poniedziałek, 18 listopada 2013

Rozdział X (seria I)

<Jessica> 
Przemierzałam jakieś dziwne, szare pola, całkowicie pozbawione jakichkolwiek barw, jednak było to tak nierzeczywiste uczucie, że miałam wrażenie, jakbym śniła. Po prostu nie czułam własnego ciała, byłam jak duch. Było to okropne uczucie. Nie miałam pojęcia, ile już tak idę, ani dokąd zmierzam. Dookoła była tylko szarość. Nagle zobaczyłam przed sobą szczupłego, czarnowłosego chłopaka z bladą cerą i ciemnymi oczami. Nico. Mówił coś, jednak nie słyszałam jego słów. Z ruchu warg zrozumiałam, że mam nie iść w stronę światła. Pokręciłam głową, jednocześnie mocniej zaciskając zęby. Nie mogłam, nie miałam już siły, nie dawałam rady. Światełko dawało mi siłę, nadzieję na lepsze jutro, wiarę - coś, czego tak bardzo mi brakowało. Chłopak złapał mnie za ramiona i mocno mną potrząsnął. Wyraźnie usłyszałam jego głos. 
- Nie możesz tam iść! Musisz tu zostać, czekać, najdłużej jak się da! Czekać, dopóki nie przyjdziemy! Dopóki jeszcze tu jesteś, jest szansa, aby cię uratować! Kiedy tam dojdziesz, zapomnisz wszystkiego, zapomnisz, kim jesteś! Musisz z tym walczyć! - pstryknął palcami, a ja nagle dostrzegłam tysiące szarych, przezroczystych ludzkich kształtów, idących tą samą drogą, co ja. Większość z nich odwracało głowy i mrużyło oczy na widok moich jaskrawo rudych włosów, które jakoś nie straciły koloru. - Widzisz? Dla nich jest już za późno, oni już stracili nadzieję. Ty jednak wciąż wierzysz, nie jesteś przezroczysta, zachowałaś kolory. Jeśli jednak będziesz dalej tam szła, staniesz się taka, jak ci wszyscy ludzie - bezbarwna i przezroczysta. Dlatego musisz stanąć, przecież nie poddasz się bez walki, no nie? - na jego twarzy na kilka sekund pojawił się delikatny uśmiech. - Blanci, mojej siostry, nie udało się uratować, ponieważ pogodziła się ze swoim losem. Ale ty wciąż walczysz, nie poddajesz, jesteś chyba jedyną osobą tutaj, która uważa, że to, że umarłaś, to chyba tylko jakiś głupi żart, a jednak nie boisz się śmierci - jego ciało powoli zaczęło się rozmywać, a głos stawał się coraz odleglejszy. Delikatnie się uśmiechając, złapał mnie za ręce i mocno ścisnął. - Nie poddawaj się, walcz dalej! Wrócimy po ciebie, obiecuję! Słowo Syna Hadesa! - dalej się uśmiechając, rozpłynął się w powietrzu, zostawiając mnie z wolą walki i pytaniem, czy słowo Syna Hadesa na pewno jest wiarygodne. 

<Nico> 
Siedziałem na plaży, oglądając wschód słońca. Mimo wszystko było mi bardzo przyjemnie - upewniłem się, że z Jessicą wszystko w porządku i już dzisiaj razem z Percym i Ann możemy wyruszyć ją ratować. W sumie jej odwaga nawet mi zaimponowała - nie bała się śmierci, jednak dalej miała siłę i ochotę, aby walczyć, nie poddawała się. Odwróciłam się, wyczuwając czyjąś obecność. Tuż koło mnie położył się Octopus. Był chudy, jego sierść była brudna i matowa, ale jednak wciąż żył. To dobry znak, strażnik zawsze ginie razem ze swoim panem, a jeśli wciąż żył oznaczało to, że z jego panią też nie jest najgorzej. Delikatnie podrapałem go za uchem, chcąc dodać mu otuchy. Wilk złożył wielki łeb na moich kolanach, patrząc na mnie smutno. Chociaż nie mogłem z nim porozmawiać tak jak Jess, doskonale rozumiałem, co czuł. Dokładnie tak samo czułem się, po stracie siostry. Westhnąłem