Łóżko, które zrobił dla niej Leo było naprawdę wygodne. Drewniane, z mięciutkim materacem i ciepłą pościelą, na tyle szerokie, aby Octopus również się w nim zmieścił.
Jessica, gdy tylko położyła głowę na poduszce, od razu zasnęła.
Stała w sali tronowej na Olimpię, gdzie bogowie najwyraźniej o coś się kłócili. Westchnęła głęboko. Świetnie, a więc to znowu TEN sen.
- Cisza! - w sali rozległ się donośny głos Zeusa. - Afrodyto, uważam, że to, co zrobił twój syn jest absolutnie niedopuszczalne! Ale nic by się nie stało, gdyby nie ty i ta twoja córka, Artemido! Złamałaś własną przysięgę!
- Taa, i mówi to człowiek, który na dwójkę dzieci z tą samą kobietą, a jedno z nich jest Grekiem a drugie Rzymianinem! - Artemida parsknęła, krzyżując ręce na piersi. Wyglądało to naprawdę komicznie, mała ruda dziewczynka z łukiem w dłoni, stojąca przed władcą nieba. - A, no właśnie, zapomniałam, Thalia pozdrawia - uśmiechnęła się drwiąco.
- Nie zmieniaj tematu! - Zeus ryknął i walnął ręką w oparcie tronu. - To ty, a nie ja, miałaś nigdy nie mieć dzieci!
- Nie, po drugiej wojnie światowej ty, Posejdon i Hades też mieliście nie mieć dzieci, a jak na razie tylko Hades nie złamał obietnicy - Artemida uśmiechnęła się bezczelnie.
- Nieważne! - Zeus zrobił się cały czerwony na twarzy. - Teraz chodzi o Afrodytę i jej syna! Uważam, że jest niebezpieczny i odebrał nam ważnego sojusznika w bitwie o Olimp! Nie powinnaś dawać mu tej płynnej mgły!
- Ależ Zeusie, jesteś taki niedojrzały - Afrodyta ziewnęła, wystudiowanym gestem zasłaniając sobie usta. - Przecież on zrobił to z miłości, chciał ją chronić, to nie jego wina. Poza tym prosił mnie o to, chociaż nie wiedział, że modli się właśnie do mnie, a jemu nie da się odmówić, jest tak czarujący jak jego ojciec.
- Mimo wszystko uważam, że nie powinien tak robić, nawet, jeśli z miłości! - Artemida stanęła przed boginią miłości i spojrzała na nią ze złością, jednak Afrodyta ją zignorowała.
- Wszystko zaczyna się od miłości, na przykład wojna trojańska... Och, Helena i Parys tworzyli taką piękną parę!
- Tak, taką piękna parę, że zakończyło się to dziesięcioletnią wojną i tysiącami poległych - do rozmowy wtrąciła się Atena. - I przypominam ci, Afrodyto, że wojna z Kronosem również rozpoczęła się od twojej córki!
- Och, no tak, Silena! - Afrodyta zaswiergotała radośnie. - Ona i Charlie byli razem tacy uroczy! Szkoda, że musiała zginąć.
Nagle do sali wpadł zasapany Hades.
- Sorki za spóźnienie, ale były straszne korki z podziemia - wysapał, opadając na własny tron. - Coś mnie ominęło?
- Nie, nic ważnego cie nie ominęło, Hadesie - Atena westchnęła, jakby zastanawiała się, z kim ona musi współpracować. - Właśnie rozważaliśmy, czy na stałe usunąć pamięć niejakiej Jessice Torres, córce Artemidy.
- Cooooo? - Hades aż szerzej otworzył oczy. - Chcecie usunąć pamięć mojej małej dziewczynce?! A niby jakim prawem?!
- Hadesie, uspokój się i myśl racjonalnie, to nie jest twoja mała dziewczynka, tylko córka Artemis i wogóle nie powinna się urodzić.
