poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział V (seria II)

- Jessie? Ej, Jessie! Wstawaj! - Leo potrząsał nieprzytomną dziewczyną za ramiona. - No weź, obudź się! Proszę, obudź się! Nie możesz przecież umrzeć! Nie umrzesz, rozumiesz! No Jessie, no!
- Nie umrze - Nico stanął za nim tak cicho, że Leo aż podskoczył. Całkowicie podzielał zdanie Jasona - di Angelo definitywnie powinien nosić jakiś dzwoneczek na szyi albo coś takiego. 
- Skąd wiesz, że nie umrze? 
- Wyczuwam takie rzeczy. Jestem przecież synem Hadesa, boga śmierci, prawda? - Nico uśmiechnął się drwiąco, zaraz jednak spoważniał. - Jest w śpiączce, balansuje pomiędzy życiem a śmiercią. Mógłbym spróbować ją wybudzić, ale będzie to niebezpieczne, może spowodować nieodwracalne zmiany w jej psychice. Z drugiej strony, jeśli będzie w śpiączce za długo, może się już nie obudzić... 
- Wcześniej mówiłeś, że nie umrze! - Leo podniósł się z krzesła i zaczął chodzić po pokoju, obijając się o ściany. Miał bardzo poważne ADHD, nawet jak na herosa i bezczynne oczekiwanie było dla niego naprawdę trudne. 
- Tak, mówiłem, że nie umrze i podtrzymuję to, chodzi o to, że może pozostać w śpiączce do końca życia. Ile to już..? 
- 3 dni, 7 godzin, 32 minuty i - spojrzał na zegarek - 25 sekund... Jeśli coś jej się stanie... - Leo usiadł na brzegu łóżka dziewczyny i schował twarz w dłonie. Nie mógł patrzeć na nią taką leżącą bez życia, z bladą twarzą i rozsypanymi w nieładzie po poduszce rudymi włosami. Wyglądała na tak kruchą, jakby lekki podmuch wiatru mógł ją zniszczyć. Była piękna, jak porcelanowa lalka, ale... nieżywa. - To ja zaproponowałem, aby spróbowała odciągnąć od okrętu tego żółwia... Gdyby nie ty... 
- I tak miała dużo szczęścia, normalny człowiek już dawno by umarł, ale ona jest silna - Nico położył dłoń na czole dziewczyny, a Leonowi zdawało się, że jej powieki lekko zadrgały, jakby miały się otworzyć, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Dziewczyna dalej leżała nieruchomo. - Jest ciepła, jakby chciała się obudzić, ale nie może. Mogę spróbować jej pomóc, ale... - położył dłoń na ramieniu Leona. - Nie będzie to łatwe. Potrzebuję się skupić. Jeśli coś pójdzie nie tak... 
Leo zrozumiał. Pocałował delikatnie dziewczynę w policzek (Nico w tym czasie udawał, że poprawia coś przy rękojeści swojego miecza) i wyszedł z pokoju. 
Trzy dni. Jessica jest nieprzytomna od trzech dni. A wszystko dlatego, że on wymyślił sobie, żeby odwróciła uwagę głupiego żółwia, który pożerał ich okręt. Gdyby nie Nico, który zauważył, że spada i w ostatniej chwili zdążył przeteleportować się tam za pomocą cienia i złapać ją za rękę... Leo nie chciał nawet o tym myśleć. 
Przez te trzy dni cały czas u niej przesiadywał, posyłając sobie groźne spojrzenia z Crisem, który również cały czas przy niej był, zmieniany tylko od czasu do czasu przez Piper i Hazel, które kazały mu iść się przebrać, wykąpać, albo coś zjeść. Jason też czasem wpadał, przeprowadzając, a raczej przynosząc ze sobą ledwo żywego Octopusa, z połamanymi żebrami i dosłownie zmiażdżoną przednia łapą, który wył żałośnie na widok swojej pani. Nawet Frank raz na jakiś czas zajrzał do niej, sprawdzając, czy wszystko w porządku. 
Jedynie Nico zdawał się wogóle tym nie przejmować, chociaż Leo wiedział, że to tylko maska. Tak naprawdę di Angelo strasznie cierpiał, choć starał się tego nie pokazywać. Torresowa była dla niego jak siostra, a z tego co słyszał od Annabeth, Nico już raz stracił siostrę, Biancę i nie chciał przeżywać tego ponownie. Gdyby teraz coś stało się Jessie... Byłoby to jak ponowne otwarcie już zasklepionej rany. 

W tym samym czasie Nico siedział na brzegu łóżka Jessici, ściskając ją za rękę i mamrocząc coś po starogrecku. Jeszcze nigdy nie wybudzał ludzi ze śpiączki i nie był pewny, czy to jest wogóle możliwe, ale wiedział, że tym razem musi mu się udać. Przecież Jessica nie może zostać taka na zawsze! 