głośno, czując jak ból na nowo rozrywa mi serce na kawałki. Czemu musiała odejść? Czemu nie mogłem jej uratować? Nie chciałem się do tego nikomu przyznać, ale Jessica, nie mam pojęcia czemu, bo przecież były zupełnie inne, bardzo przypominała mi siostrę. Może dlatego, że obydwie były gotowe poświecić własne dobro, aby pomóc innym i nigdy nie mogły patrzeć na cierpienie drugiego człowieka? No i jeszcze były takie uroczo naiwne, widziały w ludziach same dobre cechy i uważały, że każdy zły człowiek nie jest taki bez powodu, tylko stał się taki, przez jakieś straszne wydarzenie w życiu. Ze śmiechem przewróciłem oczami. Oj, Nico, ale ci się dzisiaj wzięło na wspominki. Przecież to twoje głupie gadanie nie zwróci Blance życia, a żeby uratować Jessicę, trzeba ruszyć dupę i działać! Delikatnie podniosłem się z piasku i podszedłem do najbliższego drzewa, aby móc zniknąć i pojawić się kilkanaście metrów dalej, w pawilonie jadalnym. Uśmiechnąłem się pod nosem. Uwielbiam podróżowanie cieniem, szczególnie te miny ludzi, kiedy nagle pojawiam się i znikam. Uśmiech jednak szybko zniknął z mojej twarzy, gdy zobaczyłem Perciego. Schudł, miał sińce pod oczami i ogólnie wyglądał, jakby od kilku dni nie jadł ani nie spał. Od kilku dni czyli od zniknięcia Jess. Wiedziałem, że dalej się o to obwinia. Kiedy mnie zobaczył uniósł głowę i szeroko otworzył oczy. Wiem, że spodziewał się dobrych wieści. Postanowiłem trochę go nastraszyć. 
- Cześć Percy, bo wiesz, byłem w podziemiach znaleźć Jess i...
- I co???
- No i... Ymmmm... No bo wiesz...
- Nie nie wiem! Powiedz mi w końcu! - syn Posejdona warknął na mnie, wykonując gest, jakby chciał mnie udusić. - Zniosę nawet najgorszą prawdę, ale w końcu to powiedz! 
- Nie no, wszystko spoko, chciałem się tylko z tobą podroczyć - uśmiechnąłem się do niego, a on odetchnął z ulgą. - Już dzisiaj możemy wyruszać.
- Stary, ja cię chyba zabiję! - uśmiechnął się do mnie i uścisnął mnie jak brata. Odwzajemniłem uśmiech.
- No chyba ci się nie uda, naprawde trudno jest zabić syna Hadesa. Idziemy na śniadanie? 
- Jasne! Jestem tak głodny, że zjadłbym chyba nawet pegaza z kopytami! 
- Oj, to może ty w ciąży jesteś? - szturchnąłem go przyjacielsko w bok. - Mogę być ciocią? 
- Ale że niby jak? Ja w ciąży? Przecież to nie możliwe, bo my przecież nic z Ann... - zaczął poważnie panikować, a ja dostałem totalnej głupawki. Rozumiem, że Percy ma glony zamiast mózgu, ale żeby uwierzyć, że jest się w ciąży? Nagle jak spod ziemi wyrosła Annabath i pocałowała Perciego w policzek. 
- Cześć skarbie, jak spałeś? Dalej tak bardzo boisz się o Jess? 
- Nie, Nico ją znalazł, ale Ann, ja chyba w ciąży jestem! 
- Nie Glonomóżdżku, na pewno nie jesteś w ciąży - łagodnie przewróciła oczami i uśmiechnęła się do mnie. - Nico, co ty mu nagadałeś? 
- Jak jest tak głupi, że w to wierzy, to sam ma - uśmiechnąłem się do niej i mocno ją przytuliłem. - Z Jess wszystko w miarę dobrze, pogadamy jeszcze z Chejronem i myślę, że już dzisiaj możemy wyruszać. W sumie im szybciej tym lepiej. Ona nadal walczy, jednak im dłużej tam przebywa, tym szybciej zatraca własną osobowość. Boję się, że jeśli będzie tam zbyt długo, możemy uratować tylko jej ziemską powłokę - ciało, ale bez duszy. A jeśli tak się stanie, będzie już zupełnie innym człowiekiem... 