- Właśnie, Hadesie, nie przywłaszczaj sobie mojej córki! - Artemida aż tupnęła nogą. - Jest moja, moja i tylko moja!
- Tak Artemido, to tylko twoja córka - Atena mówiła głośno i wyraźnie, jak do niepełnosprawnego umysłowo. - Jest jednak niebezpieczna, nawet, jeśli niczego nie pamięta, może stanowić olbrzymie niebezpieczeństwo, jeśli dołączy do złej strony w wojnie z Gają. Moim zdaniem powinniśmy ją zabić.
- Cooooo?! - Hades i Artemida aż podnieśli się z własnych tronów. - A gdyby tak chodziło o tą twoją Annabeth?
- Annabeth jest w Tartarze, ale poświęciłabym ją, gdyby stanowiła zagrożenie.
- Widzisz? - Artemida uśmiechnęła się triumfalnie. - A moja Jessica ma szansę uratować!
- Artemido, jakbyś nie usłyszała, mogę poświecić Annabeth dla dobra sprawy. Więc głosujemy, kto jest za usmierceniem Jessici? - kilka rąk uniosło się w górę.
- Dosyć! - niespodziewanie głos zabrał Posejdon. - Pamiętam, jak sądziliśmy tak mojego syna, też byłaś za tym, aby go zabić, bo stanowi zagrożenie, a tymczasem to właśnie on uratował Olimp. On również jest w Tartarze, razem z twoją córką i wiem, że Jessica, jeśli tylko jej pozwolimy, zrobi wszystko aby go uratować. My z Artemidą, w przeciwieństwie do pozostałych, mamy tylko po jednym dziecku, ona Jessicę, a ja Perciego. Nie pozwolimy, aby zginęli, bo wy boicie się, że mogą przysporzyć wam jakiś kłopotów! Hades chyba się z nami zgodzi.
- No dobrze, niech i tak będzie, dziewczyna może żyć - Zeus zabrał głos, jak sędzia oznajmiajacy wyrok, co w sumie było bliskie prawdy. - Ale niech wykręci choć jeden numer, to sam, własnoręcznie trzepnę ją moim piorunem piorunów, że ekspresową drogą trafi do podziemi, zabiarając przy okazji i waszych synów, Hadesie i Posejdonie!
Dziewczyna obudziła się cała zlana potem. Ten sen ją prześladował od czasu, gdy tylko zaczęła sobie wszystko przypominać i przez to cholernie się bała.
Ale nie bała się tego, że coś schrzani i przez to Zeus ją zabije, to mogłaby jeszcze przeżyć (chociaż raczej nie dosłownie). Najgorsze było to, że Nico i Percy również poniosą za to konsekwencje, dlatego, że ich ojcowie się za nią wstawili.
Już kiedy była mała, nienawidziła, kiedy ktoś inny cierpiał na tym, że to ona zrobiła coś złego. Szczerze mówiąc, ogólnie nienawidziła, kiedy ktoś cierpiał. Zawsze wydawało jej się, że to ona jest powodem całego zła na świecie. Teraz już wiedziała, że wojna w Afganistanie ani głodujące dzieci w Afryce, to nie jej wina, dalej jednak nie mogła znieść cierpienia innych, szczególnie tych, których kochała.
Zacisnęła powieki i policzyła do dziesięciu. Byle się nie rozpłakać, byle nie okazać słabości, niech inni przez nią nie cierpią. Ona może cierpieć, inni nie - to była jej filozofia.
Delikatnie otarła łzy wierzchem dłoni i otworzyła oczy, wyczuwając czyjąś obecność. W otwartych drzwiach stał Leo i patrzył na nią ze smutkiem. Kiedy zobaczył, że płacze podszedł do niej i usiadł obok niej na łóżku.
- Hej, wszystko będzie dobrze, nie płacz - delikatnie złapał ją za rękę.