Niestety jak na razie nie przynosiło to żadnych rezultatów.
Ostatni raz położył dłoń na jej czole, starając się jakoś jej pomóc. Jeśli tym razem mu się nie uda... Będzie musiał przyznać się do swojej bezradności. Zawiedzie Leona, Crisa, wszystkich ich przyjaciół... 
- Jessie, obudź się, nie możesz umrzeć! - jego głos się załamał, a po policzkach spływały łzy. - Torres, no weź, obudź się. Musisz się obudzić. Ja... Ja mu obiecałem... Obiecałem, że będę się tobą opiekował! Jeśli coś ci się stanie... Obiecałaś, że zawsze przy mnie będziesz! Że nie opuścisz mnie, tak jak Bianca. Jeśli ty odejdziesz... Proszę, Jessie, on mnie znienawidzi! 
Dziewczyna nie zareagowała. Nico wiedział, że to nie jej wina, ale mimo to był na nią wściekły. Czuł się tak, jak wtedy, gdy miał 11 lat a Percy oznajmił mu, że jego siostra nie żyje. Chciał go wtedy znienawidzić, pozwolić, aby szkielety rozerwały go na strzępy! Chciał, ale... nie mógł tego zrobić. Za bardzo go kochał... A Jess... Była jedyną osobą która rozumiała jego odmienność i nie uważała, że jest to dziwne. W niektórych rzeczach tak bardzo przypominała mu Jacksona... A teraz, gdyby miał stracić też ją... 
Schował twarz w dłonie i załkał. Nie może jej stracić, po prostu nie może! Obiecał Perciemu, że jeśli on nie będzie mógł tego zrobić, zaopiekuje się nią! A teraz, gdy Jackson był w Tartarze... Jego słowa stały się jeszcze bardziej realne, a obietnica dosłownie paliła. Jeśli nie uda mu się uratować dziewczyny... zginą. Obydwoje zginą, bo złożył przysięgę na Styks. A jeśli zginą... Może wtedy wreszcie wszystko będzie dobrze? 
Zamknął oczy i pogrążył się we wspomnieniach... 

Był to ostatni dzień obozu, po Bitwie pod Manhattanem i pokonaniu Kronosa. Percy i Annabeth właśnie oficjalnie zostali parą. 
A on? Włóczył się bezczynnie, starając się sprawiać wrażenie zadowolonego. Myślał o Jessice. O tym, jak po jej zniknięciu Annabeth rozpowiadała wszystkim, że Torresowa była szpiegiem i dlatego zniknęła, chociaż widać było, że sama w to nie wierzy a Percy siedział zamknięty w swoim domku albo na dnie jeziora, obwiniając się za to i myśląc, że to jego wina. 
Nico chciał jakoś mu pomóc, podejść, przytulić, pocałować, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale wiedział, że jeśli to zrobi, będzie tylko gorzej. Percy nic do niego nie czuje, a gdyby syn Hadesa powiedział mu o swoich uczuciach, tylko by się zamartwiał. 
Chłopak był tak zajęty swoimi rozmyśleniami, że nie zauważył nawet, kiedy na kogoś wpadł. 
- Uważaj - burknął, otrzepując spodnie z pyłu. Nienawidził, gdy ktoś go dotykał, a zderzenie definitywnie podchodziło pod dotyk. 
- Nico! - Percy uśmiechnął się promiennie i uścisnął go mocno, nie zważając na protesty młodszego chłopaka. - Wszędzie cię szukałem! 
- Oj, przepraszam, jak ja mogłem zapomnieć pogratulować ci z okazji chodzenia z Annabeth - prychnął, wyrywając się jego uścisku. - Wybacz, ale kwiatów raczej ode mnie nie dostaniesz, nie przepadam za ludźmi, którzy nazywają najlepszą przyjaciółkę zdrajcą! 
- Ej, mały, co cię ugryzło? - Percy spojrzał na niego z troską w oczach. - Przecież Ann nigdy by... 