<Luke> 
Obudziłem się, cały zlany potem. To był jeden z najgorszych koszmarów w moim życiu. Widziałem w nim Jess. Szła przez pola Hadesu, otoczona przez miliony szarych przezroczystych ludzi, a ja podążałem za nią. Ona jednak nie była taka jak pozostali - miała cielesną, rzeczywistą postać, a jej rude włosy aż waliły po oczach. Chociaż stałem tuż obok mnie, ona zdawała się mnie nie zauważać i nie słyszeć mojego głosu. Kiedy spojrzałem jej w oczy, nie zobaczyłem tej zwykłej u niej radości i chęci życia, tylko smutek. W jej oczach odbijało się cało moje życie, wszystkie złe uczynki, przez które zraniłem ludzi, których kochałem. Najbardziej bolało jednak to, że ona poznała i pokochała tych ludzi już po tym, jak ja ich skrzywdziłem, więc nie mogłem już tego cofnąć. A przecież gdybym wiedział, że ona przez to cierpi, nigdy bym tego nie zrobił! Sceny przewijały się coraz szybciej, a ja czułem, że z każdą kolejną sceną, w moje serce wbija się kolejny zatruty sztylet, a jednak nie mogłem odwrócić wzroku. Najbardziej raniło jednak dwa wspomnienia - kiedy stawiam skorpiona z głębi Hadesu na dłoni całkowicie ufającego mi Perciego i gdy wrobiłem Annabeth w trzymanie nieboskłonu. Najgorsze było jednak to, że z każdym pokazywanym mi wspomnieniem, dziewczyna stawała się coraz bardziej przezroczysta, a jej kolory bladły. Kiedy w końcu pokazała mi ostarnią scenę, zamieniła się w błyszczący biały piasek, który ułożył się w napis. Uklękłem przy nim aby go przeczytać, a to co przeczytałem, sprawiło, że jakaś niewidzialna pięść zacisnęła się wokół mojego serca. Napis bowiem głosił: "Wszystko jedno co zrobisz, ja nadal będę wierzyć, że w głębi serca jesteś dobry. Pamiętaj, nigdy nie jest za późno, aby się zmienić..." 
~~~~~
Rozdział dedykowany Krytyczce, bo skomentowała jako pierwsza i  Alice_Alis, za zrobienie dla mnie tego pięknego szablony <3 (Serdecznie zapraszam na jej bloga: heroes-new-adventure.blogspot.com) Trochę krótki, ale cierpię ostatnio na całkowity brak weny w tym temacie i nie chciałam was zawieść :c Nie wiem, czy fajny czy nie, pozostawiam do waszej oceny, mam nadzieje, ze nie aż taki zły, bo bardzo starałam się przy opisaniu wędrówki Jess i snu Luke'a, ale część z perspektywy Nico chyba średnio mi wyszła :/ Już was nie zanudzam, mam tylko nadzieje, że jakieś komentarze pod spodem będą ;) Pamiętajcie, że nawet zwykle " :) " motywuje do dalszej pracy! 

wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział IX (seria I)

<Jessica>
Obudziłam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, z okropnym bólem głowy. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, czemu tu jestem ani jakim cudem się tu znalazłam. W sumie to nie pamiętałam nawet, jak mam na imię. Generalnie czuję się tak, jak wtedy, kiedy zwędziłam razem z Crisem butelkę szampana i wypiliśmy ją na spółkę - po prostu totalny kac. A nie, więc jednak coś pamietam. Mam 15 lat i jestem Jessica Torres, córka wspaniałego piłkarza i mistrza świata, który strzelił bramkę w finale EURO 2008 przez co Hiszpania wygrała mistrzostwo Europy. Oprócz tego jestem herosem, moją matką jest Artemida, bogini wiecznych łowów, mam wilka-strażnika Octopusa i dwójkę przyjaciół z obozu herosów - Perciego Jacksona i Annabeth Chase. Razem z nimi miałam wyruszyć na akcje ratowania Luke'a, syna Hermesa, który przeszedł na złą stronę, a ja jestem jedyną osobą, która jest w stanie go uratować. Dobra, coś już jest, ale to za nic w świecie nie wyjaśnia, jak się tu znalazłam. Nagle tuż obok mnie  usłyszałam czyjś jęk. Było zupełnie ciemno, więc początkowo nic nie widziałam, z czasem jednak moje oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności. Rozejrzałam się dookoła i cicho krzyknęłam - tuż obok mnie leżał chłopak. Od razu go rozpoznałam, był to Ethan Nakamura, ten, który chciał zabić mnie i walczył z Luke'iem. Podeszłam do niego i delikatnie dotknęłam jego czoła, aby sprawdzić, czy ma gorączkę, a on spojrzał na mnie nieprzytomnie. 