- Nie płaczę, po prostu mi się oczy pocą - dziewczyna burknęła, jednak nie cofnęła ręki, jego dotyk, jego obecność jakoś ją uspokajały.
- Taa, jasne - Leo uśmiechnął się delikatnie. - Jestem zwykłym mechanikiem i nie za bardzo znam się na uczuciach, a już tym bardziej nie radzę sobie z organicznymi formami życia, ale przecież widzę, że jesteś smutna. Powiesz, o co chodzi?
Dziewczyna delikatnie kiwnęła głową i zaczęła mówić. Opowiedziała mu swój sen, swoje życie, sprzed utraty pamięci i to, jak bardzo zagubiona się czuła.
Wiedziała, że akurat jemu na pewno może zaufać.
Leo milczał, cały czas ściskając jej dłoń. Kiedy skończyła, spojrzał na nią uważnie, z wymuszonym uśmiechem, jednak jego oczy pozostały poważne.
- Więc twoją matką jest Artemida? - dziewczyna przytaknęła. - To by wyjaśniało tą dziwną wizję Piper... Tą, w której widać... - nerwowo przełknął ślinę. - No bo Piper ma taki magiczny sztylet, Zwierciadło, który miała również Helena trojańska no i ona widzi w nim różne rzeczy...
- No i co, widziała, jak pożera mnie jakiś potwór? - uśmiechnęła się lekko.
- Widziała jak... - Leo westchnął ciężko. Widać było, nie ma zbyt wielkiej ochoty jej tego powiedzieć. - Widziała jakąś rudą dziewczynę, mierzącą do Gai z łuku. Pózniej... No tak jakby Gaja się śmieje, a ty zapadasz się w tą ziemię...
- I to tyle? - Leo przytaknął nerwowo. - Czyli że umrę? Spoko - wzruszyła ramionami.
- Spoko? - chłopak spojrzał na nią ze złością. - Uważasz, że to, że umrzesz jest spoko? Musisz na siebie bardziej uważać!
- To już nie pierwszy raz, kiedy umrę, jakoś przeżyję, chociaż raczej nie dosłownie. Jeśli przez to, że ja zginę, to wy przeżyjecie, to uważam, że warto. Nienawidzę, gdy ktoś inny cierpi.
- A nie pomyślałaś o tym, że jeśli zginiesz, to inni będą cierpieć? - złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął. - Nie pomyślałaś o tym, co będzie czuł twój ojciec? Twoja matka, która naprawdę cię kocha i ma tylko ciebie? Percy, Annabeth, którzy są twoimi przyjaciółmi? Octopus, który jest twoim strażnikiem i ma cię chronić? Cris, Piper, Jason i inni? Co będę czuł ja? - dodał prawie niedosłyszalnie.
- Pewnie będą trochę smutni, ale potem im przejdzie, zapomną. A ja będę do końca świata odgrywała Hadesa w karty - prawy kącik jej ust lekko drgnął.
- Ej, ale serio, uważaj na siebie, dobrze? Jesteś ważna w tej misji, inaczej Posejdon i Hades by się za tobą nie wstawili, bez ciebie na pewno nie damy rady. Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać!
- Dobrze, obiecuję - uśmiechnęła się lekko. - Ale ty też obiecaj, że nie pozwolisz im rozpaczać, kiedy umrę.
- Nie umrzesz, rozumiesz?! Nie pozwolimy ci umrzeć! Wrócisz z tej misji cała i zdrowa!
- Jasne, a ulubiony kolor Hadesa to słoneczny żółty - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Ale dobra, nie umrę, niech już ci będzie. Widziałeś gdzieś może Octo?
- Stoi na dziobie statku i udaję, że to Tytanic - Leo również się uśmiechnął. - Jak jesteś głodna, to przyjdź zaraz na śniadanie, tylko może się najpierw ubierz, okey? - uniósł znacząco jedną brew.