- No to szkoda, że to zrobiła - syn Hadesa zrobił krok do tyłu i spojrzał na niego wilkiem. - Twoja idealna nowa dziewczyna łaziła po całym obozie, gadając, że nie może uwierzyć, że Jessica nas zdradziła, chociaż wszyscy jej ufaliśmy! ONA NAS NIE ZDRADZIŁA, ROZUMIESZ!!! TO, ŻE ZNIKNĘŁA WCALE NIE ZNACZY, ŻE DOŁĄCZYŁA DO ARMI KRONOSA! A ANNABETH NIENAWIDZĘ! NIENAWIDZĘ TWOJEJ IDEALNEJ DZIEWCZYNY, TWOJEJ KSIĘŻNICZKI! NIENAWIDZĘ JEJ, ROZUMIESZ? N-I-E-N-A-W-I-D-Z-Ę!!! CHCĘ, ŻEBY UMARŁA, ZA TO, CO ZROBIŁA JESS! I MAM NADZIEJĘ, ŻE NIE TRAFI DO ELIZJUM, BO NA TO NIE ZASŁUGUJE! ONA NIE JEST HEROSEM! A NAJLEPIEJ, TO NIECH SPADNIE DO TARTARU! ANNABETH CHASE, CÓRKA ATENY TO PODSTĘPNY KŁAMCA, KTÓRY ODWRACA SIĘ OD PRZYJACIÓŁ, GDY CI JEJ POTRZEBUJĄ! DLATEGO JEJ N-I-E-N-A-W-I-D-Z-Ę!!! I ŻYCZĘ JEJ CZEGOŚ GORSZEGO OD ŚMIERCI!!!
Percy zachwiał się do tyłu, jakby di Angelo wycelował do niego z pistoletu, a uśmiech znikł z jego twarzy. Gdy się odezwał, jego głos był pusty, wypruty z wszelkich emocji. 
- Idziesz teraz jej szukać, prawda? Będziesz szukać Jessici? Myślisz, że jest jakaś szansa, aby ją odnaleźć?
- Nie wiem, czy jest jakaś szansa, Jackson, ale ja na pewno się nie poddam. Nie odwrócę się od niej, teraz, gdy czuję, że jest z nią coś nie tak, gdy najbardziej nas potrzebuję. Tak, Jackson, będę jej szukać. 
- Obiecaj, że jeśli ją znajdziesz, zaopiekujesz się nią! Przysięgnij na Styks! - Percy chwycił chłopaka za ramiona, zmuszając, aby ten spojrzał mu w oczy. 
Nico wytrzymał jego spojrzenie. 
- Ja, Nico di Angelo, syn Hadesa obiecuję na Styks, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby odnaleźć Jess i kiedy to zrobię, będę ją chronić. I robię to dlatego, bo mi na niej zależy, a nie dlatego, że mi każesz, bo ja, w przeciwieństwie do innych, na przykład twojej dziewczyny, nie odwracam się plecami do przyjaciół, wtedy, gdy najbardziej mnie potrzebują. 
Zagrzmiało. Przysięga została zawarta. 

- Nico! Wstawaj, śpiochu! Ej, Nico, wstawaj! - nad jego twarzą ze śmiechem pochylała się rudowłosa istota, łaskocząc go końcem warkocza w nos. - Ziemia do Nico di Angelo! 
- Jess? To ty? - chłopak szerzej otworzył oczy, prawie krztusząc się powietrzem. Nie mógł uwierzyć, że dziewczyna, którą chwilę wcześniej starał się przywrócić do życia, siedzi teraz koło niego i zaśmiewa się w najlepsze. 
- Nie, Cristiano Ronaldo Junior - dziewczyna parsknęła śmiechem, mocno przytulając się do niego. - Oczywiście, że to ja? 
- Ty żyjesz, czy ja też umarłem? - Nico przetarł sobie oczy dłonią, jakby nie mógł uwierzyć, w to co widzi.
- Domyśl się, wiesz? Hades wygląda chyba trochę, tak troszeczkę inaczej - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Będziesz tak stał bezczynnie i się gapił, czy w końcu mnie przytulisz? 
- O matko, Jess, jak ja za tobą tęskniłem! - chłopak ze łzami w oczach rzucił jej się w ramiona. - Ale jakim cudem..? 
- Po prostu - dziewczyna wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się szeroko, bawiąc się kosmykiem jego czarnych włosów. - Nie mogłam przecież zostawić mojego małego braciszka na tym okrutnym świecie! Nie poradziłbyś sobie beze mnie! Albo ja bez ciebie... - szepnęła i położyła mu głowę na ramieniu. 
Co z tego, że zbliżał się koniec świata, a oni płynęli okrętem na pewną śmierć? Obydwoje poczuli, że wreszcie wszystko jest takie, jak ma być. Są razem, chwilowo bezpieczni, bliżsi sobie nawet, niż gdyby byli prawdziwym rodzeństwem... 
~~~~~
Wiem, przepraszam, zawiodłam ;< 
Rozdział miał być chyba ze dwa tygodnie wcześniej, ale najpierw byłam chora a potem musiałam nadrabiać wszystkie zaległości ze szkoły -,- 
Ale w końcu mam ferie (mazowieckie pozdrawia ^^) i udało mi się coś napisać :) 
Rozdział mi się wogóle nie podoba, jakiś taki dziwny jest i właściwie o niczym ;c Jedyną rzeczą, która moim zdaniem wyszła w miarę okey, jest kłótnia Nico z Percym, właściwie to nawet nie wiem czemu ;) Może dlatego, że jest też tam tak odrobinkę Percico? 

