środa, 18 grudnia 2013

Rozdział XI (seria I)

<Percy> 
Staliśmy tak, już spakowani, słuchając jakiś tam dziwnych dziwnych rad i pouczeń Chejrona, który strasznie się denerwował, bo to była pierwsza taka misja od dawien dawna. To znaczy Ann słuchała, bo ja odpłynąłem gdzieś myślami a Nico pisał z kimś smsy. Kiedy jednak zaczął nam po raz piąty tłumaczyć, abyśmy, brońcie bogowie, nie wkurzali boga umarłych, bo Jessica na pewno już go mocno wkurzyła, syn Hadesa nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Chejron spojrzał na niego groźnie. 
- Co cię tak bawi Nico? Przecież sam wiesz najlepiej, że twój ojciec potrafi być... Dosyć wybuchowy, kiedy się go zezłości. 
- Taaaaa... Dosyć wybuchowy, to raczej mało powiedziane - Nico uśmiechnął się pod nosem. Doskonale wiedział, że jego ojciec raczej nie jest 'dosyć wybuchowy', tylko, jeśli już, dosyć MOCNO wybuchowy. - Ale mi chodzi o to, że mówisz nam to już piąty raz a ja ci piąty raz odpowiadam: Jess na pewno tam wytrzyma, bo jest dzielną osobą i będzie dalej walczyć! Oprócz tego ona nam ufa, że przyjdziemy, więc nie będzie chciała nas zawieść, bo taka już po prostu jest! Więc możemy już jak nakszybciej iść? - wydarł sie na Chejrona, który zamrugał z zaskoczenia oczami. Zwykle wszyscy obozowicze okazywali mu szacunek, ale Nico, w gruncie rzeczy, nie był jego obozowiczem. Chejron spojrzał na niego wilkiem i gestem pokazał mu, że ma odejść, co chłopak zrobił, z szelmowskim uśmiechem na twarzy. Nasz opiekun westchnął jeszcze głośno i zwrócił się, tym razem, do Annabeth. 
- Czy na pewno macie już wszystko? Nie zapomnieliście niczego ważnego? Złotych drachn, broni, ambrozji nektaru? 
- Nie Chejronie, nie zapomnieliśmy niczego, naprawdę, wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie i wrócimy szybko z Jess - uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco, jednak sprawiała wrażenie, jakby chciała bardziej przekonać samą siebie niż jego. Chejron pogładził ją po ramieniu i uśmiechnął się ciepło.
- Dobrze, w takim razie jak macie zamiar tam dotrzeć? Bo rozumiem, że z psem raczej nie polecicie na pegazach... 
- Z wilkiem - poprawiłem automatycznie. 
- Co? 
- Z wilkiem. Octopus jest wilkiem. 
- Ach, tak, no właśnie - Chejron najwyraźniej był bardzo rozkojarzony. - Więc ponawiam moje pytanie, jak macie zamiar tam dotrzeć? Bo, jak rozumiem, wybieracie się do Central Parku w Nowym Yorku, tak? 
- No i tu jest właśnie problem... - Annabeth nerwowo przygryzła wargi. - Nico, pomyślałeś o tym?
- Jasne, że pomyślałem, będziemy podróżować cieniem - odparł to takim spokojnym tonem, jakby to było coś oczywistego. - To jedziemy? Trzymajcie się wszyscy, tu jest dobry cień. 
- Chwila, jak mamy się trzymać? 
- No normalnie, złapcie się mnie mocno i lecimy - zacisnął powieki, tym samym mocniej ściskając obroże podenerwowanego Octopusa. - 3, 2, 1 i... 
Przez chwilę czułem się, jakby coś w okolicach pępka zaczęło mnie tak jakby wciągać do środka, lecz już po kilku sekundach znów miałem grunt pod nogami. Otworzyłem oczy dokładnie w chwili, aby złapać upadającego syna Hadesa. - Au... 
- Stary, chyba trochę przesadziłeś - uśmiechnąłem się do niego, podtrzymując go za ramię. 