Jessica spojrzała w lustro i wybuchła śmiechem. Miała na sobie za dużą żółtą koszulkę z Batmanem i czarne leginsy do połowy łydki, a włosy, wcześniej zaplecione w luźny warkocz, teraz sterczały jej na wszystkie strony.
- Wyglądam jak jakiś potwór, serio podziwiam cię, że jeszcze nie uciekłeś - ze śmiechem szturchnęła go w ramię. Leo kolejny raz zauważył, że dziewczyna ma ogromny dystans do siebie, przez co wygląda totalnie naturalnie i uroczo.
- No wiesz, miałem taki zamiar, ale stwierdziłem, że będę niezwykle odważny i zostanę - chłopak również prawie tarzał się ze śmiechu. - No ale serio lepiej się ubierz, bo Jason chyba nie jest tak odważny.
- No co ty, nie słyszałeś o akcji: Walcz z Gają w Piżamie? Ja tak zostaję! - dziewczyna, która już prawie się uspokajała, na powrót parsknęła śmiechem.
- No to razem z Piper na pewno ją pokonacie, ona ma piżamkę z Power Rangersami - puścił jej oko i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - A tak serio to wyglądasz bardzo ładnie, jak zawsze z resztą.
- VALDEZ! To nie są Power Rangersy tylko czirokeskie orły! - Piper, która właśnie weszła do pokoju, zmroziła go lodowatym spojrzeniem, godnym samej Chione. - Poza tym Hedge prosi cię do siebie, będziesz miał przypał, za zakłócanie ciszy nocnej!
Leo z miną zbitego psa wyszedł z pokoju, na odchodnym rzucając Jess tęskne spojrzenie, a obydwie dziewczyny parsknęły niekontrolowanym śmiechem.
- Serio będzie miał ten przypał? - Jessica spojrzała na Piper, odgarniając rude włosy z twarzy.
- Jeśli teraz obudzi trenera to raczej tak - Piper puściła do niej oko. - Ale serio się ubierz, bo zaraz powinni być Nico, Hazel i Frank. Pożyczyć ci jakieś ubrania czy masz własne?
- Mam własne, Cris mnie pakował, więc wziął chyba połowę mojej szafy!
- O bogowie, czemu nie mogłam mieć jakiegoś normalnego brata! - Piper walnęła się ręką w czoło. - To zostawiam cię samą, za 15 minut bądź na pokładzie, bo będzie zebranie i pewnie będziesz musiała opowiedzieć jeszcze raz wszystko o sobie - dziewczyna spojrzała na nią współczująco.
- Nie martw się, jakoś dam sobie radę - Jess uśmiechnęła się, jednak widać było, że jest przerażona. No ale kto by nie był, spotkać się z nowymi ludźmi, którzy pewnie uważają, że jest szpiegiem Gai i przekonać ich, że jest po ich stronie.
Gdy Piper wyszła, szybko rozebrała się i wskoczyła pod prysznic, pozwalając, aby gorące strumienie wody zmyły z niej wszystkie troski.
Po chwili, w lepszym już nastroju, wytarła się mięciutkim ręcznikiem i ubrała w przygotowane wcześniej obcisłe czarne dżinsy i białą bluzkę na długi rękaw w czarne paski. Do tego oczywiście ukochane bordowe trampki i obwiązała się w pasie czerwoną, lekko za dużą, rozpinaną bluzę z kapturem, która początkowo miała postać białej zamszowej kurtki. Jessica dalej nie wiedziała, jak to się dzieje, (pewnie miało to jakiś związek z tym, że to prezent od matki), ale kurtka zawsze była idealnie dopasowana do pogody pasującej na zewnątrz i jej aktualnego stroju.
Wilgotne jeszcze po myciu włosy zaplotła w kłosa, którego przerzuciła przez prawe ramię (zajęło jej to niecałe 7 minut!), do kieszeni wepchnęła telefon, w rękę chwyciła łuk i była gotowa, aby pokazać się światu.