CZYTAM = KOMENTUJĘ!!!

PS.: Specjalny dodatek już jest napisany ;) Właściwie to był napisany już dawno temu, ale teraz stwierdziłam, że będzie dobry jako ten dodatek ;* 
PPS.: Zgadnie ktoś, ile mam (będę miała za około tydzień) lat? Chcę się przekonać, na ile lat oceniacie moje pisarstwo ;)

poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział IV (seria II)

Minęły już dwa dni, od kiedy Hazel, razem z Nico i Frankiem wrócili z Wenecji, ale dziewczyna wciąż miała wrażenie, że cuchnie trującym jadem. Octopus, który, gdy tylko się do niego zbliżała, zaczynał dławić się, kichać i kaszleć, tylko utwierdzał ją w tym przekonaniu. 
Chociaż Jessica już kilkanaście razy tłumaczyła jej, że to dlatego, że po prostu strasznie mocno czuć od niej metalem, dziewczyna dalej nie mogła w to uwierzyć. Przecież normalny człowiek raczej nie jest w stanie wyczuć zapachu metalu, a Jess, choć starała się tego nie okazać, również nie odpowiadał ten zapach. 
Ale, jak sama już zdążyła się przekonać, Jessica Diana Torres absolutnie nie była normalna, nawet jak na herosa. Nie chodzi o to, że była jakaś szurnięta czy coś. Po prostu była... Inna. 
Otaczała ją jakaś tajemnicza aura, aż promieniowała siłą i pewnością siebie, a w umiejętności strzelaniu z łuku przewyższała nawet Franka, który był w tym definitywnym mistrzem. Gdy stała z napiętym łukiem, groźną miną i wilkiem u boku, można było zejść na zawał ze strachu, tak groźnie wygladała. Poza tym rozstaczała wokół siebie lekki zapach śmierci, jakby wysyłała wszystkim wokół sygnał "uważaj na mnie, bo mogę zgnieść cię na miazgę tak szybko, że nawet tego nie zauważysz", a Hazel, jako córką Plutona, doskonale to wyczuwała.
Mimo tego nie była jakimś odludkiem. Miała w sobie coś takiego, że po prostu każdy, kto tylko lepiej ją poznał, od razu nabierał do niej zaufania. Dokładnie coś takiego miał Sammy, pradziadek Leona i pierwsza miłość Hazel. Dziewczyna była pewna, że gdyby tylko się poznali, od razu pokochaliby się albo znienawidzili. 
- Hej, jak się czujesz? - Hazel aż podskoczyła, gdy usłyszała ten głos. Tuż obok niej stała Jessica, z promiennym uśmiechem machając jej ręką przed twarzą. Dzisiaj miała na sobie krótkie dżinsowe szorty i zwykłą białą koszulkę z nadrukiem myszki Miki, a na nogach czarne trampki. Rude włosy związała w wysoki kucyk, a bluzę, z którą nie rozstawała się ani na krok, obwiązała sobie wokół pasa. Hazel z zazdrością stwierdziła, że wyglada bardzo ładnie, chociaż wcalę się nie stara. - Halo, ziemia do Hazel Lovesque! Jak się czujesz? 
- Ja? Przepraszam, zamyślona byłam. Czuję się w miarę dobrze, ale wciąż męczy mnie choroba morska - położyła sobie rękę na brzuchu, starając się uspokoić oddech. Jessica, widząc to wybuchła radosnym śmiechem. 
- No na to ci niestety nie mogę pomóc, chyba, że chcesz Locomotiv, ale potem się ciągle śpi, więc chyba nie chcesz - wzruszyła ramionami. - Cris połknął chyba z 10 przed wyjazdem i śpi od dwóch dni, z małymi przerwami, aby pójść do łazienki i się wyrzygać. 
- Yyyy, to ja chyba podziękuje - Hazel uśmiechnęła się blado, starając się skupić tylko na białych klifach na wybrzeżu. - A mogłabyś może spróbować jakoś pogadać z moją łasicą? - wskazała na Gale, która latała po balustradzie, puszczając gazy, ale wiatr na szczęście szybko je rozwiewał. - Bo rozmawiałam już o tym z trenerem Hedge'm, ale chyba nie był w najlepszym nastroju u niewiele się dowiedziałam... 