- Jessica Torres - wychrypiał. - To ciebie miałem zabić, jednak nie mogłem, bo bronił cię Luke. On jest zdrajcą, zdradził Kronosa broniąc ciebie, a jednak to ja tu jestem, nie on. Umiał przekonać Kronosa, że zaatakowałem go bez żadnego konkretnego powodu i teraz to ja tu umieram, a on opływa w dostatki u boku Kronosa. Teraz to on jest Kronosem - Tytan używa jego ciała. Od kiedy to się stało on się zmienił. Nie jest już tym samym chłopcem, który był gotów oddać za ciebie życie. Teraz on jest inny, nie zna litości i nie ma już ludzkich uczuć. Nie potrafi kochać... - złapałam go za rękę, starając jakoś go odratować, jednak wyrwał mi się. - Zostaw mnie, ja i tak już umieram i ratuj siebie. Tu na dole jest klapa, jeśli tylko masz coś, czym mogłabyś ją podważyć, jesteś już wolna. Ale proszę cię, uczyń mi tą ostatnią przysługę i skróć moje męczarnie! - błagalnie wyciągnął ręce w moją stronę a ja, drżącymi rękami podałam mu mój sztylet. Kiedy go chwycił, na jego twarzy pojawił się obłąkany uśmiech. - Głupia, naiwna dziewczyna, dobra potrafiąca kochać. Ale jak głupia i naiwna. Zginę, wiem, że zginę, ale zaraz zabiorę cię ze sobą. Wypełnię moją misję, zabiję cię, Jessico Torres - zanim zdążyłam się cofnąć, wbił sztylet w mój brzuch (jego ręka nie sięgała tak daleko, aby trafić w serce) i zaczął się szaleńczo śmiać, krztusząc się i plując krwią. Widać było, że są to jego ostatnie chwile. Normalnie pewnie byłoby mi smutno, chciałabym mu pomóc, teraz jednak nie czułam absolutnie nic. Ten człowiek spróbował mnie zabić, przez moją własną naiwność. A ja, głupia, uwierzyłem mu! Zacisnęłam pięści w geście bezsilnej złości i bólu, jednak to nic nie dało. Teraz i ja umierałam, jednak nie dało się nic zrobić - moja moc leczenia ran bitewnych była bezużyteczna w tej sytuacji. Przed oczami przelatywało mi całe moje życie, te dobre i złe momenty, jednak tych dobrych było zdecydowanie więcej.  Uśmiechnęłam się - nigdy nie spodziewałam się, że umrę w tak głupi sposób, była to w sumie jedna z najglupszych śmierci, o jakich kiedykolwiek słyszałam. Czułam, jak stopniowo zapadam się w nicość. Umierałam, sama, na jakimś zadupiu, bez przyjaciół, przez to, że chciałam pomóc umierającemu człowiekowi. Mam nadzieje, że Hades doceni ten gest i ześle mnie do Elizjum, bo chyba nie byłam złym człowiekiem, no nie? Ostatni raz rozejrzałam się po miejscu, w którym byłam. Zimna, zapleśniała czarna cela - muszę przyznać, że miałam nieco większe ambicje, ale trudno się mówi. Zamknęłam oczy. Dobra Hadesie, idę do ciebie, pokaż, na co cię stać! Zaczęłam coraz bardziej odpływać w ciemność. Nagle usłyszałam jakieś głosy i poczułam, jak ktoś mnie podnosi. Nie miałam pojęcia, kto to jest, jednak szczerze mówiąc średnio mnie to obchodziło. Moje serce biło coraz wolniej i wolniej. A potem nagle przestało. I była już tylko ciemność... 

<Percy> 
Obudziłem się zlany potem, w dalszym ciągu trzymając dłoń Annabeth. Gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałam się po sali, w poszukiwaniu Jess. Nigdzie jej nie było. A więc to jednak prawda! Zacząłem się szamotać, budząc tym samym słodko śpiącą Ann. 
- Co się stało, Glonomóżdżku? - zapytała, przeciągając się. - Gdzie jest Jess? 
- Nie ma jej i właśnie o to chodzi! A miałem taki okropny sen! Jeśli to był prawdziwy sen, to ona... Ona nie żyje, rozumiesz! I to przeze mnie! To wszystko moja wina! 
- Spokojnie Glonomóżdżku, na pewno wszystko będzie dobrze - Ann podeszła do mnie i mocno mnie uścisnęła, starając się mnie uspokoić, jednak widziałem, że sama też jest przerażona. W skrócie odpowiedziałem jej całą historię, a ona cały czas słuchała mnie, cicho pochlipując. Chwilę po tym, jak skończyłem opowiadać, do szpitala wparował Chejron, minę miał lekko przerażoną. Spojrzał na nas i spuścił wzrok. 
