SŁOWO, A GORZKO POŻAŁUJESZ, ŻE WOGÓLE SIĘ URODZIŁEŚ!!! - dziewczyna wrzasnęła tak głośno, że Jason i Piper, jeśli wogóle wcześniej spali, teraz na pewno już się obudzili.
 - Dlatego go tak kochasz? Bo jest taki mały, mizerny i ma na imię Leo? - podszedł do dziewczyny niebezpiecznie blisko i spojrzał na nią wyzywająco. Zaraz jednak tego pożałował. Stojący za Jessicą wilk jednym sprawnym ruchem łapy rzucił nim o podłogę. Dziewczyna podeszła do niego i delikatnie podrapała pod brodą. 
- Dzięki Octo, ale następnym razem dam już sobie radę sama. A ty - podeszła do leżącego na podłodze Cristiano - lepiej nie wpie... Wtrącaj się w nie swoje sprawy! 
- Oj, Jessie, moja mała, słodka Jessie - chłopak westchnął teatralnie. - Ja po prostu dbam o twoja bezpieczeństwo! No le gustaba, es un extreño* - spojrzał na dziewczynę błagalnie. 
- Tonto, eres un extreño** - Jessica spojrzała na niego spod przymrużonych powiek, jednak już po chwili na jej twarzy znów malował się uśmiech. 
Leo dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że mówili po hiszpańsku. Nie był to jednak język używany a Houston. Był to prawdziwy hiszpański, jakim ludzie posługują się w Ameryce Południowej no i oczywiście w Hiszpanii, jednak chłopak  zrozumiał. Cris powiedział, że go nie lubi, a Jessica zaczęła go bronić. No i do tego nazwała przyjaciela głupkiem. Leo musiał przyznać, że coraz bardziej ją lubi. 
Dziewczyna puściła mu oko, jakby odczytała jego myśli. 
- Zrozumiałeś co mówiliśmy, no nie? 
- Pochodzę z Houston, tam często mówi się po hiszpańsku, ale wy mówicie jakoś inaczej - uśmiechnął się do niej. - Skąd jesteście? 
- Ja z Hiszpanii, Cris z Portugalii, ale przez całe życie mieszkał w Madrycie, więc umie też po Hiszpańsku. A ja prawie cały czas w Anglii, więc już tak płynniej po angielsku gadam, chociaż po hiszpańsku oczywiście też umiem. - uśmiechnęła się lekko skrępowana. - Ej, takie dziwne pytanie, ale macie tu chyba kibelek? 
- Jak się schodzi pod pokład, to po prawej stronie - Leo odwzajemnił uśmiech. - Tylko się nie przeraź, bo wieziemy 12 metrowy posag Ateny Parteos. 
- Spoko, dobrze wiedzieć - jeszcze raz sie uśmiechnęła i już jej nie było. 
Leo został na pokładzie sam z Crisem. Oparł się jedną ręką o burtę, starając się wyglądać nonszalancko i zadał jedno, dręczące go pytanie. 
- Ty jesteś jej chłopakiem, czy co? 
- Yyyyy... No tak, jestem jej chłopakiem, a co? - Cris na chwilę się zawahał, zaraz jednak kontynuował, nadrabiając miną targające nim wątpliwości. Leo doskonale to wyczuł. 
- Och, no tak, szkoda tylko, że ona za bardzo ci nie ufa... A chyba sam wiesz, jak ważne w związku jest wzajemne zaufanie - powiedział fałszywie współczującym tonem, chociaż czuł się tak, jakby jego wnętrzności zaczęły tańczyć z radości makarenę.
Cris spojrzał na niego spode łba. Widać było, że trafił w czuły punkt. 
- Mówił ci już ktoś, żebyś się nie wpie***lał w nie swoje sprawy? Strasznie mnie wku***asz! 
- Przepraszam bardzo, masz jakiś problem? - Leo uśmiechnął się łobuzersko. 
- MAM! I to ty jesteś tym problemem!  Weź idź się utop! 
Przez chwile nic się nie działo. Po chwili jednak Leo dziwnie zamrugał oczami, a jego głos stał się jak u robota, u którego doszło do zwarcia. 
- Jak. Sobie. Życzysz. Idę. Się. Utopić. 
Przełożył jedną nogę za burtę, potem drugą i skoczył do wody z wysokości około 50 metrów, by już po chwili zniknąć pod jej powierzchnią. 
_________________________________
*No le gustaba, es un extreño - Nie podoba mi się on, jest jakiś dziwny (Cris ma tu na myśli Leona, który wydaje mu się podejrzany)
**Tonto, eres un extreño - Głupek, sam jesteś dziwny (Jess mówi to tak dla żartów, w Hiszpani "tonto" jest używane jako taka lekka obelga, jak w Polsce na przykład "gamoń" lub "osioł"
Uwaga! Wszystkie dopiski pochodzą od autorki, więc mogą pojawić się jakieś błędy! 
~~~~~
No to rozsyła pierwszy już jest i mam nadzieje, że sie podoba, bo mi nawet nawet :) Postarałam się nawet dać jakieś zdania po hiszpańsku, chociaż nie wiem, czy są poprawne gramatycznie, bo z tym moim hiszpańskim to tak rożnie bywa XD No ale liczą się chęci, co nie? 