- Nieeeee, tylko... Trochę za dużo ludzi... Ale mogę już iść - wyrwał rękę z mojego uścisku i zrobił kilka kroków, lecz po chwili znów się zachwiał. Tym razem uratował go Octopus, który delikatnie złapał go zębami za rękaw. Kiedy upewnił się, że chłopak bezpiecznie siedzi na ziemi, położył się obok niego, kładąc swoją wielką głowę na jego kolanach. Zauważyłem, że od kiedy znajdujemy się coraz bliżej podziemii, wilk stawał się coraz bardziej aktywny, jakby wyczuwał obecność swojej pani. Nagle Octo poderwał się na nogi i zaczął dziko warczeć, jerząc włosy na karku, marszcząc nos i  szczerząc kły - jednym słowem, przygotowując się do ataku bądź obrony. Przodem zwrócony był do kępki drzew, tuż koło alejki. Już po chwili zrozumiałem, czego pies tak bardzo się obawiał. 
- Jasna cholera, wariato jedna, natychmiast zostaw tą strzałę! To są, do jasnej cholery, przyjaciele, a nie wrogowie! - z krzaków wyskoczyła Thalia, bez strachu stając ramię w ramię z Octopusem i zasłaniając nas przed jakąś dziewczyną z blond włosami i szarymi oczami, mierzącą z łuku prosto w serce syna Hadesa. Dziewczyna delikatnie opuściła łuk, jednak nie zdjęła strzały z cięciwy. 
- Mamy misję od Artemidy, mamy odnaleźć jej córkę, Jessicę, która zginęła i trafiła do Elizjum, ponieważ była prawdziwym herosem, godnym miana łowczyni, a wy, z waszym wielkim futrzakiem, stoicie nam na drodze. Odsuńcie się z własnej woli, albo zrobię to sama! - ponownie podniosła łuk i zmierzyła nas stalowym spojrzeniem szarych oczu. Normalnie chyba wolałbym zejść jej z drogi, ale, po pierwsze, uratowanie Jess to była nasza misja, po drugie, obraziła Octopusa, który był naszą jedyną szansą na szybkie odnalezienie córki Artemidy, po trzecie, chciała zabić osłabionego Nico, a to definitywnie nie wchodzi w standardy łowczyń Artemidy, których rolą jest zabijanie potworów a nie osłabionych herosów płci męskiej. 
Wyciągnąłem z kieszeni orkan, przy okazji kątem oka obserwując, że Annabeth i Nico, któremu już po woli wracały siły, również wyciągnęli swoje sztylety. Jedynie Thalia stała naprzeciwko niej, z rękami założonymi na biodrach. 
- No ciebie to chyba poważnie pogrzało! To są moi przyjaciele, nie możesz ich zabić! 
- Przyjaźnisz się z FACETAMI? - otworzyła szeroko oczy, a usta zacisnęła tak mocno, że złączyły się w jedną wąską linię. Kiedy się odezwała, jej głos ociekał pogardą. - No to już wiemy, czemu zawsze zachowujesz się tak... DZIWNIE? I to znaczy, że Artemida się myliła co do ciebie! I że to JA powinnam zostać generałem! Ja a nie ty!!! Jej córka też na pewno to potwierdzi! Zaraz po tym, jak ją uratujemy! 
Thalia spojrzała na nas i wymownie przewróciła oczami. 
- A teraz muszę jeszcze spędzić z nią jakiś czas, dopóki nie uratujemy tej od Artemidy, Jessici, czy jak jej tam... A jaka ogólnie ona jest? Bo Artemida powiedziała, że jeśli akcja się powiedzie, to potem któraś z nas będzie jej strażniczką, a ja jakoś nie mam ochoty niańczyć jakiegoś rozwydrzonego bachora - wymownie wydęła wargi, pokazując tym samym, że jakoś niespecjalnie podoba jej się ta perspektywa. Patrząc na jej minę, nie mogłem się nie roześmiać. 