Wybiegła na pokład w samą porę, aby zobaczyć, jak wysoki, dobrze zbudowany chłopak o dziecięcej twarzy, wogóle nie pasującej do jego muskularnych ramion celuje z łuku w Octopusa.
Bez zastanowienia sama wypuściła strzałę, która trafiła dokładnie a strzałę chłopaka i roztrzaskała ją na drzazgi. Chłopak patrzył na to z szeroko otwartymi oczami.
- Nie trafiłaś we mnie - zdołał tylko wyjąkać.
- Nie taki miałam zamiar - Jessica posłała mu groźne spojrzenie. - Za to ty najwyraźniej chciałeś zastrzelić mojego wilka!
- Warczał na Hazel! - pokazał ręką na drobną dziewczynę o ciemniej karnacji, złotych oczach i twarzy okalanej gęstwą czekoladowych loków. Chciał chyba jeszcze coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, gdy nagle wilk szczeknął, Hazel krzyknęła, a Frank, jak domyśliła się Jessica, zaczął się przemieniać. Urósł, jego twarz wydłużyła się, tworząc pysk a ciało pokryło się brunatną sierścią. Już po chwili przed dziewczyną stał ogromny niedźwiedź grizli.
Był wściekły, bo wilk tej dziwnej rudej dziewczyny krzywdził jego małą księżniczkę, a ona stała mu na drodze. Bez wahania odtracił ją łapą i, niezważając nawet na chrzęst łamanych kości, ruszył ku Hazel.
Jessica, mimo okropnego bólu w piersiach, zdołała wstać, podtrzymując się barierki. Wiedziała, że wilk, wściekły, z powodu jej zranienia, już zaczął zmieniać rozmiar, a gdyby doszło do walki dwóch tak ogromnych i silnych zwierząt, konsekwencje mogłyby być niewyobrażalne.
- Octo, leć, w górę, zostaw go i leć w górę! - wrzasnęła do wilka. Octo, choć niechętnie wykonał to polecenie i wzbił się w powietrze na kilkanaście metrów powyżej okrętu. Dziewczyna musiała cały czas utrzymywać z nim kontakt wzrokowy, aby przypadkiem nie zawrócił i nie zaatakował Franka, co było bardzo wyczerpujące. Już wiedziała, że długo tak nie wytrzyma.
- Torres? - nagle tuż przed nią zmaterializował się Nico di Angelo. - Co ci się stało?
- Di Angelo? Zapytaj się swojego niedźwiedziego kumpla - jęknęła, prawie osuwając mu się w ramiona. - Najprawdopodobniej połamał mi żebra.
- Czekaj chwilę, wytrzymaj, zaraz kogoś zawołam... - Nico zacisnął zęby, starając się utrzymać ją na nogach. - Hazel! Chodź, pomóż jakoś!
Dziewczyna kiwnęła do niego głową, powiedziała coś do niedźwiedzia i już po chwili tuż obok niej stał Frank w swojej normalnej, ludzkiej postaci. Hazel powiedziała coś do niego i energicznym krokiem ruszyła w kierunku Nico.
- Co się sta..? Och... - spojrzała ze współczuciem na Jessicę. - To robota Franka?
Nico kiwnął głową.
- Musimy szybko zanieść ją do pokoju lekarskiego, mocno oberwała, nie wiemy, czy żadne żebro nie przebiło płuc. Ja wezmę ją za ramiona a ty za nogi - chwycił Jessicę i lekko uniósł ją do góry. Hazel zrobiła to samo.
- A co z Octo? - Jess próbowała im się wyrwać, jednak bezskutecznie, była na to zbyt słaba. - On nie zrobił ci nic złego, prawda? On taki nie jest, Nico wie!
Nico ułożył ją na łóżku i delikatnie pogłaskał po rudych włosach.