I tak ogólnie to narysowałam Jess (nieważne, że z Top Model młodszej siostry XD) i to chyba jedyny mój obrazek, który mi się jako tako podoba :D Chciałby ktoś zobaczyć? ^^
Już tu wiecej nie zanudzam, chcę się tylko pochwalić, pięknym kolażem, który zrobiła dla mnie Arya Chase ^^
Bardzo ci dziękuje, skarbie, jest świetny ;*


środa, 15 stycznia 2014

Prolog (seria II)

JESSICA MA PROBLEM. Dokładnie rok temu nieświadomie wypiła płynną mgłę, która blokuje pamięć i moce półbogów na 12 miesięcy i dosłownie zniknęła z tego świata. Teraz, gdy ten czas minął, zaczyna sobie powoli wszystko przypominać, a te wizje raczej nie napawają jej optymizmem. Poza tym na jeszcze te dziwne sny, o tajemniczym starożytnym okręcie z głową smoka na dziobie. Podświadomie wie, że musi odnaleźć ten okręt, jeśli chce ocalić przyjaciół. 

LEO NIE WIE, CO ROBIĆ. Nadal obwinia się, że to przez niego Percy i Annabeth spadli do tartaru. Do tego wszyscy oczekują od niego, że to właśnie on pokona Klytiosa - straszliwego giganta, stworzonego, aby pokonać Hekate. Jakby tego wszystkiego było za mało, na Argo II pojawia się pewna tajemnicza dziewczyna o niezwykłej mocy, a Leo zaczyna czuć do niej coś więcej, niż tylko przyjaźń...

CRIS JEST W ROZSYPCE. Z jednej strony chce pokazać Jessice, ile jest wart, z drugiej, strasznie się boi i chce po prostu zniknąć. Na domiar złego ciągle słyszy w głowie tajemniczy głos, który każe mu zdradzić nowo poznanych przyjaciół i poświecić siebię, inaczej tak ważna dla niego osoba zginie. 

PRZYŁĄCZ SIĘ do półbogów stojących przed największym wyzwaniem w swoim życiu. 
~~~~~
Ta-da-da-dam! - oto prolog drugiej serii tego opowiadania :) Jest on trochę dziwny, ale starałam się, żeby było coś takiego jak jest na tylnej okładce książek ;> Na początku miało być zupełnie co innego, ale stwierdziłam, że tamten był wyjątkowo słaby, wiec napisałam jeszcze ten ;P Mam nadzieje, ze przypadnie wam do gustu i będziecie czytać :*

No i jeszcze tutaj takie piękne i niszczące psychikę zdjęcie XP Luke specjalnie dla Laciatej (i wszystkich, którzy oprócz niej i mnie go kochają ;> ) Sorki, ale nie mogłam się powstrzymać XD


poniedziałek, 13 stycznia 2014

Epilog (seria I)

<Jessica> 
Obudziłam się w wygodnym łóżku, w jakimś różowym pokoju. Ściany były różowe, meble były różowe, nawet wszystkie dodatki były różowe! Wspominam już, że nie znoszę różowego? No ale dobra, ten różowy pokoik chyba jeszcze mogłabym znieść, ale przygotowany dla mnie strój? To był chyba jakiś kiepski żart! Na krześle koło mojej kurtki i trampek leżał różowy strój baletnicy i różowa plastikowa korona. Wstałam i przejrzałam się w wielkim różowych lustrze (nieno, serio, niedługo zacznę tęczą rzygać od tego różowego!) - miałam na sobie zniszczony obozowy podkoszulek, który sprawiał wrażenie, jakby został kilka razy wciągnięty przez kosiarkę i podarte dżinsowe szorty, a moje włosy wyglądały, jakby nie widziały szczotki od miesiąca. Oprócz tego całe udo, aż po kolano było zabandażowane. No tak, wczoraj całkiem nieźle mi się oberwało. Przygladziłam włosy ręką, trudno, na szczęście nie jesteśmy córką Afrodyty, jakoś przeżyję. Ale te ciuchy? Nie mam pojęcia, kto mi je dał, ale definitywnie składam zażalenie! 
Nagle usłyszałam dzwonek swojego telefonu. I to mają być porządne środki ostrożności? Nawet mi telefonu nie zabrali! I był tu całkiem niezły zasięg... Muszę jeszcze sprawdzić, czy przypadkiem nie ma internetu. Oczywiście odebrałam.
- Siema Ruda, jak tam na tym twoim obozie? Poznałaś kogoś? - w słuchawce usłyszałam wesoły głos Crisa. 
- Nie, ale zostałam uwięziona w różowej wieży, więc mój szanowny rycerzu, rusz swoje wielmożny tyłek i jakoś mnie stąd wyciągnij! - ze złości aż tupnęłam nogą. Czemu Junior zawsze mnie tak wkurzał? 
- Spoko, księżniczko, gdzie jesteś? Zamiast na obóz trafiłaś do jakiejś speszjal Akademi dla księżniczek i dostałaś szlaban? - usłyszałam jego durnowaty śmiech. 
- Cris, cholera jasna, jesteś debilem, wiesz? Gdybym wiedziała, gdzie jestem, to chyba nie sciągałabym cię z Hiszpanii, żebyś mnie stąd wyciągnął! Po prostu zlokalizuj mnie jakoś i mnie stąd zabierz! Mam już dość tego wszystkiego! Chcę do domu! - w oczach zbierało mi się na łzy. Cris chyba to wyczuł, bo jego głos stał się łagodniejszy. 
- Ej, maluchu, już nie płacz, wsiadam w pierwszy samolot do USA i już cię stąd zabieram. Obiecuję, że bezpiecznie wrócisz do domu i wszystko będzie jak dawniej. Wszystko będzie zupełnie tak jak dawniej. Obiecuję... 

<Luke> 
Zapukałam i kiedy usłyszałem pełne frustracji "proszę" delikatnie ichyliłem drzwi. Jess stała przed lustrem z miną, jakby absolutnie potrzebowała kogoś zabić. Zaczęłam żałować, że nie zawołałem tu wcześniej Nakamury. 
- Hej, mogę wejść? 