- Dobra, spróbować zawsze warto, chociaż nie sądzę, aby udało mi się coś z niej wyciągnąć. - westchnęła, zamknęła oczy i przyłożyła sobie po dwa palce dłoni do skroni. Przez chwile nic się nie działo, zaraz jednak wydała z siebie jakiś dziwny odgłos, na który Gale zatrzymała się w miejscu i z wrażenia wypuściła gazy, prosto w twarz Hazel. Dziewczyna zaczęła się krztusić, ale zrobiła skruszoną minę, gdy łasica wymownie na nią zapiszczała. 
Pózniej Gale wypiszczała jeszcze kilka innych, niekoniecznie ładnych słów, a Jessica odpowiedziała jej tym samym, tyle że z mordem w oczach. Hazel stwierdziła, że na pewno skończyłoby się to niezłą awanturą, bo Hekate na pewno nie byłaby zadowolona, gdyby córką Artemidy udusiła jej ulubione zwierzątko, gdyby nie Leo. 
- No co tam u moich pięknych pań? - uśmiechnął się szeroko, spoglądając głównie na Torresową. 
- Twoje piękne panie, a przynajmniej jedna z nich właśnie stara się nie udusić tej durnaj, pierdzącej łasicy, która właśnie poradziła mi, żebym zjadła własne łożysko, cokolwiek to znaczy - Jessica odwróciła się do niego i, zaciskając dłonie w pięści, wymownie przewróciła oczami. 
- Czyli to nie Frank, no nie? On chyba nie ma łożyska - Leo uśmiechnął się, chcąc rozładować atmosferę, ale dziewczyna go zignorowała.
 - Sorki Hazel, dowiedziałam się tylko tyle, że jest tutaj, aby zobaczyć, jak to będzie, ale więcej na ten temat nie chciała powiedzieć - wzruszyła ramionami. 
Hazel również westchnęła. 
- To tyle, ile dowiedziałam się od trenera Hedge'a, ale mimo to dziękuje... 
- Proszę, szkoda, że nie mogłam jakoś pomóc, ale to skunks, z nimi generalnie ciężko się dogadać - spojrzała z mordem w oczach na Gale, która w obronnym geście nastroszyła ogon i wypuściła chmurę duszącego gazu, jednak dziewczyna to zignorowała. - Dobra, ja znikam, bo patrz, kto tam idzie - pokazała ręką w stronę uśmiechniętego Franka, który szedł w ich kierunku. Dziewczyna nie umiała być na niego zła, ale dalej nie mogła mu wybaczyć, że chciał zastrzelić Octopusa. 
Uśmiechnęła się przepraszająco do Hazel i pociagnęła zaskoczonego Leona za rękę. 
- No to gdzie idziemy, Piękna Wojowniczko - wyszczerzył zęby w uśmiechu. 
- Zaraz cię trzepnę, za tą Wojowniczkę - dziewczyna ze śmiechem szturchnęła go łokciem w żebra. Od czasu jej wypadku bardzo się do siebie zbliżyli, ale żadne z nich nie chciało się do tego przyznać. - A idziemy sprawdzić, co u Crisa, bo śpiąca królewna powinna już się obudzić. 
- Jakoś lepiej było chyba bez niego - Leo mruknął do swoich butów, jednak dziewczyna albo go nie usłyszała, albo po prostu postanowiła go zignorować.

Tak jak się spodziewała, Ronaldo już poczuł się lepiej i właśnie siedział na łóżku w swojej kajucie, którą dzielił z Frankiem, bo nikt inny go nie chciał, a Frank jako chyba jedyny tutaj nie był na tyle asertywny, aby odmówić. 
Kiedy zobaczył Leona, który wciąż trzymał Jessicę za rękę, wstał i zmierzył chłopaka zimnym spojrzeniem. 
Leo musiał przyznać, że oczy ma bardzo podobne do Chione - piękne, ale też zimne i nie przyjazne. 
- Jess, kochanie, co ten gostek tu robi? - pokazał oskarżycielsko palcem na ich splecione dłonie. 
- Ej, jeszcze raz powiesz na mnie "kochanie", to ci przywalę! A "ten gostek" ma imię! - Jessica puściła dłoń Leona i oparła ręce na biodrach. - I, gdybyś nie zauważył, jesteś teraz na jego statku, więc i na jego łasce!
- Taaa, ładny mi statek - chłopak parsknął pogardliwie. - Ale możesz mi łaskawie wyjaśnić, czemu trzymaliście się za ręce? 
Leo spodziewał się, że dziewczyna zaraz zacznie się tłumaczyć, że to wcale nie tak, ale ona tylko odgarnęła włosy z twarzy i z mordem w oczach podeszła bliżej do Ronaldo. Chłopak zauważył z przerażeniem, że końcówki jej włosów się palą, a w oczach tańczą płomyki. 
- Cristiano Ronaldo Juniorze, jestem wolnym człowiekiem i mogę robić co chcę, a tobie nic do tego! 