- Taaaa, taki rozwydrzony bachor, że potrafi prawie samodzielnie rozwalić chimerę, porusza się po drzewach z prędkością kilometra na minutę i dogaduje się z Octo - poklepałem po pysku wilka, który usiadł obok mnie, przyglądając się uważnie Thalii. 
- Octo czyli... - jej oczy nagle tak się rozszerzyły, że gdybym nie wiedział, że to ze zdziwienia, byłbym pewny, że coś brała. - Ten wielki pies jest jej strażnikiem, prawda? O bogowie, ale on śliczny! - uklękła przy nim i przytuliła go mocno, i, obejmując rękami jego szyję, zamknęła oczy. Wilk spojrzał na mnie, jakby oczekiwał pomocy w uwolnieniu się od niej, jednak tylko wybuchnąłem śmiechem - widok wysokiej, mrocznej, ubranej podarte jeansy łowczyni, mogącej jednym ruchem ręki zabić człowieka na miejscu, przez porażnienie piorunem, z bananem na twarzy przytulającej się do wielkiego psa naprawde mógł rozbawić. 
Po chwili dziewczyna wstała, otrzepała spodnie z ziemi i z uśmiechem na twarzy spojrzała na Nico. 
- No to co, synu Hadesa, gdzie mamy teraz iść? 
- No cóż, myślę, że za chwile się dowiemy - Nico z otwartymi ustami wpatrywał się w coś za jej plecami. Odwróciłam głowę i spojrzałem tam gdzie on. W naszym kierunku z zawrotną prędkością pędziła wielka czarna trąba powietrzna. Już wiedziałem, co za bóg zesłał nam ten 'prezent'. Zdążyłem tylko krzyknąć, żeby wszyscy się siebie trzymali i zostaliśmy wciągnięci przez wielki czarny wir prosto do Hadesu. A potem nie było już nic...

<Annabeth> 
Delikatnie otworzyłam oczy, zdając sobie sprawę, że ocknęłam się jako pierwsza. Dziwne było to, że tylko lekko bolała mnie ręka, chociaż jestem pewna, że wylądowałam na czymś twardym. Rozejrzałam się dookoła i już wiedziałam, dlaczego było mi tak dziwnie miękko - wylądowałam na Percym, który, chociaż miał rozcięty o jakiś ostry kamień policzek, którego kapała krew, uśmiechał się i mocno ściskał moją rękę. Również się uśmiechnęłam i dałam mu buziaka w policzek. Mój kochany Glonomóżdżek... Ciekawe, co by było, gdyby nie Jess i jej wykład, pewnie dalej bylibyśmy przyjaciółmi, kryjąc w sobie to niezwykle uczucie. 
Kiedy wszyscy już odzyskali przytomność i opatrzyliśmy najważniejsze rany, w tym rozcięty policzek Perciego, ruszyliśmy w dalszą drogę. Nie muszę chyba mowić, że było to niekoniecznie przyjemne. Po jakimś bardzo długim czasie wędrowania jakimś okropnym, czarnym i śliskim korytarzem (nie mam pojęcia, ile dokładnie nam to zajęło, bo w podziemiu czas płynie inaczej), wpadliśmy do czegoś, co wyglądało na ogromną czarną zjeżdżalnie i już po chwili cali potłuczeni wylądowaliśmy przed wejściem do pałacu. Podniosłam głowę. 
Oj, niedobrze, w drzwiach stał Hades i łypał na nas groźnie spod krzaczastych brwi. 

<Thalia> 
Z gracją wstałam i otrzepałam spodnie, patrząc z wsciekłością na Hadesa. Jeśli przez tego starego zgreda nasza misja okaże się niepowodzeniem, to nie wiem, co zrobię, chyba po prostu zwiążę go, porażę prądem i wrzucę do Styksu, a potem poćwiartuje na kawałki i wrzucę do najgłębszej otchłani tartaru! Pogładziłem zjeżonego Octopusa po karku, aby go jakoś uspokoić, ale chyba średnio mi to wyszło. 