- No przecież powiedziałam, że tak! - usiadła na łóżku i poklepała miejsce obok. - Siadaj, chyba mamy wiele do omówienia. 
- Chodzi ci o ten pokój? - westchnąłem i opadłem na łóżko. - Sorki, wiedziałem, że ci się nie spodoba, ale nic innego nie było. Do wyboru był jeszcze tylko dom strachu z wypchanymi zwierzętami. Tam to byś na pewno nie mogła zasnąć. 
- Och, no dobra, wybaczam - dziewczyna aż się wzdrygnęła. Od zawsze bała się wypchanych zwierząt. - Ale nie dało się znaleźć chociaż jakiś innych ubrań? No sorki, ale w życiu nie włożę na siebie niczego różowego! 
- Spoko, na szczęście o tym pomyślałem, łap - ze śmiechem podałem jej torbę z czystymi ciuchami. - Mam na chwile wyjść, kiedy będziesz się przebierać? 
- No jakbyś mógł, to byłoby super - uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością. 
- Czyli nie każesz mi wychodzić? - uśmiechnąłem się i wyciagnąłem na jej łóżku. Dziewczyna parsknęła śmiechem. 
- Nieno, ty sobie chyba żartujesz! Wynocha stąd, ale już! 
Z miną zbitego psa wyszedłem z pokoju, by już po chwili wrócić i zastać Jessie ubraną w obcisłe dżinsy i zwykły biały tiszert. Na ramiona oczywiście zarzuciła sobie swoją kurtkę. 
- Wow! Ale ty wyglądasz! - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. 
- Och, daruj sobie, wyglądam masakrycznie, ale to teraz nieważne. Musisz mi wyjaśnić jeszcze kilka rzeczy i odpowiedzieć na kilka pytań. Pytanie pierwsze, co się stało z Percym, Annabeth, Thalią, Nico i tą nową, Glimmer? 
- Glim tam była? Naprawde? Pilnowała cię? Miała za zadanie cię chronić. 
- Taaa, bardziej to ja musiałam ją chronić przed spadnięciem do Tartaru, ale nieważne. Ponawiam pytanie, co z Percym i resztą? 
- A bo ja wiem - wzruszyłem ramionami. - Cyklopi dostali rozkaz, aby ich wykończyć. Zastanawiające jest to, dlaczego tak długo nie wracają... 
- COOOOOO?! Kazałeś swoim potworów wykończyć moich przyjaciół? Ty to chyba porządnie na mózg upadłeś! - zaczęła miotać się po pokoju, rzucając we mnie wszystkim, co trafiło jej w ręce. Kiedy dostałem od niej w głowę różowym grzebieniem do włosów, straciłem panowanie nad sobą. 
- Jakbyś nie zauważyła, starałem się uratować ciebie! Jesteś dla mnie sto razy ważniejsza od każdego z nich! - chwyciłem ją za ramiona i mocno potrząsnąłem. Dziewczyna tylko spojrzała na mnie chłodno i z całej siły kopnęła tam, gdzie boli najbardziej. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, już leżałam na podłodze zwijając się z bólu. 
- No to masz problem, bo ja tak nie uważam! - krzyknęła i wymaszerowała z pokoju, pozostawiając mnie z ogromnymi wyrzutami sumienia. 

<Cris>
Leciałem samolotem z Madrytu do San Francisco, cały czas rozmyślając o Jess. Dlaczego jest uwięziona? Kto ją uwięził? Dlaczego w różowej wieży? Udało mi się ją zlokalizować, dzięki aplikacji Znajdź iPhone, to jednak nie odpowiedziało na żadne z moich pytań. Wiedziałem jednak, że ona należy też do jakiegoś innego świata. Świata, do którego ja definitywnie nie należę i ten świat mi ją zabiera. A jeszcze po rozmowie z nią... Powiedziała, że chce do domu, żeby to wszystko już się skończyło i żeby było tak jak dawniej. Wsadziłem rękę do kieszeni i wyjąłem z niej małą buteleczkę z jakimś srebrzystym płynem - jak mi wyjaśniła ta tajemnicza, płynną Mgłą, która miała usunąć jej pamięć i przywrócić normalne życie. Ta kobieta mówiła coś jeszcze, że ten mityczny świat, w którym ona żyje, świat greckich bogów i herosów, to rownież mój świat, tylko, że ja niby nie chcę tego dostrzec... To nie fair, ja chcę to dostrzec, tylko... Potrząsnąłem głową, aby otrząsnąć się z tych myśli. Przecież takie moje rozważania nic nie dadzą. A Jess, jak sama to przyznała, nie chce już należeć do tego świata. A ta dziwna kobieta, która przedstawiła się jako Afrodyta (mógłbym przysiądz, że gdzieś już to imię słyszałem) powiedziała, że ten srebrzysty płyn rozwiąże wszystkie moje problemy, że znowu będzie tak jak dawniej. A może nawet lepiej? Skoro nie będzie pamietać, o tych swoich przyjaciołach (i chłopaku, którego na pewno miała, była przecież taka atrakcyjna) z tego obozu, to może zwróci na mnie uwagę jak na chłopaka, a nie tylko przyjaciela? Przecież na pewno jestem od niego przystojniejszy! Moje rozważania przerwał głos stewardesy - już dolecieliśmy. 
Wysiadłem z samolotu i wezwałem taksówkę, aby zawiozła mnie na wskazany adres. Kierowca chyba trochę się zdziwił, że ma mnie zawieźć pod zamknięty park rozrywki, ale nie zadawał pytań. 
Wysiadłem z samochodu i stanąłem pod różową wierzą. No dobra, miejsce odnalazłem, ale jak się tam dostać? 
Nagle zobaczyłem Jess, która wychodziła z tej wieży przez DRZWI! Jak mogłem nie zauważyć, że są tam DRZWI? Kiedy tylko mnie zobaczyła, od razu rzuciła się w moją stronę i mocno mnie uściskała. 