- Ale Jess, skarbie, myślałem, że... Ugh... - jęknął i zgiął się wpół, gdy dostał od Jessici pięścią w żołądek. - A to za co? 
Dziewczyna nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo okręt nagle gwałtownie skoczył do przodu. 
Leo poleciał na ścianę, Cris na niego, jedynie Jessice z trudem udało utrzymać się na nogach.
- Rety, stary, powinieneś przejść na jakąś dietę czy coś - Leo z trudem wygrzebał się spod Crisa i sterty innych rupieci leżących obok nich. 
- To same mięśnie! Nie to co ty, miernoto jedna - parsknął, z wyraźnym trudem podnosząc się z ziemi. - O najświętsza Afrodyto, fryzura mi się zepsuła! Nie ma mowy, ja tak do ludzi nie wyjdę! 
- Cris, pedale durny, nie marudź tu o swojej cholernej fryzurze, tylko rusz dupę, bo coś się dzieje i musimy jakoś pomóc pozostałym! - płomienie na jej włosach sięgały już mniej więcej do połowy ich długości, zdawały się jednak nie wyrządzać dziewczynie żadnej krzywdy. 
Nie czekając na przyjaciół, aktywowała ze swojej bransoletki łuk i wybiegła na pokład. 
To, co tam zastała, sprawiło, że na kilka sekund przestała oddychać. Hazel i Frank leżeli zgnieceni pod kłębowiskiem lin, pozostali gramolili się po śliskim pokładzie, usiłując wstać. Jason, któremu udało się jakoś wstać, przeskoczył nad nimi i z mieczem w ręku dołączył do stojącej na dziobie Piper, która obrzucała jakieś stworzenie jedzeniem ze swojego rogu obfitości. 
- A masz! Nażryj się, ty głupi żółwiu! 
- Żółwiu? - Jessica dosłownie zgłupiała. Miała kiedyś żółwia, był malutki, śliczny i uroczo wcinał sałatę.
Ten jednak w niczym nie przypomniał jej żółwika - był naprawdę ogromny, wielkości wyspy. No i właśnie zjadał ich wiosła. 
Spojrzała na Leona, który miotał się przy konsoli sterującej, próbując odgonić ogromne zwierzę. Machał rękami i wrzeszczał ile sił w płucach, jednak żółw w dalszym delektował się kawałkami okrętu. 
Dziewczyna wskoczyła na balustradę i zaczęła strzelać do niego z łuku. Kątem oka zauważyła, że Frank, stojący kawałek dalej robi to samo. Wszystkie strzały były celne, jednak żadna nawet nie zadrasnęła potwora. Jason przeskoczył przez burtę, wskoczył na głowę potwora i ciął go mocno między oczy, a trener Hedge skakał po skorupie, waląc w nią swoją pałką, jednak bez skutku. Potwór był prawie niezniszczalny.
Nagle tuż przed sobą zobaczyli cieśninę - na tyle wąską, że okręt da radę przepłynąć, jednak żółw nie ma już szans się przycisnąć. 
- Tam, szybko! - krzyknęła Hazel, a okręt momentalnie wystrzelił do przodu. 
Jessica szybko doskoczyła do Crisa,  który znowu dostał ataku choroby morskiej i był cały zielony na twarzy, chociaż widać było, że stara się być dzielny. Teraz znowu przypominał jej tego małego chłopca który na karuzeli w wesołym miasteczku zwymiotował jej na spodnie. 
- Żyjesz? Wyglądasz, jakbyś miał gorączkę? - z troską przyłożyła mu rękę do czoła. Było gorące. 
- Chyba tak - chłopak lekko się zachwiał. - Chociaż czuję się, jakbym był już jedną nogą po drugiej stronie, jak to się tam u was nazywa... Hades? No to czuję się, jakbym był już w połowie w Hadesie...
- Moje ty biedactwo... - Jessica ze śmiechem odgarnęła mu mokre włosy z twarzy. - Czekaj, zaraz dam ci ambrozję, zjedz ja i może się połóż albo coś? 
- Nie, wszystko jest okey, mogę walczyć - chłopak z wdzięcznością przyjął batonik. - Gdybyś tylko dała mi jakąś broń... 
- Cris, ty w życiu nie używałeś broni! Zrobisz coś sobie, albo komuś! Poza tym, masz gorączkę! Zaraz idź się położyć! 
- No ale wtedy ten twój głupi kolega będzie znowu mi mówił, że tylko się obijam! - wydął wargi i założył ręce na piersi. - Jestem bardzo odpowiedzialny, umiem obchodzić się z bronią! 