- Ciii, spokojnie, nic mu się nie stanie, Hazel już rozmawiała o tym z Frankiem, wszystko będzie dobrze - zdobył się na wymuszony uśmiech i ścisnął dziewczynę za rękę.
Hazel zdziwiło, że jego głos był bardzo łagodny, a w oczach widziała faktyczny ból. Gdyby nie wiedziała, że Bianca, siostra Nico zmarła, byłaby pewna, że to właśnie ona.
Ale Bianca umarła, a Nico siedzi tu przy jakiejś dziewczynie i karmi ją ambrozją.
Hazel przesunęła się do brata i spojrzała na niego z cwaniackim uśmiechem na twarzy.
- Nico, kto to jest?
- Jess, a co? - chłopak nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem, zbyt pochłonięty karmieniem dziewczyny.
- To twoja dziewczyna?
- Co? - odwrócił gwałtownie głowę do Hazel, przy okazji upuszczając na podłogę podłogę łyżeczkę z ambrozją. Było widać, że zbladł. - Nie, no co ty, to tylko przyjaciółka. Bliska przyjaciółka. No i jeszcze przy okazji nasza przybraną siostra, bo Hades, wbrew jej woli ją adoptował - uśmiechnął się lekko, schylając się, aby podnieść łyżeczkę. - A tak zmieniając temat, to co takiego chciał ci zrobić Octopus?
- Kto?
- Octopus, jej wilk, to takie wielkie białe coś, co było na pokładzie i co zaatakował Frank. Zrobił ci coś?
- Nie, nic się nie stało. Po prostu podszedł i zaczął mnie obwąchiwać a potem jakoś tak szczeknął i trochę się przestraszyłam...
- Następnym razem się go nie bój, on nie jest groźny, pewnie po prostu chciał oznajmić wszem i wobec, że pachniesz jak zwłoki - puścił jej oko.
- Cooooo? Wcale nie pachnę jak zwłoki! - dziewczyna naburmuszyła się i skrzyżowała ręce na piersi. - Po prostu ten pies ma jakiś zepsuty zmysł węchu czy coś!
- No okey, może wcale nie powiedział, że pachniesz zwłokami, tylko, na przykład truskawkami albo czymś takim, tylko Jess może to przetłumaczyć. Ale uważaj lepiej, żeby nie usłyszała, co mówisz o jej kochanym małym pieseczku, bo się trochę wkurzy, jest strasznie wyczulona na jego punkcie - uśmiechnął się i lekko szturchał siostrę ramieniem. - Ej, rozchmurz się! Co ci jest?
Hazel nie zdążyła odpowiedzieć, bo nagle przez drzwi wpadł powarkujący Octopus a tuż za nim Leo, Jason i Piper.
Wilk od razu wlazł na łóżko dziewczyny i skomląc, zaczął lizać ją po dłoni a Leo i Piper ścisnęli się na kawałku wolnego miejsca na łóżku, koło dziewczyny. Jedynie Jason pomyślał o tym, że to trochę za dużo osób jak na jedno małe pomieszczenie i stanął w drzwiach.
- Co się stało? Bo byliśmy chwilowo na dole i usłyszeliśmy chałasy - wydyszała Piper na jednym oddechu, przy okazji ściskając dłoń przyjaciółki (tą, która wcześniej trzymał Nico a nie tą obślinioną. - To coś poważnego?
Nico westchnął głęboko i, wspomagany przez Hazel, streścił im wydarzenia kilkunastu ostatnich minut.
Kiedy skończył, milczący dotąd Leo wstał i zacisnął dłonie w pięści.
- Więc to wina Franka, tak? Idę mu wpierdolić.
- Ej, stary, chyba przeceniasz swoje możliwości! Mierz siły na zamiary i te sprawy! Frank jest od ciebie ze 2 albo 3 razy cięższy! - Jason próbował jakoś wyperswadować mu ten pomysł z głowy, jednak z marnym skutkiem. Leo był nieugięty.