- Przyjechałeś! Ty naprawdę przyjechałeś! O matko, nie mogę w to uwierzyć! 
- Jasne, że przyjechałem, księżniczko - ze śmiechem pocałowałem ją w policzek. Chyba nie powinienem tego robić, bo dziewczyna się ode mnie odsunęła i spojrzała na mnie ze złością. 
- Junior! Rozmawialiśmy już o tym! - Jess, zawsze kiedy sie na mnie złości, mówi na mnie Junior. A teraz, muszę przyznać, miała prawo być zła. Już wcześniej ustaliliśmy, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, więc nie ma żadnych całusów... Jasna cholera! 
- No okey, przepraszam, ale to był taki przyjacielski całus - uśmiechnąłem się do niej. - Wracamy do domu? Mogę zaraz zadzwonić po taksówkę. 
- Okey, czekaj sekundę, zaraz podam ci adres, tylko... - zmarszczyła nos i rozejrzała się. Po chwili zaczęła jak szalona machać rękami a na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Octo, tutaj! Chodź tu do mnie! Ooooo, kochany piesek! 
Tego, co po chwili przybiegło, raczej nie nazwałbym kochanym pieskiem. Był to wielki, biały wilk ze skrzydłami, wielkości konia. W sensie on był wielkości konia, a nie jego skrzydła. Rzucił się w kierunku Jess i zaczął ją lizać po twarzy, a dziewczyna drapała go pod brodą i za uszami. 
- Yyyyy, nie chcę psuć takiej pięknej, romantycznej chwili, ale co to kurde jest? - zrobiłem chyba wyjątkowo głupią minę, bo Jessica wybuchła śmiechem. 
- To jest, mój drogi Crisie Juniorze, mój strażnik, który potrafi latać, więc, sorki, że ci zawracałam głowę, ale teraz już sobie sama poradzę - wyszczerzyła do mnie zęby. Chciałem już powiedzieć, że nie zawracała mi głowy, tylko raczej zawróciła mi w głowie, ale przypomniałem sobie o tej cholernej strefie przyjaźni. Czemu mogę mieć każdą dziewczynę, ale akurat ta jedna, na której tak mi zależy, uważa mnie tylko za przyjaciela? Ale dzięki tej małej buteleczce ze srebrzystym płynem, to wszystko zaraz może się zmienić. Bua ha ha ha ha! 
- Ej, no ale chwile, co ty robisz? - byłem tak zajęty własnymi myślami, że nie zauważyłem, jak dziewczyna wsiada na tego swojego psa. Jeśli teraz odleci, za nic nie uda mi się dać jej do wypicia płynnej mgły! - Czekaj chwilę, chociaż to wypij, po tym poczujesz się lepiej! - podałem jej buteleczkę. Dziewczyna spojrzała na nią krytycznie. 
- Co jest w środku? Nic mi się po tym nie stanie? 
- Nie, wszystko będzie okey, zaufaj mi! - ze śmiechem puściłem jej oko, przeklinając się w duchu, za to, że ją oszukuję. No ale to dla jej własnego dobra, no nie? 
Dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła, wzięła ode mnie płyn i wypiła wszystko jednym łykiem. Przez chwilę nic się nie działo, a potem wydarzyło się wiele rzeczy jednocześnie. 
Po pierwsze, Jess chyba zemdlała. Po drugie, ten jej pies zaczął się kurczyć, a jego skrzydła jakby z powrotem wrosły w ciało. Po trzecie, nagle z jej ust wydostała się jakaś srebrna, błyszcząca chmura, która uformowała się w tą tajemniczą kobietę i puściła mi oko. 
A potem wszystko powróciło do normy - chmura znikła, a Jess otworzyła oczy i uśmiechnęła się blado.
- Hej, co się stało, gdzie my jesteśmy? Musiałam się chyba nieźle w głowę walnąć, bo nic nie pamiętam...
- Wszystko okey, jesteśmy w San Francisco w USA, zemdlałaś na środku ulicy - uśmiechnąłem się i ścisnąłem ją za rękę. Na szczęście jestem dobrym aktorem i udało mi się nie pokazać, jak wielkie mam wyrzuty sumienia. - Jak tu byliśmy, ten pies się do ciebie przyczepił, chyba chce, żebyśmy wzięli go ze sobą do Hiszpanii - pokazałem ręką na przestępującego z łapy na łapę Octopusa. - Co ty na to? 
- Jest piękny - dziewczyna uklękła i delikatnie pogładziła psa po pysku. - Jak się wabisz? A no tak, nie masz jeszcze imienia... Może Octopus? - pies wesoło zamerdał ogonem, a na twarzy dziewczyny pojawił się promienny uśmiech. 
- Octopus? Czemu akurat Octopus? - uklękłem koło nich i podrapałem psa za lewym uchem. - Nie ma na świecie innych, bardziej odpowiednich imion dla psów? 
- Są, jasne, że są, ale sama nie wiem. Jakoś wydaje mi się, że to imię będzie dla niego odpowiednie...
~~~~~
Rozdział dedykowany dla Alexandry Everdeen <3 Ty to już dobrze wiesz za co ;* A teraz chwila prawdy, przyznawać się, kto się chociaż trochę zmartwił, jak zobaczył, że to epilog? Wiem, takie to dziwne i pokręcone, ale dokładnie taki miałam na to pomysł :) Planuję zrobić jeszcze drugą serię tego opowiadania, oczywiście, jeśli ktoś będzie to czytał ;> Interesują kogoś jeszcze te moje wypociny? Mam nadzieje, że tak, bo mam już super pomysł ^^

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział XII (seria I)

<Percy>
Moją pierwszą myślą było: "Co ona do cholery jasnej robi?!" i "Przecież zaraz się rozbijamy!", zaraz jednak zorientowałem się, że przecież, gdybyśmy mieli się zaraz rozbić to to by się przecież już dawno stało, bo sklepienie w sali było chyba dosyć niskie, ale chyba stało się coś takiego, że się nie rozbiliśmy. Powiedziałem o tym Ann, ona jednak tylko, z łagodnym uśmiechem na twarzy pogładziła mnie po włosach (wspominałem już, że ona jest aniołem?).