- Muszę wam coś powiedzieć, jednak sądząc po waszych minach, już wiecie... 
- Chodzi o Jessicę, prawda? Ona... To nie może być prawda! Ona musi żyć! Musi, rozumie pan!!! 
- Spokojnie Percy, na razie wiemy tylko tyle, że zaraz po tym, jak ty odpłynąłeś, z nieba zleciał Gryf i ją porwał. Od tego czasu nie mamy z nią kontaktu. 
- Czyli ona nie żyje! Ten zdrajca! To przez niego, to on ją zabił! - zacząłem miotać się po pokoju, pogrążony tylko tą jedną myślą - Jess nie żyje i jest to moja wina! Gdybym nie przyjął od niej tej cholernej kurtki, ona by żyła, bo sztylet nie byłby w stanie nic jej zrobić! Ale oddała kurtkę mi, abym mógł bronić Ann i przez to sama zginęła! Już kiedyś przeżywałam czyjąś śmierć, myślałem wtedy, że Tyson, mój brat-cyklop nie żyje, jednak to, co czuje teraz jest sto razy silniejsze! Może to dlatego, że wtedy Tyson tak naprawde nie umarł, a teraz mam stuprocentową pewność, że Jessie nie żyje. Chociaż znam, a raczej znałem, ją dopiero kilka, była dla mnie jak siostra, zawsze mogłem na niej polegać. A teraz co? Ona nie żyje! Nie żyje! Nie żyje! Ostatnim co pamietam, była machająca mi przed twarzą ręka Chejrona a potem ból wbijania igły - chyba byłem tak rozemocjonowany, że musiałem dostać zastrzyk na uspokojenie. Miałem tylko nadzieję, że Ann będzie w stanie opowiedzieć Chejronowi, co właściwie się stało. 

<Luke> 
Trzymałem ją cały czas za rękę, dopóki nie byłem pewien, że nie ma jej już wsród nas. Wtedy delikatnie pocałowałem ją w czoło i złożyłem jej delikatne czoło do magicznej trumny, stworzonej specjalnie dla niej. Byłem wściekły, cholernie wściekły na Ethana, że zrobił coś takiego, lecz rownież wściekły na bogów, za to, że pozwolili jej umrzeć. Czyż nie była ich jedyną nadzieją, na powstrzymanie mnie i uniknięcie wojny? Przecież słyszałem przepowiednię, była ich jedyną szansą, a oni pozwolili jej umrzeć! Pochyliłem się nad trumną, pewien, że nikt nie może mnie usłyszeć. 
- Kocham cię Jess i obiecuję, że cię pomszczę. Zemszczę sią na tych, którzy pozwolili ci umrzeć! Przysięgam na Styks! - po niebie przetoczył się grzmot. Przysięga została zawarta. 
~~~~~
Od razu was przepraszam, za tak długą przerwę, ale cierpiałam na brak weny :c Rozdział dosyć krótki i pisany pod presja, więc średnio mi się podoba :/ Ale mam też dobrą wiadomość, od tego postu, rozdział będzie dedykowany temu, kto skomentuje jako pierwszy pod poprzednim postem :) Trochę mętnie wytłumaczone, ale chyba rozumiecie, o co mi chodzi ;) Przypominam, że 

CZYTASZ=KOMENTUJESZ ;>

Dacie radę dociągnąć do 20 komentarzy, prawdza? <3

PS.: Zrobi mi ktoś jakieś fajne tło? Będę wdzięczna ;*
PPS.: Zapraszam na nowy rozdział tutaj ;> http://all-about-marauders.blogspot.com/

wtorek, 5 listopada 2013

Rozdział VIII (seria I)

<Percy> 
Patrzyłem na Jess jakby nagle wyrosły jej trzy głowy. Że co? Wtf? Jaka chimera? Dziewczyna przewróciła oczami i powtórzyła głośno i wyraźnie, jak do osoby niepełnosprawnej umysłowo.
- Czy podczas zdobywania sztandaru zawsze atakuje was chimera? Bo ja jestem trochę nie w temacie. 
- Nie, a co? Chyba nie... - gwałtownie zbladłem. W lesie była chimera (jeśli Jess się nie nabija, ale raczej nie), a ja miałem z nią walczyć. A co do chimer to miałem z nimi akurat złe wspomnienia - w wieku 12 lat zaatakowała mnie jedna z nich i z trudem uszedłem z życiem. No dobra Percy, weź się w garść, nie możesz się przecież zbłaźnić przed Jessicą i Annabeth! Odetchnąłem głęboko i dodałem już (mam nadzieje) spokojniejszym tonem: -Zwykle nie, mogło się jednak zdażyć, że przedarła się przez ochronę magicznej bariery. Stało się tak już kiedyś, ale wtedy ktoś otruł sosnę Thalię. Ale tak generalnie to ich tutaj nie ma. 