- A gdyby ktoś zrobił coś takiego Piper, to co, odpuścił byś?
- Co ty, poszedł bym tam i złamał mu kręgosłup a potem wrzucił to Tartaru, ale... - dopiero po chwili dotarło do niego co powiedział. - Uuuu, dobra, widzę, że to porządnie, ale wiesz, żeby to tobie coś się nie stało...
- Bo co, bo nie jestem tobą i sobie nie poradzę? A w dupie mam twoje zdanie, idę mu wpierdolić! - był już przy prawie na zewnątrz, gdy potknął się o jakiś krzaczek, którego jeszcze kilka sekund temu tam nie było i runął na podłogę. - Me cago en la tapa de organo y me revuelco encima de la mierda!*
- Valdez, ja cię bardzo proszę, ty weź opanuj emocje i się nie wyrażaj - Jessica delikatnie otworzyła oczy i podciągnęła się na łóżku do pozycji siedzącej. Chociaż wciąż była blada, ale na jej twarzy tkwił promienny uśmiech. - Sama, jak tylko będę mogła wstać, oddam mu z nawiązką. A swoją drogą, to fajne te krzaczki, dzięki mamo - uśmiechnęła się jakby do własnych myśli.
- To ten krzaczek to twoja wina? - jęknął Leo, rozcierając obolały łokieć. - Pozdrów swoją matkę ode mnie i przekaż jej, żeby już nie wysyłała ci takich fajnych mocy jak podrzucanie ludziom krzaczków pod nogi, bo jak się o taki potkniesz, to naprawde boli!
- Oj już nie marudź, Valdez, to ja a nie ty mam połamane żebra - Jessica uśmiechnęła się krzywo.
- A nie możesz się uleczyć? No bo to tak jakby rana bitewna, no nie? Chyba możesz to zrobić? - chłopak usiadł koło niej i chwycił ją za rękę.
- Nie wiem Leo, nie mam pojęcia... - dziewczyna westchnęła, ściskając rękę przyjaciela, co nie uszło uwadze pozostałych. - Ostatnio mi się nie udało, ale to było wtedy, kiedy jeszcze miałam zablokowane niektóre moce, ale mogę spróbować... Ale do tego potrzebuję się skupić, więc moglibyście wyjść?
Nico przytaknął i, ciągnąc wyrywającego się Octopusa za obroże, wyszedł z pokoju. Hazel, Jason i Piper zaraz zrobili to samo. W końcu w pokoju został tylko Leo, nadal ściskając rękę Jess.
- No dawaj skarbie, wierzę w ciebie - posłał jej w powietrzu buziaczka.
- Valdez, to, że chce być sama, oznacza, że chcę być SAMA, a nie SAMA Z LEONEM VALDEZEM!!! - dziewczyna puściła jego rękę i odepchnęła go lekko od siebie. - Przy tobie nie będę mogła się skupić! Znaczy... Yyyy... - dopiero po chwili dotarło do niej, jak to zabrzmiało. Schowała twarz w dłonie. - Cholera.
- Naprawdę? - Leo wyszczerzył do niej zęby i wystudiowanym, lecz uroczym gestem odgarnął włosy z twarzy. - Jestem aż tak przystojny i atrakcyjny, że rozpraszam twoją uwagę?
- Chyba tak bardzo wkurzający - dziewczyna ze śmiechem rzuciła w niego trzymaną w rękach poduszką, jednak Leo zrobił sprytny unik.
- Przyznaj, się, podobam ci się - choć zdawało się to prawie niemożliwe, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- Nie.
- Tak!
- Nie.
- Tak!
- Nie.
- Taak!
- A nawet jeśli tak, to co? Vaya al diablo, Valdez** - Jessica pokazała mu język. - Tam są drzwi, wynocha, i nie wchodź, chyba, że coś by mi się działo.
Leo, który już wychodził, odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią z błyskiem w oku.