- Możesz już otworzyć oczy, Glonomóżdżku, raczej się nie rozbijamy, nie ma się czego bać, Jess, Nico i Thalia już się o to zatroszczyli, a ty, jeśli byłbyś łaskaw wstać z moich kolan, możesz im pomóc. 
Otworzyłem oczy (nie wiedziałem nawet, że mam je zamknięte) i rozejrzałam się - Nico ze skupioną miną i zamkniętymi oczami rozwalał sklepienie przez miniaturowe trzęsienia ziemi (albo w tym wypadku, sufitu), Thalia nawalała w niego maleńkimi błyskawicami, a Jess... No właśnie, nie miałem najmniejszego pojęcia, co robiła córką Artemidy. Po prostu siedziała na głowie Octopusa i sprawiała wrażenie, jakby medytowała. 
- Ej, co ty tak właściwie robisz? - lekko szturchnąłem ją w ramię, jednak ona nie zareagowała. - Eeeeee, Jess? 
- Och, ale ty jesteś ślepy - ta Glimmer czy jak jej tam spojrzała na mnie i wymownie przewróciła oczami. - Ona tu robi prawie wszystko! Steruje tym wielkim kudłatym czymś, robi tak, żeby Hades nie mógł nas wykryć, komunikuje się z innymi... 
- To "wielkie kudłate coś" to mój strażnik i nasze wybawienie, więc radzę ci odzywać się do niego z szacunkiem, bo zaraz może cię wysadzić - Torres otworzyła oczy i posłała Glimmer rozdrażnione spojrzenie. - Kim ty tak właściwie jesteś? Znam tu prawie wszystkich, no może Thalię trochę mniej, chociaż mam wrażenie, jakbym ją skądś znała ale nieważne... Ale znam tu prawie wszystkich oprócz ciebie! 
- Oooooch, o pani, bo ja... - Glimmer gwałtownie zbladła i pokłoniła się tak gwałtownie, że pewnie spadłaby, gdyby Jess jej nie przytrzymała. - Jestem Glimmer i jestem łowczynią, zostałam tutaj wysłana, razem z Thalią, aby cię uratować, tylko... Och, to wszystko ich wina! - wskazała na mnie palcem. - gdybyśmy ich nie spotkały, wszystko na pewno poszłoby zgodnie z planem! 
- Ej! Nie obrażaj moich przyjaciół! -dziewczyna mocniej zacisnęła palce na sztylecie i stanęłam między mną a rozchisteryzowaną Glimmer. - Oni przyszli tu dlatego, bo chcieli, z własnej woli chcieli mnie uratować, bo jestem dla nich ważna jako osoba, a nie dlatego, że moja matka jest kimś ważnym i im kazała. I uwierz mi, wszystko jedno, czy będziesz przede mną padać na kolana czy nie, chociaż wole, żebyś tego nie robiła, bo nie chce mi się ciągle cię łapać, i tak nie będę cię traktowała na równi z nimi, rozumiesz? - zbladła, a jej oczy z czekoladowych stały się całkiem czarne, w źrenicach zapaliły się maleńkie płomyki, a końcówki włosów jakby się zapaliły. Spojrzałem pytająco na Nico, który niezauważalnie skinął głową. Tak, Jessica przebywała w podziemiach już stanowczo za długo, a pobyt w Hadesie na każdym odciska swoje piętno. 
Nagle dziewczyna szeroko otworzyła oczy, które, już na powrót odzyskały czekoladowy kolor. Ktoś, kto jej nie zna, z pewnością pomyślałby, że to nic takiego, jednak my z Ann znaliśmy ją naprawde dobrze i wiedzieliśmy swoje - dziewczyna z pewnością dowiedziała się nowych, interesujących rzeczy. A jej mina raczej nie zwiastowała dobrych wieści.
- Jesteśmy już blisko powierzchni... - kiedy się odezwała, jej głos drżał. Delikatnie położyłem jej dłoń na ramieniu.
- No dobra, a co cię tak przeraziło? 
- Nie, nic, wszystko okey... - straciła moją rękę i lekko się odsunęła. Posłałem jej groźne spojrzenie.
- Jessico Isabello Torres, córko Artemidy, no przecież widzę, że nic nie jest okey! Wal, zniosę każdą prawdę! 
- Z tą Isabellą to dowaliłeś - uśmiechnęła się lekko, lecz już po chwili na powrót była poważna. - Jak chcesz wiedzieć, to na powierzeni dokładnie nad nami czekają potwory. Dużo potworów. Cała armia. Przewodzi im Luke...
- No i ich rozwalimy, żaden problem! - wyszczerzyłem do niej zęby i lekko szturchnąłem ją łokciem. - Ej, co jest? 
- Nie, oni chcą tylko mnie. Wyskoczę pierwsza i odwrócę ich uwagę, a Octo zawiezie was bezpiecznie do obozu. 
- Ej, mała, nie porzucimy cię przecież! Nie ma mowy, jesteśmy z tobą! My też umiemy walczyć! 
- To wiem, Glonomóżdżku, przecież widziałam, jak pięknie umiesz walczyć, jednorożcu - pokazała mi język. 
- No weź już odpuść! Nie pójdziesz tam przecież sama! 