- Cris, posłuchaj mnie, nie mówię, że nie jesteś odpowiedzialny - dziewczyna złapała go za rękę i zmusiła, aby na nią spojrzał. Celowo pominęła część o obchodzeniu się z bronią. - Nie masz własnej, dobrze wyważonej broni, a cudzą będzie ci się źle walczyło! Obiecuję, że jak już poradzimy sobie z tym okropnym żólwiem pomogę ci dobrać jakąś broń i dam ci kilka lekcji, okey? A teraz odpocznij trochę, ja muszę wracać im pomóc - pocałowała go delikatnie w policzek i już jej nie było. 
Cris pomyślał, że chociaż są mniej więcej w tym samym wieku (był od niej starszy o 7 miesięcy), ona jest definitywnie dojrzalsza i wcale mu się to nie podobało... 
Przecież to on ma być tym, który się nią opiekuje, a nie odwrotnie, do cholery jasnej! To on był przecież tym cudownym, opiekuńczym chłopakiem, którego zazdrościły jej wszystkie dziewczyny - przystojny, uroczy i do tego nie bojący się pokazać, że mu na niej zależy!
No tak, wszystko fajnie, tylko, że ona nie odbierała tego w ten sposób... 
Cholerną strefa przyjaźni! 
Cisnął trzymanym w ręku papierkiem po ambrozji o ścianę i rzucił się na łóżko. Dokładnie w tej samej chwili, gdy jego głowa dotknęła poduszki, zapadł w głęboki sen. 

Siedział razem z płaczącą Jessicą w piaskownicy i trzymał ją za rękę. Chociaż chłopak miał dopiero 5 lat, już było w nim coś, co wskazywało na to, że w przyszłości będzie bardzo przystojny. Miał piękne, duże oczy, w kolorze mrożonej kawy i urocze, lekko za długie włoski w kolorze karmelu, a w policzkach urocze dołeczki. 
- Jessie, ty nie płacz, jeśli on tak powiedział, to znaczy, że jest po prostu dupkiem i nie należy się nim przejmować! - wstał i mocno przytulił dziewczynkę, unosząc ją lekko do góry i wyciskając na jej policzku mokrego buziaka. - Jesteś najlepszym na świecie piłkarzem, a on się po prostu nie zna! 
- Może masz rację... - malutka Jessie podniosła wzrok i uśmiechnęła się lekko, a prawdziwy Cris omal nie krzyknął ze zdumienia.
Dziewczynka miała stosunkowo jasną karnację, pełne usta, drobny nosek, upstrzony kilkoma uroczymi piegami i ogromne czekoladowe oczy o migdałowym kształcie. Rude włosy związała w dwa kucyki, a na jej twarzy tkwił promienny uśmiech. Chłopak nie mógł powstrzymać się od myśli, że już wtedy była piękna. 
- No oczywiście, że mam racje! - mały Cris podał jej po gentelmeńsku rękę, pomagając wstać. - Chodźmy już, zaraz rozpocznie się Scooby Doo, spóźnimy się na podwieczorek! 
- Oj Cris, ty tylko o jedzeniu - dziewczynka zaśmiała się perliście i zrobiła gwiazdę. - Mi się tu bardzo podoba, jeszcze wcale nie jest ciemno ani zimno, ale jak chcesz, to możemy iść - posłała mu uroczy uśmiech i złapała za rękę. - Wiesz co, Cris? 
- Co, Jessie? 
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem! - wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. - Kocham cię, Cris! 

Zaraz potem sen się rozwiał, a Ronaldo obudził się, zlany potem, cały czas ściskając w ręce białego pluszowego wilczka, w koszulce Realu Madryt, którego dziewczyna dała mu na siódme urodziny. Chociaż było to prawie 10 lat temu, a on miał w grudniu skończyć 18 lat, chłopak nadal z nim spał. Przypominał mu o najlepszej przyjaciółce, która z czasem przestała być dla niego tylko przyjaciółką i stała się dla niego kimś więcej. 
Kimś o wiele, wiele więcej... 
Westchnął cicho, zwlekając się z łóżka, aby wsadzić głowę pod kran. 
Wyjść z pokoju i tak by nie mógł, bo obiecał Jessice, że będzie odpoczywał, ale jakoś nie miał też specjalnej ochoty, zasypiać ponownie. Już i tak przynajmniej nie słyszał w głowie tego głosu. JEJ głosu.
Kobieta, której głos rozlegał się w jego głowie już od jakiegoś czasu przedstawiła się jako Gaja. 
Cristiano początkowo jej imię skojarzyło się z gejami, ale wolał się nie wychylać, instynktownie czuł, że jego posiadaczka jest bardzo potężna, a to porównanie raczej by jej się nie spodobało. 
Jej głos go przerażał, a jednak słuchał i wykonywał wszystkie jej polecenia. 
Ma popłynąć z Jessicą?
Nie ma problemu, i tak miał taki zamiar! 