Nie mam pojęcia, czy ojciec Nico jakoś przeczytał moje myśli czy co, ale tylko uśmiechnął się do mnie z wyższoscią. 
- Och, Thalia Grace, moja kochana bratanica! Nie zapominając już o moim jeszcze kochańszym bratanku, Percym Jacksonie! No i oczywiście Annabeth! No tak, bez ciebie by sobie przecież nie poradzili. Ojej, patrzcie patrzcie, kto jeszcze tu zawitał! Mój kochany syneczek, Nico di Angelo! Nie tęsknisz za siostrzyczką? - uśmiechnął się cynicznie, całkowicie ignorując Glimmer, która wygladała, jakby nagle zabrakło jej powietrza. 
Nico zacisnął dłonie w pięści i spojrzał wyzywająco na ojca. 
- Nie przyszliśmy tu dla ciebie, wróciliśmy po Dziewczynę, która jest jedyną szansą na uratowanie Olimpu, a ty pozwoliłeś jej umrzeć!
- Z tym, że pozwoliłem jej umrzeć to chyba już gdzieś słyszałem... Ach tak, przyszliście po Jessicę Torres, nieprawdaż? 
- Ty ją znasz? - Nico spojrzał na niego wyzywająco, robiąc krok do przodu. Jedną rękę trzymał na rękojeści sztyletu.
- Coś kojarzę, taka mała, ruda, pyskata, córka Artemidy? Strasznie przypomina mi twoją matkę, Nico. Od tygodnia wygrywa ze mną w karty. No i jeszcze Luke Castellan wspominał coś, że przysięga na Styks, że zemści się, za to, że pozwoliliśmy jej umrzeć czy coś takiego. 
- Co? Lukie tu był? - na dźwięk imienia byłego przyjaciela zacisnęło mi się gardło. Czy to możliwe, że on tu był i starał się ją uratować? Jeśli tak, to oznacza, że potrafi kochać. A to by znaczyło, że jeszcze dałoby się go uratować. 

<Jess>
- Hadesie, gdzie ty jesteś? Miałeś tylko pójść zaparzyć herbatki i zaraz wrócić! - rozejrzałam się nerwowo po pomieszczeniu. Pana Umarłych w dalszym ciągu nie było. Hades w sumie nie jest taki zły, gdy się go bliżej pozna - po prostu człowiek wiecznie cierpiący na kryzys wielu średniego, pragnący zostać gwiazdą rocka, ale młodszy brat mu nie pozwala, bo ma siedzieć tu pod ziemią i rządzić trupami. No po prostu super robota! Od jakiegoś czasu mieszkam razem z nim i Persefoną w pałacu i jakoś się dogadujemy. Nie mówiąc już o tym, że jest beznadziejny w karty i wygrałam z nim już mnóstwo złotych drachn, bo jest, biedny człowiek, od hazardu uzależniony. Zna się również całkiem nieźle na piłce nożnej, więc mamy wiele wspólnych tematów. 
Nagle bóg znalazł się przede mną z uśmiechem na twarzy, prowadząc za sobą Perciego, Ann, Nico, Thalię, która trzymała warczacego Octopusa za obrożę i jakąś blondwłosą dziewczynę, która na mój widok otworzyła szerzej oczy i pokłoniła mi się. Przewróciłam oczami, gestem pokazując jej, że ma wstać. Dziewczyna posłusznie wykonała moje polecenie a już po chwili cała piątka stała przede mną z szeroko otwartymi oczami. 
- Jess... To ty... Proszę, pomóż nam... - Percy spojrzał na nas błagalnie i upadł przede mną na kolana. Chciałam się do niego zbliżyć, jednak dwa wielkie piekielne ogary zastąpiły mi drogę. Spojrzałam z wrogością na Hadesa. 
- Co ty im zrobiłeś! Przecież oni przyszli tu, aby mnie uratować!
- Ależ spokojnie, Księżniczko Ciemności, nic im się nie stanie. No cóż, nic gorszego od śmierci, bo raczej się już stąd nie wydostaną.