- Pójdę! A ty mi nie zabronisz, ani nie pójdziesz ze mną! - posłała mi groźne spojrzenie. Po chwili wstała, przygotowując się do skoku, gdy tylko znajdziemy się na powierzchni. Nagle przypomniałem sobie o czymś ważnym. 
- Łap, przyda ci się, skoro nie możemy iść z tobą! - zdjąłem z siebie jej kurtkę i rzuciłem do niej. Dziewczyna z nerwowym uśmiechem na twarzy nałożyła ją na siebie. Nie musiała nic mowić, wiedziałem, że chociaż nie chce tego okazać, z kurtką czuje się pewniej. 
Sekundy mijały a my byliśmy coraz bliżej, granica była tuż tuż. Gdy tylko dotarło do nas światło słoneczne, które, po długim przebywaniu w podziemiach strasznie waliło po oczach, wszyscy na kilka sekund przymknęliśmy oczy. Kiedy ponownie je otworzyliśmy, Jess już nie było. Spojrzałem na przyjaciół, Annabeth, Nico, Thalia a nawet Glimmer mieli takie same miny - nie ma mowy, żebyśmy pozwolili jej umrzeć, nie zaraz po tym, jak cudem udało się przywrócić ją do życia. Podrapałem powarkującego cicho Octopusa, który też nie był zadowolony z tego, że dziewczyna  kazała mu bezpiecznie odprowadzić nas do obozu za uchem. 
- Hej Octo, wiem, że mnie rozumiesz, chociaż nie mogę pogadać z tobą jak Jess. Posłuchasz się mnie, prawda? Nie zostawisz przecież pani samej, no nie? No jasne, że nie. Więc wyląduj gdzieś, tylko tak, żeby Jess nas nie zauważyła, bo się bardzo wkurzy, kocha narażać życie, żeby komuś pomóc, ale nieznosi, gdy ktoś ryzykuje, aby pomóc jej - uśmiechnąłem się delikatnie, a Octopus szczeknął potakująco. No to co, pomagamy pani i dajemy kilku potworom niezły łomot? 

<Jessica>
Kiedy tylko wylecieliśmy na powierzchnie, wykorzystałam moment zaskoczenia, kiedy wszyscy byli zaskoczeni rażącym w oczy słońcem i zeskoczyłam na dół. Nie widziałam potworów, bo działała mgła (szczerze mówiąc, zastanawiam się, jak ogromny biały wilk ze skrzydłami, wielkości średniego samolotu wyglądał dla normalnych śmiertelników), ale wyczuwałam ich obecność. Ich charakterystycznego zapachu nie da się pomylić z niczym innym. 
Kiedy tylko wylądowałam, przy okazji starając się, aby wyglądało to w miarę efektownie, bo jestem pewna, że oprócz potworów byli tam na pewno jacyś zbuntowani herosi, zostałam otoczona przez jakieś dziwne wężowe kobiety z tarczami i mieczami. Odruchowo mocniej zacisnęłam palce na rękojeści sztyletu przywiązanego do pasa cienkim rzemykiem (chociaż wygodniej jest, kiedy broń jest przy branzoletce, sztylet wolę zawsze mieć pod ręką, jest bardzo użyteczny w sytuacjach, kiedy nie ma czasu na aktywowanie branzoletki, przydaje się również, kiedy muszę, na przykład, pokroić ogórki), jednak dalej pozostawalam nieruchoma. Nagle rozległ się głośny, szyderczy, i tak dobrze znajomy śmiech, śmiech człowieka, przez którego trafiłam do Hadesu i który powinien już dawno nie żyć - złowieszczy śmiech syna Nemezis, Ethana Nakamury. 
- No prosze prosze, kogo my tu mamy, nasza ukochana super bohaterka, Jessica Torres, który to już raz poświęcasz własne życie, aby ratować innych? Nadal jesteś tak naiwna? Sądząc po twoim stroju, trudno tak nie uważać - uśmiechnął się drwiąco. 
- No cóż, teraz przynajmniej wiem, że ich życie jest warte, aby się poświecić i zginąć, z pewnością tego nie wiesz, ale istnieje coś takiego, jak prawdziwa przyjaźń, bo sądząc po twoim stroju, nie wiesz nawet, co to zaufanie - prychnęłam, patrząc na niego z litością. Mimo, że stał około 15 metrów ode mnie, i tak był w pełnej zbroi, z mieczem i tarczą w ręce, a dwie stojące koło niego wężowe kobiety, sycząc, mierzyły do mnie z łuku. - Widzę, że wogóle nie zmieniłeś się od naszego ostatniego spotkania, nadal nie wiesz, co to duma, honor i że nie należy atakować człowieka, który chce ci pomóc - posłałam mu lekki uśmiech - A przede wszystkim nadal cholernie się mnie boisz. 
- Kłamiesz! Wcalę się ciebie nie boję! Niby czego miałbym się bać?! - wykrzyknął, lecz w jego oczach czaił się strach. 
- To chodź tu i walcz, jak facet z facetem - uśmiechnęłam się drwiąco - Albo przynajmniej jak w pełni uzbrojony chłopak z młodszą od niego dziewczyną ubraną jedynie w kurtkę i dżinsy, mającą do dyspozycji jedynie sztylet. No chodź, proszę bardzo, czekam, ciekawa jestem, czy bez podstępu też jesteś w stanie mnie zabić.