- Spoko Glonomóżdżku, zrozumiałam - uśmiechnęła się do mnie łagodnie. - Ale może pójdziemy tam do nich jakoś im pomóc? - gwizdnęła na psa  i już jej nie było. Spojrzałem pytająco na Ann, która kiwnęła głową i ubrała swoją bejsbolówkę, która sprawiała, że moja Ann stawała się niewidzialna. Nie, kurde, czemu powiedziałem 'moja' Ann? Spokojnie Percy, nie myśl teraz o takich rzeczach, musisz teraz rozwalić chimerę! Ale jeśli to chimera rozwali ciebie i już więcej jej nie zobaczysz? - podpowiadał jakiś cichy głosik w mojej głowie - Przecież musisz jej jakoś powiedzieć, jaka jest dla ciebie ważna! Rozejrzałem się instyktownie szukając Ann, ale jej już nie było. Spojrzałem nieprzytomnie na bliźniaków, którzy stali w pewnym oddaleniu, przyglądając mi się badawczo. 
- Eeee, szefie, nie chce przerywać twojego monologu wewnętrznego, ale gdzie są dziewczyny? - no to już odkryłem powód, dlaczego Hoodowie tak dziwnie sie na mnie patrzyli. Za mną stał Mroczny, skubiąc nerwowo korę z drzew. Tuż za nim stały jeszcze dwa inne pegazy - Szarlotka i Gonzalo. 
- Mroczny! - postanowiłem zignorować jego pytanie, ponieważ sam nie wiedziałem, jak na nie odpowiedzieć. - Skąd ty się wziąłeś? 
- Jess mnie wezwała, powiedziała, że mamy was zgarnąć i lecieć szybko na na drugi koniec lasu, bo tam jest ta chimera. 
- Jak to Jess cię wezwała? Gdzie ona jest? 
- No właśnie nie mam pojęcia, szefie, inaczej bym się nie pytał, ale znając ją, pewnie jest już prawie na miejscu. Jeśli spotkamy ją po drodze, to też ją zgarniemy. No to wskakuj, musimy jeszcze znaleźć Annabeth - zarżał radośnie. 
- Ale chwila, nas, razem z Ann, jest czwórka, a was tylko trzech. Jak macie niby zamiar zabrać nas i jeszcze Jessie z Octopusem? 
- Jest jeszcze Darcy, już lata w poszukiwaniu Ann. A Jess chyba zmieści się tutaj z tobą, no nie, szefie? - musiałem przyznać mu racje - Jess jest raczej lekka, oprócz tego już tak lataliśmy, nic nie powinno się stać. Niezdarnie wgramoliłem się na grzbiet pegaza i ruszyliśmy. Gdyby nie takie okoliczności, przejażdżka z pewnością sprawiłaby mi frajdę, teraz jednak myślałem tylko o dziewczynach. Jeśli coś im sie stanie? Nie przeżyłbym tego. Mój niepokój wzrósł jeszcze, kiedy zobaczyłem zbliżającą się w naszym kierunku Darcy, bez jeźdźca na grzbiecie. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że przecież Annabeth jest niewidzialna. Odetchnąłem z ulgą. 
Szybko zbliżyliśmy się do celu. Już z daleka słychać było odgłosy walki. Tak jak się tego spodziewał Mroczny, Jess już tam była i walczyła z potworem u boku Clarisse. Trzeba było przyznać, że walczyła naprawde dobrze i wygladała przy tym naprawde świetnie. Szybko otrząsnąłem głowę z rakich myśli - przecież mam Ann a u Jessie i tak nie mam żadnych szans. Z bojowym okrzykiem zeskoczyłem z Mrocznego i popędziłem jej pomóc. 