Starać sie utrudniać i przedłużać ich podróż? 
Proszę bardzo! 
W między czasie szukać odpowiedniego momentu, żeby nasłać na nich jej potwory, aby pozjadali jej przyjaciół? 
No spoko! 
Czasem sam zastanawiał się, czemu właściwie to robi. 
Odpowiedź zawsze była następująca: aby chronić Jess. 
Gaja obiecała mu, że jeśli będzie jej posłuszny, ocali ją i będą mogli już na zawsze być razem, szczęśliwi, nie pamiętając o żadnych Percych Jacksonach, Luke'ach Castellanach, Nico'ach di Angelo i Leonach Valdezach. 
Pytanie brzmiało jednak, czy ona naprawdę będzie wtedy szczęśliwa? 
Otrząsnął się z tych myśli i schował głowę pod poduszkę. 
Stop, nie może już o tym myślec. Wszystko będzie dobrze. 
Musi być. 

W tym samym czasie przedmiot jego rozmyślań krążył nad potworem na latającym wilku, starając się jakoś odwrócić jego uwagę. Tuż obok nich to samo próbowały zrobić Hazel i Piper, na Arionie. Jessica nadal podziwiała jego prędkość, jednak uważała, że koń powinien bardziej uważać na to, co mówi. 
Nagle wilk odwrócił głowę w jej kierunku i zaskomlał cicho - końcówka jego skrzydła utknęła w paszczy żółwia, gdy próbował podlecieć na tyle blisko, aby dziewczyna mogła wycelować w jego obślizgłe, różowe gardło. 
Przeklęła się w myślach za ten idiotyczny pomysł. 
No tak, fajnie, czemu nie mogła wcześniej o tym pomyśleć? 
Przecież gdy wydawała polecenia Octoposowi, żółw również to słyszał! 
Delikatnie pogładziła wilka po szyi, starając się go jakoś uspokoić, jednak nic to nie dawało. No tak, przecież każdy był by spokojny gdyby ogromny żółw właśnie odgryzał mu skrzydło! 
- Dziewczyny, pomóżcie jakoś! - pisnęła przerażona, jednak Hazel i Piper były już prawie na okręcie. Przez jedną krótka chwilę czuła się absolutnie bezradna, zaraz jednak wzięła się w grać. 
Była przecież Jessicą Torres, córką Artemidy, maszyną do zabijania potworów! Nie może skończyć jako przekąska jakiegoś durnego żółwia!
Zacisnęła zęby i nachyliła się do ucha strażnika. 
- Hej Octo, wiem, że ci się to nie spodoba, ale to nasza jedyna szansa... - cały czas drapiąc wilka pod brodą, delikatnie odpięła sztylet od paska. - Jak krzyknę "teraz", musisz bardzo szybko schować skrzydła, rozumiesz? Mam kikla sekund, aby wbić mu sztylet w podniebienie, a potem po prostu spadniemy w dół. Istnieje 80 procent szans, że spadając do wody albo się utopimy albo rozpłaszczymy o powierzchnię wody albo po prostu zmiażdży nas ciśnienie, ale lepsze to niż być zjedzonym przez wielkiego żółwia, prawda? - wilk szczeknął w odpowiedzi i delikatnie trącił nosem jej wyciągniętą rękę. 
Tak, on też uważał, że każda śmierć jest lepsza od bycia strawionym przez coś, co śmierdziało zdechłą rybą bardziej od Perciego. 
- Tres, dos, un... - odliczała w myślach. - TERAZ!!! 
Skrzydło wilka schowało się o kilka sekund za wcześnie. 
Dziewczyna dała radę wbić sztylet, ale nie miała pojęcia, czy wbiła ostrze w dobre miejsce, bo już spadała w dół, uczepiony obroży Octopusa. 
Zdążyła jeszcze tylko pomyśleć, że ciekawe, czy Posejdon ma tutaj taką władzę, aby jakoś wyłowić jej zwłoki, gdy z rozpędu walnęła głową w powierzchnię wody. 
Ostatnim, co udało jej się poczuć, zanim straciła przytomność, była czyjaś zimna dłoń, zaciskająca się na jej nadgarstku... 
~~~~~
Kolejny rozdział jest, chociaż musiałam się w miarę nieźle sprężyć, aby dać radę ;) 
Jest taki trochę... dziwny, z tym całym snem Crisa i tak dalej, ale chciałam ukazać w odpowiedni sposób tą jego miłość do Jess ;>
 Nie umiem określić, czy mi się podoba, czy nie, więc pozostawiam do waszej oceny ;*

CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!!

Ma być minimum tyle samo komentarzy, co pod poprzednim postem, a wtedy możecie liczyć na specjalną urodzinową niespodziankę, która ukaże się 1 marca ;3