Nakamura wydał z siebie dziwny ryk i zaszarżował. Podbiegłam w jego stronę i z łatwością odbiłam cios sztyletem, co doprowadziło go do jeszcze większego szału. Zaatakował ponownie. Znowu odparowałam, zmuszając go do wycofania się. Do trzech razy sztuka - za kolejnym ciosem udało mu się ciąć mnie w udo. Rana była głęboka i mocno krawiła. Na domiar złego straciłam w niej czucie. Cholera, w takich warunkach na pewno nie mogłam dalej walczyć. Całą siłą woli starałam się jakoś uleczyć, ale rana była zbyt głęboka i do jej uleczenia potrzebowałam czasu a tego akurat nie miałam. 
Nagle dostrzegłam wysoką postać blondwłosego chłopaka, z mieczem w ręku, przedzierającego się przez tłum. Był w dżinsach, pomarańczowej obozowej koszulce i lekkiej zbroi, a przez jego policzek przebiegała ogromna biała blizna, jak ktoś ciął go nożem. Chociaż już odpływałam, z łatwością go rozpoznałam. Luke Castellan - syn Hermesa, zdrajca i jedyna osoba, którą tak naprawde kochałam. 
Kiedy mnie zobaczył, od razu podbiegł i wziął mnie na ręce. W jego pięknych niebieskich oczach widziałam ogromną wściekłość. Nie był chyba tak wściekły nawet wtedy, gdy po koncercie przyczepiło się do mnie tych dwóch gości. Ani wtedy, gdy walczył z Nakamurą, wtedy, na plaży, kiedy usłyszeliśmy tą moją przepowiednie. Ani nawet wtedy, gdy trzymał mnie, kiedy umierałam (o ile to nie były jakieś moje schizy, byłam wtedy juz raczej nie przytomna, więc mogło mi się to wydawać, ale jestem prawie pewna, że to było na prawdę). Delikatnie odgarnął mi włosy z oczu i pokazał mnie swoim... Nie wiem, myślę, że można ich nazwać jago poddanymi. 
- Mieliśmy przyprowadzić ją żywą!!! Czy tak twoim zdaniem, Nakamura, wygląda żywy człowiek?! - ryknął, kiedy jednak spojrzał na mnie, jego głos zrobił się łagodniejszy. - Pfff, nieważne, zabieram ją do pałacu, tam ktoś na pewno da radę jakoś ją uzdrowić...
- A my co mamy zrobić? - zadał niezwykle mądre pytanie jakiś cyklop, dłubiący sobie w nosie maczugą (gdybym wcześniej jadła obiad, pewnie znalazł by się on teraz na koszulce Luke'a)
- A wy... Zajmijcie się Jacksonen i spółką, wiem, że zaraz tu będą, aby ją odbić. Nie zawiedźcie mnie, nie chcę ich więcej na oczy widzieć - cyklop chciał jeszcze coś dodać, jednak chłopak tylko machnął ręką, pokazując, żeby już nic nie mówił, tylko wykonywał rozkazy. Chciał już odejść, jednak nagle jakby sobie o czymś przypomniał. - A z tobą, Nakamura, policzę się, jak wrócicie. Wiedz, że jeśli coś jej się stanie, poznasz gniew Kronosa! 

<Annabeth> 
Percy z Thalią i Nico od razu rzucili się na ratunek Jess, ja jednak zostałam z Glimmer, bo miałam z nią do omuwienia, a Octo (już w normalnym rozmiarze) postanowił zostać ze mną. Jemu, chyba tak samo jak mnie, Glimmer wydawała się być mocno podejrzana. 
Dziewczyna niewiadomo skąd wytrzasnęła łuk i już po chwili celowała we mnie srebrną strzałą. 
- Czego ty ode mnie chcesz? - wysyczała. - Nie wiem, za kogo się uważasz, ale nie przeszkodzisz mi w moich planach! 
- Halo? Ja ci chcę przeszkodzić w jakiś twoich planach? To ty zamierzałaś przeszkodzić nam w naszej misj! 
- Nie, to nie tak! Ja po prostu... Ja muszę ją chronić! - dziewczyna lekko pociagnęła nosem. Luke... On... On powiedział, że ja muszę ją chronić, bo to dla niego bardzo ważne... Ja myśle, że on ją kocha, a ja... Ja chyba kocham jego... 
Położyłam dziewczynie rękę na ramieniu. Doskonale wiedziałam, co odczuwa. Też go kiedyś kochałam, chociaż on uważał mnie chyba tylko za przyjaciółkę. A teraz mam Perciego, którego kocham nad życie i z którym jestem absolutnie szczęśliwa. Lukie chyba i tak wolał Thalię, ale ona chyba nie odwzajemniała tego uczucia, bo została łowczynią. Albo może to była jej ofiara, po prostu nie chciała być tym herosem z przepowiedni? Byłam tak zajęta myślami, że nie zauważyłam, jak Octopus nerwowo drepcze w miejscu 
Nagle coś przyszło mi do głowy. Ta myśl tak mnie przeraziła, że aż cicho krzyknęłam. 
- Glimmer, ale ty przecież jesteś łowczynią! Ty nie możesz kochać Luke'a! Kiedy Artemida się dowie... Nie mam pojęcia, co zrobi, ale jej gniew na pewno będzie straszliwy!!!
- Ale nie, to nie w ten sposób - dziewczyna otarła łzy wierzchem dłoni i lekko się uśmiechnęła. - On po prostu jest moim bratem ciotecznym, prawie całe dzieciństwo wychowywaliśmy się razem. A potem... On uciekł... Ja uciekłam wkrótce po nim, trafiłam do obozu, gdzie Atena mnie uznała, ale nie mogłam usiedzieć tam długo. Znowu uciekłam. Jakoś tak po drodze zgarnęła mnie Artemida i pozwoliła mi dołączyć do swoich łowczyń... A potem... 
- Czekaj... - przerwałam jej. - Jesteś córką Ateny? 
- No tak, czy to coś złego? - zmartwiła się. Zamiast jej odpowiedzieć, po prostu mocno ją przytuliłam. 