<Jessica> 
Kiedy zobaczyłem Perciego, Ann i bliźniaków zsiadających z pegazów, moje serce podskoczyło radośnie. Na szczęście moja wiadomość do mrocznego dotarła i udało mu się ich sprowadzić. Bardzo się cieszyłam, że są tu razem ze mną, choć jednocześnie poczułam lekkie ukłucie w sercu - wciąż bolące wspomnienie o Luke'u i naszej wspólnej walce. Nie miałam jednak czasu dalej się nad tym zastanawiać, bo chimera nagle rzuciła się na Ann, warcząc coś o tym, że musi dorwać przyjaciółkę Luke'a, żeby poczuł, jaka jest kara za zdradę. Oczywiście wiedziałam o tym tylko ja - nikt inny przecież nie mógł zrozumieć, co mówi to kozo-wężo-lwie coś. Czując za sobą obecność osłaniającego mnie Glonomóżdżka (musiał chyba uznać, że Ann sama sobie poradzi, szczególnie, że osłaniała ją Clarisse i Nico), ruszyłam do ataku i mieczem cięłam potwora w łapę. Większość pewnie uznałaby to za stratę czasu, jednak ja wiedziałam swoje - to krew matki zmuszała mnie do takich działań. Rozdrażniona chimera stanęła na tylnych łapach, a ja wykorzystałam okazję i sprawnym ślizgiem wsunęłam się pod jej brzuch, jakbym zabierała jej piłkę, przy okazji rozcinając jej brzuch. Wszystko byłoby okey, gdyby nie to, że nagle jej wnętrzności zaczęły wysypywać się na mnie. Jednym słowem - ochyda. Chimera ryknęła z bólu, łapą starając się powstrzymać wylatujące z niej jelita, jednak dalej atakowała. Nagłym ruchem łapy pacnęła w Ann, która upadła na ziemie, starając się utrzymać pękniętą zbroje na brzuchu. Percy krzyknął i ruszył w jej kierunku, jednak spojrzałam na niego porozumiewawczo - jeśli pękła zbroja, znaczy, że nie jest dobrze, a ja mam większe szanse, aby jej jakoś pomóc. Natychmiast podbiegłam do półżywej Ann i klęknęłam przy niej, kładąc sobie jej głowę na kolanach. Delikatnie odsunęłam jej ręce, aby obejrzeć ranę. Była okropna, kawałki pękniętej zbroi wbiły się w ciało dziewczyny. Nie wyglądało to dobrze. 
- Percy, szybko, zawołał jakiegoś lekarza od Apollina, niech przyniesie nektar i ambrozje, bo sama nie dam rady! - spojrzałam na niego rozpaczliwie. Musiał zrozumieć, o co mi chodzi, bo nie zadawając żadnych zbędnych pytań, pokiwał głowa i wykonał moje polecenie. Biegł tak szybko, że aż się kurzyło. Po chwili podbiegł do mnie zziajany blondyn z termosem z nektarem. 
- Widziałem, co się stało... Dlatego tu jesteś? To twoja przyjaciółka, prawda? Bo spodziewałem się tu raczej Perciego, nie ciebie. 
- Nie, to znaczy tak, to znaczy... - z nerwów zaczął mi się plątać język. - Ann jest moją przyjaciółką, ale jestem tutaj dlatego ja a nie Percy, bo mam zdolność leczenia ran bitewnych. A Glonomóżdżek ma nas osłaniać przed tym wielkim rozwścieczonym czymś! 
- No już dobrze, spokojnie, to ty jesteś ta nowa od Artemidy, tak? Ja jestem Michael, lekarz od Apollina. Przytrzymaj ją, ja postaram się teraz delikatnie  zdjąć jej zbroję - nie czekając na moją odpowiedź, zaczął rozplątywać rzemyki zbroi Ann. Nagle, jakby jak z podziemi wyrósł nad nim Percy, z twarzą wykrzywioną złością. 
- Zostaw moją Ann! Co ty jej robisz, do cholery jasnej!
- Percy, uspokój się! On próbuje ją jakoś odratować! 
- Wcale nie próbuje jej odratować, tylko ją najnormalniej w świecie rozbiera! A ty się jeszcze na to patrzysz i nic nie robisz! Myślałam, ze jesteśmy przyjaciółmi! 
Tego już było mi za wiele. Po prostu strzeliłam go z liścia. Nie lubię tego robić, ale czasami to jest jedyny sposób, aby doprowadzić kogoś do porządku. 
 - Au - Percy gwałtownie zamrugał oczami i spojrzał na mną z wyrzutem. - To bolało, wiesz? 
- Sorki, ale zacząłeś panikować, utrudniając lekarzowi pracę. 
- Ja... Przepraszam - chłopak spóścił wzrok. - Nie mam pojęcia, co mnie napadło... Po prostu... 