- A skąd mam wiedzieć, że coś by ci się działo?
- Zacznę krzyczeć - dziewczyna wzruszyła ramionami. - Obiecuję, że jeśli coś by się działo, dowiesz się jako pierwszy - posłała mu pokrzepiający uśmiech i zamknęła oczy.
Myśl o Franku, o tym, jak bardzo chcesz mu oddać, a do tego musisz mieć zrośnięte żebra - rozkazała sobie w myślach, starając skupić się na na złości, skupionej w miejscu, które chciała uleczyć i przygotowując się na niewyobrażalny ból.
Tak, moc uzdrawiania ran była fajna, ale dziewczyna jakoś nie lubiła jej używać. Za każdym razem, gdy chciała uleczyć jakąś ranę, wszystko jedno, czy czyjąś czy własną, zawsze czuła ból, jakby przyjmowała cios na siebie, na przykład, gdy chciała uleczyć połamane żebra, czuła się, jakby ktoś łamał jej je ponownie. Nie trzeba chyba mowić, że nie było to specjalnie przyjemne uczucie.
Tym jednak razem nie czuła bólu. Może miało to jakiś związek z tym, że nie skupiła myśli na Franku i złości na niego, bo po prostu nie mogła. Tym razem myślenie o bólu i nienawiści nie dawało spodziewanych efektów. Może dlatego, że na Franka po prostu nie mogła być zła? Przecież działał w obronie własnej dziewczyny (Jessica wyczytała to z jego niedźwiedziej mimiki) i na pewno nie chciał umyślnie zrobić jej krzywdy?
Zamiast tego pomyślała o Leonie. O jego cudownym uśmiechu, pięknych oczach, w których błyszczały wesołe ogniki i elfiej twarzy. O tym, jak śmiesznie wyglądał, gdy się złościł i jak uroczo hiszpańskie przekleństwa brzmiały w jego ustach. O sposobie w jaki wypowiadał jej imię, jakby z lekkim wachaniem, uroczo przeciągając samogłoski. I o tym, jak było jej przyjemnie, gdy siedział przy niej i trzymał ją za rękę.
Nawet nie zauważyła, kiedy ból w piersiach zelżał, a wszystkie blizny, te drobne na dłoniach jak i te poważniejsze, jak ta na brzuchu, poznikały, pozostawiając tylko przyjemnie mrowienie.
Sama nie miała pojęcia, jak to się stało, przecież było to zupełnie nierzeczywiste i irracjonalne, ale wiedziała jedno - jak tylko spotka Leona, mocno go uściska.
_________________________________
* Me cago en la tapa de organo y me revuelco encima de la mierda! - krótko mówiąc, k***a mać ;)
** Vaya al diablo, Valdez - idź do diabła, Valdez (chodzi tu o coś w stylu naszego spadaj)
~~~~~
Tak, wiem, że rozdział miał być dopiero w przyszły poniedziałek albo wtorek, ale jakoś tak mnie wena naszła i napisałam ;)
Nie wiem, czy jest dobry czy nie, uważam, że kłótnia bogów wyszła mi dosyć słabo, ale pozostawiam to do waszej oceny ;_;
I żeby nie było, ostatnio prawie wogóle nie było komentarzy (wiem, ze nie powinnam marudzić, bo 14, ale mam nadzieje na więcej) więc kolejny rozdział będzie dopiero jak będzie minimum 18 komentarzy!!!
Wierze w was, wiem, że dacie radę ;*
I tak ogólnie, to stworzyłam własny filmik na YouTube, piosenka It's Tims - Imagine Dragons ze zdjęciami Nico i Leosia, mam nadzieje, że komuś będzie chciało sie obejrzeć ;>
http://youtu.be/uxulBVkCJd4
Przypominam, że
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!!
No i jeszcze jedno, czytał/oglądał ktoś może Igrzyska Śmierci? Czy tylko mnie to zdjęcie rozwala? XD