- Nie, to nic złego, chyba, że nie chcesz mieć mnie w rodzinie - lekko się uśmiechnęłam. - Też nią jestem. Możesz mi mowić siostro. 
<Thalia> 
Już od samego początku podejrzewałam, że coś tu nie gra. Potwory jakoś łatwo dawały się zabijać, nigdzie nie widziałam walczących z nami wrogo nastawionych herosów, ani nigdzie nie dostrzegłam rudej czupryny Jess.  Przeszukałam cały teren pola bitwy i nic. Kiedy zobaczyłam biegnącego z opuszczoną głową w moją stronę Octopusa (był już mniejszy, choć nadal był wielkości sporego konia i nie miał skrzydeł, które pewnie przeszkadzałyby mu w walce), byłam już pewna, że Torres już na pewno tu nie ma. Wilk nie zwracał uwagi na całe zamieszanie. Nie zatrzymując się, posłał mi smutne, pełne bóju spojrzenie i pomknął dalej, na sam środek bitwy. Jednym celnym strzałem, dobiłam cyklopa, z którym walczyłam (był naprawde odrażający, a na jego maczudze widziałam ślady zakrzepłej flegmy, ochyda!) i ruszyłam za nim. 
Wilk przysiadł na samym środku pola bitwy, odchylił głowę to tyłu i zawył. Był to niezwykły dźwięk, kiedy zawył, cyklopy i inne stworzenia, jedne po drugich, rozsypały się w złoty pył. Nawet mi, chodź jestem łowczynią i wycie wilków nie jest mi obce, bo przecież mamy nasze wilczyce, przeszły ciarki po plecach. Octo wył tak, jakby chciał powiedzieć do Jess: "Przepraszam, kocham cię, to wszystko moja wina, wiem, że znowu zawiodłem. Ale, gdziekolwiek jesteś, wyciągnę cię stamtąd i zadbam, abyś była bezpieczna. Już nigdy nie pozwolę, aby coś ci się stało i nawet, jeśli będziesz kazała mi odejść, ja nie odejdę, bo cię kocham. Broniąc ciebie, oddam własne życie..."

<Luke> 
Trzymałem ją w ramionach, tuląc do siebie. Była taka delikatna, tak krucha, że ściskając ją bałem się, że coś jej połamię. Żałowałem, że stałem się zdrajcą, że przyłączyłem się do Kronosa - gdybym nie był tak zły i samolubny, nie uległ bym mu i mógłbym teraz siedzieć sobie z nią na jakiejś plaży, trzymając się za ręce i oglądając zachód słońca. A gdyby tak zechciała do mnie dołączyć... Pokręciłam głową, aby przegonić tę myśl. Stop, nie ma sensu się zadręczać. Przecież ona nigdy by do mnie nie dołączyła. Była na to zbyt oddana, lojalna, nie zdradziła by przyjaciół. Zdrada i Jessica Diana Torres (ojciec nazwał ją tak na pamiątkę rzymskiego odpowiednika Artemis, Diany, bogini przyrody) to przeciwieństwa. Była taka piękna, taka dumna, pełna życia, a przy tym taka niewinna... Delikatnie odsunąłem jej bluzkę, aby jeszcze raz obejrzeć miejsce, gdzie Nakamura wbił jej sztylet. Było tam -  sporej wielkości blizna o nieregularnym kształcie ośmioramiennej gwiazdy, w jej lewym boku, tuż pod linią żeber. Aby uzyskać taki kształt rany, sztylet trzeba nie tylko wbić, ale też kilkukrotnie przekręcić broń w ranie. Zacisnąłem pięści w geście bezsilnej złości. Jakim cudem on mógł jej to zrobić? Jak mógł chcieć skrzywdzić tak cudowną istotę? 
Nagle z oddali dobiegło wycie wilka. Było tak przepełnione bólem, że od razu zdałem sobie sprawę, co to za wilk. Octopus - strażnik Jessie.  Dopadły mnie wyrzuty sumienia. To moja wina, to przeze mnie on ponownie stracił ukochaną osobę i nic nie mógł na to poradzić. Spojrzałem na nieprzytomną Jess. Nie wiem, czy mi się przewidziało, czy na ten odgłos dziewczyna delikatnie się poruszyła, a jej drobne usta lekko się rozchyliły, jakby chciała dać mu odpowiedź. Jeszcze mocniej zacisnąłem pięści. To moja wina, tylko i wyłącznie moja wina, to przeze mnie leży tutaj, nieprzytomna i nie może dać mu odpowiedzi! 
Nagle stało się ze mną coś dziwnego, jakby zawładnęła mną jakaś siła, która sama kierowała moim ciałem. Odrzuciłem głowę do tyłu i wydałem z siebie dziwny skowyt, który po chwili przerodził się w prawdziwie wilcze wycie. Zawarłem w nim cały swój ból, całe poczucie winy. Nie umiem mowić po wilczemu, ale jestem pewien, że Octopus zrozumiał: "To ja przepraszam". 
~~~~~
Rozdział dziwny, jakoś tak średnio mi się podoba, szczególnie akapit Perciego, ale skoro już napisałam, to postanowiłam wrzucić :/ No i w sumie to nie wiem, co jeszcze tu napisać, cały zasób weny wykorzystałam na napisanie notki, więc teraz pewnie nie starczy mi na rozprawkę o domu z polskiego, ale ajtam ajtam, polonistka i tak uważa, że nie umiem pisać i nie zdań egzaminu gimnazjalnego, więc czym tu sie przejmować ;) Rozdział z dedykacją dla Laciaty, z taką drobną sugestią, aby pisała szybko następny, bo jestem bardzo ciekawa, co dalej ;* No i przede wszystkim rzyczę wszystkim SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2014!!!