- Po prostu myślałeś, że Ann dzieje się coś złego - uśmiechnęłam się do niego. Wyglądał tak uroczo, kiedy tak siedział i ze strapioną miną patrzył na nieprzytomną Annabeth. Nagle dziewczyna cicho jęknęła przez sen a Percy już wyciągał z kieszeni Orkan, patrząc z rządzą mordu na biednego Michaela. - PERCY! 
- CO?! 
- SIAD! - ryknęłam. Chłopak był tak zdziwiony, że odruchowo wykonał moje polecenie. - A teraz odłóż to i patrz na mnie! Wiem, że kochasz Ann.
- Ale skąd ty...? 
- Wszyscy to wiedzą. Widać to na odległość kilometra. Ale jak nic nie zrobisz, to jakiś głupek sprzątnie ci ją sprzed nosa! Musisz ruszyć swoje wielmożne dupsko i pokazać jej, co czujesz! Aha, i sceny zazdrości też nie są najlepszym pomysłem - puściłem mu oko, a on uśmiechnął się do mnie i mocno mnie uścisnął. 
- Jess, jesteś aniołem! 
- Oj nie słodź - wybuchłam śmiechem. - A teraz już leć i rozwal ode mnie to wielkie gówno! - szturchnęłam go przyjacielsko, a on pomachał mi i z uśmiechem ruszył na chimerę. Żałowałam tylko, że nie mogę iść z nim, bo Ann mnie potrzebuje. A byłam przecież najlepiej przystosowana do zabijania potworów z nich wszystkich! Nagle w głowie zadźwięczał mi głos Artemidy. To nie zawsze tak wygląda... Uśmiechnęłam się sama do siebie. Już wiedziałam co robić. Sprawnym ruchem zdjęłam kurtkę i rzuciłam ją w kierunku Perciego. 
- Co ty...? 
- Łap, w końcu to ty nas bronisz - uśmiechnęłam sie do niego. - Ja tu jestem bezpieczna, oprócz tego mam tu jeszcze Octo, który nie pozwoli, żeby coś nam się stało, a nie mam ochoty również ciebie ożywiać. 
- Ale serio? 
- No bierz! Tylko mi jej krwią nie uwalaj, bo wtedy mogę się wkurzyć i już nie będzie tak miło - pokazałam mu język. Chłopak nie odpowiedział, po prostu uśmiechnął się jeszcze, naciągnął na siebie kurtkę, która teraz zrobiła się większa i z nową energią pobiegł do chimery. Już na samym początku oberwał od niej ogonem, jednak nie przejął się tym. Wstał, otrzepał się i spojrzał z uśmiechem na lepiej już wyglądającą Ann. Tak, on kocha ją nad życie, to widać. Po prostu jest zbyt nieśmiały, boi się odrzucenia i tego, że Atena zrobi z niego krwawą papkę. Ale ja już się postaram, żeby ta dwójka w końcu była razem!
Nagle dziewczyna delikatnie otworzyła oczy, przerywając moje rozmyślania. 
- Percy? 
- Nie, to tylko ja. 
- Jess? A Percy gdzie?
- Glonomóżdżek walczy za ciebie - uśmiechnęłam się do niej, a ona mocno ścisnęła moją rękę. 
- Czy jest bezpieczny? Bo jakby co, to ja też mogę walczyć, tylko... - Spróbowała wstać, ale ją przytrzymałam. 
- Tak Ann, jest bezpieczny, jest nawet bardzo bezpieczny, wszystko będzie okey, tylko... 
- O cholera! - Percy stał nad nami. Miał podbite oko, rozcięty łuk brwiowy a z jego nosa leciała krew. Mimo moich wyraźnych protestów, pochylił się nad Ann. - Wszystko dobrze? Bo ja muszę ci coś powiedzieć... 
- Co takiego? 
- Wiesz, tak trochę cieżko to powiedzieć, ale... - widać było, że jest ciężko ranny i ma gorączkę.
- Ale co? 
- Chciałbym być jednorożcem! - powiedział i zemdlał a ja z trudem powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem. Brawo Glonomóżdżku, no to teraz Ann na pewno cię pokocha. O bogowie, jednorożcem! No po prostu totalna załamka! Po chwili poczułam za sobą czyjąś obecność a zaraz potem zapanowała ciemność. 
~~~~~
Rozdział z elementami Percabeth, dla wszystkich, którzy chcieli i głosowali w ankiecie :) I ze specjalną dedykacją dla cocacola2310 z okazji urodzin (22 października) :D Życzę ci dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności i czego tam jeszcze chcesz :* 


Przypominam, że 

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

Pod tym postem ma być minimum 15 komentarzy ;P