- Że co, przepraszam bardzo?! Myślałam, że jesteś nawet spoko, a ty co? Ty, w zamian za to, że pomogłem ci dogadać się z żoną, wyleczyłam z grypy żołądkowej twojego ulubionego piekielnego ogara, opatrzyłam zranioną łapę Cerberka a nawet uczyłam cię kilku fajnych trików z piłką, chcesz pozabijać moich przyjaciół?! I jakim prawem, do cholery jasnej, nazywasz mnie Księżniczką Ciemności?!
- Zjadłaś dzisiaj na śniadanie płatki z owocami. Jednym z tych owoców był granat. Zjadłaś go. Teraz staniesz się nieśmiertelna, będziesz naszą adpotowaną córką i zostaniesz tu z nami już na zawsze. 
Mówił to takim spokojnym tonem, że początkowo nie wiedziałam, czy się nie nabija. Kiedy jednak byłam pewna, że mówi poważnie, po prostu wybuchłam śmiechem. Hades jest naprawde tak głupi, czy tylko udaje? Przecież kiedy opowiadał mi o tym, jak Persefona (która wcześniej nazywała się Kora) zjadła owoc granatu, powiedziałam mu, że mnie nikt nie złapałby na taki numer, bo nienawidzę granatów. Podeszłam do niego i poklepałem go po ramieniu. 
- Nie martw się, Hadesie, kiedyś przyśle ci przez Hermesa więcej gazetak, możesz sobie nawet zamówić prenumeratę, a jeśli będziesz tęsknić, to najzwyczajniej zadzwoń na komórkę, albo, jeśli znowu ci sie zepsuje, to przez iryfon. Bo bardzo mi przykro, ale ja nie zostaję! - szybko odtraciłam ma boki piekielne ogary i wskoczyłam na grzbiet Octo, który nagle urósł do rozmiarów trzygłowego psa i pomogłam wdrapać się na niego pozostałym. Kiedy już wszyscy siedzieliśmy wygodnie, pogłaskałam wilka delikatnie za uchem i szepnęłam coś do niego. Już po chwili, nie zwracając uwagi na osłupiałego Hadesa i bijącą nam brawo Persefonę szykowaliśmy w kierunku sklepienia na białym, skrzydlatych wilku.
~~~~~
O bogowie, już myślałam, że nic nie wymyślę i będę musiała jakoś zakończyć bloga, na przykład przez śmierc Jess ;< No ale na szczęście jakoś mi się udało coś wyskrobać, po prawie miesiącu ale jest ;) Mam nadzieje, że nie straciłam przez ten czas czytelników, bo to głownie dzięki wam i waszym pozytywnym komentarzom udało mi się zebrać w sobie i coś napisać ;> Tak więc rozdział dedykowany wszystkim, którzy na niego czekali ;* Kocham was <3

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Przepraszam!

PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM! 
Bardzo was przepraszam, że rozdziału tak długo nie było, ale przez tą durną szkołę wogóle nie mam weny :c Rozdział cały czas się pisze, ale to tak od ponad dwóch tygodni a ja dalej nie mogę nic wymyślić :< Po prostu totalna pustka :'( Obiecuję, że jak tylko znajdę czas i wenę, to coś napiszę, ale na razie nie mam pojęcia co :'< Jeśli ktoś miał by może ochotę, to na razie jestem jeszcze tutaj =>>> because-friendship-is-forever.blogspot.com <<<= Tutaj jakoś daję radę, bo pisze to razem z przyjaciółka i ona mnie wspiera, inaczej też nie dałabym rady :( Jeszcze raz przepraszam, jeśli was zawiodłam :'c 
PS.: Wiecie, że na przedstawieniu wigilijnym jestem lalką? Gramy Dziadka do Orzechów i mam siedzieć sobie na scenie i oglądać bitwę, a potem tłuc kolegę z klasy, który jest myszą, miotłą XD No normalnie rola życia XD A najlepsze jest to, że wszyscy mi mówią, że mam talent XD